Najwięksi pechowcy w Grand Prix. Kilka razy byli blisko, jednak turnieju nie wygrali nigdy
Jimmy Nilsen - 8 startów w finale
Przez wielu kibiców kojarzony właśnie z powodu braku zwycięstwa w turnieju GP, choć przecież w 1998 roku odniósł niemały sukces, sięgając po wicemistrzostwo świata, gdy w klasyfikacji uległ jedynie swojemu rodakowi, Rickardssonowi. Z uwagi na zamiłowanie do drugich miejsc i minimalnych przegranych Nilsena określało się swego czasu dość lekceważąco "wiecznie drugim". Prezentujący siermiężny, opierający się na atomowych startach, niezbyt przyjazny dla oka żużel Szwed to prawdopodobnie pechowiec numer jeden z wyróżnionego przez nas grona.
Dlaczego? Otóż w dwóch finałach prowadził niemal od startu do mety, jednak ostatecznie dawał się wyprzedzać. W 1999 roku w Linkoeping na czwartym okrążeniu po serii ataków minął go Mark Loram, z kolei w kolejnych zawodach we Wrocławiu, w bodaj najsłynniejszym wyścigu i zarazem pościgu w historii GP, na samej mecie o błysk szprychy lepszy był Tomasz Gollob. Nilsen ocierał się też o wygrane rok wcześniej w Pocking i Coventry, dokładając do tego trzecie miejsce w Pradze i Bydgoszczy. Na najniższym stopniu był jeszcze w sezonie 1997 w Bradford.
-
SWC zdechł - Januszy płacz Zgłoś komentarzJimmy Nilsen - żużlowy pierwowzór Jarosława Hampela
-
elvis Zgłoś komentarzBrawo dla autora. Nareszcie cos ciekawego,a nie jak u ostafy...co dzien to pomowienia i pudelek.
-
yes Zgłoś komentarznie wszystko było następstwem pecha...