Szczyt bezczelności? Nie wypłacić zawodnikowi kwoty za podpis pod kontraktem, po czym żądać faktur za przygotowanie do sezonu, które miał pokryć z kwoty otrzymanej za podpis. A następnie, z powodu braku faktur, nałożyć na zawodnika karę.
Widzę, że nie jest to tylko teoria, a realne działanie, na które decydują się wybrani sternicy polskich klubów żużlowych. No, rozumiem, że negocjacje z zawodnikami nie bywają łatwe, że wielu z nich ma kosmiczne aspiracje, niemniej jednak są granice cynizmu. My się szczycimy, że cały świat powinien brać z nas przykład i uczyć się od Polaków żużla. Ja natomiast mam nieco inne wrażenie - że to polscy prezesi powinni się udać na szkolenie do brytyjskich. Jak mówić "no", jak odmawiać, jak pokazywać drzwi gabinetu, gdy sytuacja zaczyna tego wymagać. Bo jednak prezesi klubów szwedzkich potrafią niezdrowe zapędy niektórych utemperować. Klubów angielskich - tym bardziej. Więc i w Polsce jest to pewnie wykonalne.
Tego typu zagrywki to nie pierwszyzna w naszym speedwayu. Były przecież przypadki, kiedy to kluby - szukając oszczędności - znajdowały absurdalne uchybienia po stronie zawodników. I to u takich, wobec których miały też często zaległości. Dawno temu spotkało to choćby ówczesnego reprezentanta WTS-u Kennetha Bjerre, gdy na moment założył nie tę czapkę, co powinien. Choć gdyby tę czapkę ściągnąć, to by się okazało, że i pan Bjerre swoje za uszami miał.
ZOBACZ WIDEO Czy to powód słabszej formy Janowskiego? Zawodnik odpowiada
Pamiętam 2006 rok, gdy wrocławianie sięgali po czwarty w historii klubu tytuł drużynowych mistrzostw Polski. O miejsce w składzie rywalizowali wówczas Piotr Świderski i malutki Duńczyk. Dla jednego z nich to miejsce w składzie było, dla drugiego zaś na rezerwie. No więc gdy to Polak miał był oczekującym, pokornie zakładał plastron z numerem ósmym bądź szesnastym. Bjerre natomiast chciał przyjeżdżać tylko wtedy, gdy czekała na niego dwójka bądź dziesiątka, o które to numery trwała między nimi wspomniana walka. Zdarzało się, że na powołanie do rezerwy odpowiadał odmową przyjazdu.
To było jednak kiedyś. Dziś Betard Sparta tak twardo stoi na nogach, że nie myślała poważnie o tym, by próbować wyegzekwować część pieniędzy za ostatni podpis od Taia Woffindena. Choć z uwagi na kontuzję zawodnika i szybsze zakończenie przezeń sezonu mogła to zrobić. Nie napiszę, że z czystym sumieniem, bo jednak Anglik w barwach Sparty wiele osiągnął i zostawił na torze kawał zdrowia, ale wedle regulaminu - miała do tego pełne prawo.
Tak jak GKM Grudziądz ma prawo egzekwować teraz pieniądze od Jasona Doyle'a. Przy czym te relacje są zupełnie inne, już tylko typowo zawodowe, czego zresztą Australijczyk specjalnie nie krył, gdy udzielał wywiadu na łamach bodajże Speedway Stara. Skoro on traktuje jazdę w Polsce stricte biznesowo i jest bardziej pracownikiem niż członkiem zespołu, to i klub ma prawo zachowywać się jak pracodawca, który głównie wymaga, a nie jak przyjaciel, który też współczuje i stara się okazać serce.
A teraz Świderski i Bjerre, po blisko dwóch dekadach, spotkają się w Krośnie. Przy czym Duńczyk swoją ewentualną skuteczną jazdą nie będzie Piotra irytował, lecz uszczęśliwiał. Teraz ma pracować na jego pozycję. Takie koleje losu.
I oby z żużlowym Świderskim nie było żadnych afer, jak ostatnio wokół piłkarskiego Świderskiego, który nie mógł wejść na boisko w Porto i liczyć, że ktoś go sfotografuje z Cristiano Ronaldo. Jakoś nie byłem nigdy typem kolekcjonera fotograficznych pamiątek i raczej nie prosiłem nikogo o wspólne zdjęcia, bo generalnie nie lubię się prosić. Przyznaję jednak, że jesteśmy mistrzami świata w wywoływaniu afer i mieszaniu z błotem przegranych. Jak i mistrzami w wyolbrzymianiu sukcesów.
Już widzę te nagłówki, gdybyśmy z tą Portugalią na wyjeździe wygrali. Że Zalewski i Zieliński książkowo upokorzyli wielkiego Cristiano, prosząc go o zdjęcie po tym, jak mu włoili. Na jakiś czas, do pierwszej porażki, zostaliby bohaterami nie tylko pierwszej połowy, bo takimi niektórzy zdążyli już Biało-Czerwonych okrzyknąć. Bo… zagrozili bramce rywala. A w piłce nożnej chodzi jednak o to, by znaleźć drogę do siatki. Za samo zagrażanie punktów nie dają.
Już widzę te zachwyty nad Bułką. Że tak bardzo był skupiony na wielkiej Portugalii i na robocie, iż nie miało dla niego znaczenia, w czyich spodenkach grał. Bohater! Kolejny minister obrony narodowej. Albo - natchniony gaciami Skorupskiego. Wyszło jednak inaczej i trzeba było znaleźć winnego, a także zapytać podczas konferencji, czy aby nieswoje spodenki nie uwierały bramkarza i nie były powodem marnej postawy…
Cienka jest w sporcie granica między sukcesem a porażką. Między pochwałą a naganą. Wygrany może wszystko, przegrany nie może nic. Jak cienka to granica? Jak trzy tysięczne różnicy w średniej biegopunktowej. Dlatego Zmarzlik (2,419 w minionych rozgrywkach PGE Ekstraligi) może dziś wypinać pierś po ordery, natomiast Madsen (2,416) musi (?) zbierać faktury dla prezesa Świącika, by również w taki sposób poświadczyć właściwe przygotowanie do sezonu, skoro średnia nie jest żadną wykładnią. A gdyby te trzy tysięczne przemawiały na korzyść Leona? Niczego by to nie zmieniło. Nadal to Polak byłby zwycięzcą, a Duńczyk przegranym. Bo Zmarzlika koledzy wyciągnęli po złoto, a Madsena wsadzili do tego samego worka z przegranymi.
Bo to często my i okoliczności przyrody wydajemy wspólnie werdykt, kto jest na plus, a kto na minus. A to tylko sport. Ja wiem, że ważny jest tajming, wyczucie sytuacji, ale mnie Piotr Zieliński nie będzie się kojarzył z prośbą o wspólną fotkę z Cristiano Ronaldo po sromotnej porażce. Bardziej z tym, że w swoich rodzinnych stronach kupił dwie nieruchomości, przekształcił w domy dziecka i po cichu, wraz z rodziną, pomaga tym, których życie od początku zdawało się przegrane.
Wojciech Koerber
Moneyway to teraz nowa dyscyplina sportu !!!