Brytyjczycy w długim oczekiwaniu na "God Save the Queen". Tai Woffinden wciąż nie zdobył Cardiff

Tomasz Janiszewski
Tomasz Janiszewski

Lata rozczarowań, aż wreszcie bombę odpalił "Bomber"

Przez pierwsze lata na Millenium Stadium (taka nazwa obowiązywała do 2016 roku - przyp. red.) karty rozdawały tuzy, a tych Brytyjczykom brakowało. Triumfy odnosili: Rickardsson (2001, 2005), Sullivan (2002), Nicki Pedersen (2003), Hancock (2004) i Crump (2006). Raz na podium załapał się Richardson, który stanął na najniższym stopniu w sezonie 2004. Czterokrotnie z rzędu (lata 2003-2006) zatrzymywał się na półfinale Nicholls.

"God Save the Queen" zabrzmiało wreszcie podczas dekoracji w 2007 roku. W finale huśtawkę nastrojów zafundował kibicom ten, na którego mało kto liczył, czyli Chris Harris. W finale tradycyjnie słabo ruszyły spod taśmy, co wykorzystali rywale, przede wszystkim Hancock, który uciekł do przodu. Tego dnia układany tor w Walii nie był w najlepszej kondycji i zawodnicy oprócz walki między sobą musieli też uważać na sporo kolein. Harris przez dwa okrążenia tasował się z Crumpem i gdy wreszcie zostawił go za swoimi plecami, zaczął zbliżać się do Amerykanina. Na ostatnim wirażu "Bomber" zaatakował rywala, którego lekko podbiło na wyjściu z łuku. Kornwalijczyk z Truro od razu przyciął do wewnętrznej i wpadł na metę na pierwszej pozycji. Był to bez wątpienia jeden z lepszych wyścigów finałowych w historii GP.

W kolejnych kilku sezonach nikt, ani też sam Harris, nie zbliżył się do tamtego sukcesu. Zawodził Nicholls, nic nie wnosiły kolejne "dzikie karty", a w 2010 roku większej roli nie odegrał także rzucony na głęboką wodę Tai Woffinden, który jeżdżąc ze stałym zaproszeniem, płacił frycowe. Po pewnym czasie to jednak w nim zaczęto widzieć tego, który odniesie dla ojczyzny trzecie zwycięstwo w GP Wielkiej Brytanii.

Czy sobotnią GP Wielkiej Brytanii w Cardiff wygra reprezentant gospodarzy?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Polub Żużel na Facebooku
inf. własna
Zgłoś błąd
Komentarze (7)