Po straszliwym nokaucie lekarz podejrzewał u niego Parkinsona. Pacquiao walczy dalej i jest o krok od kolejnego tytułu
"Wyjdę do ringu, aby zabić"
Pacquiao zbudował swoją legendę na najtrwalszym z fundamentów - widowiskowości. Nigdy nie brylował na konferencjach prasowych, nie obrażał rywali, swoją pozycję udowadniając między linami. Ofensywny styl walki, pozbawiony momentami kalkulacji kilkukrotnie kosztował go wiele zdrowia.
Najboleśniej przekonał się o tym 8 grudnia 2012 roku, gdy po raz czwarty spotkał się z odwiecznym oponentem, Juanem Manuelem Marquezem. Wcześniejsze trzy boje kończyły się decyzjami sędziów (dwa zwycięstwa Pacquiao i jeden remis), ale to, co wydarzyło się w na ringu w MGM Grand w Las Vegas, zszokowało publiczność, a wśród sympatyków "Pac Mana" wywołało panikę.
Od pierwszego gongu rozgorzała wspaniała wojna, wpisująca się poniekąd w kanon filipińsko-meksykańskich bojów, a w szóstej rundzie "El Dinamita" niemal równo z gongiem wypalił piekielnym prawym i ciężko znokautował Manny'ego. Filipińczyk padł twarzą na matę ringu, przez kilkadziesiąt sekund nie dając znaku życia. Jego małżonka Jinkee zalała się łzami, krzycząc "O mój Boże!", a kibice oniemiali.Meksykanin kilka dni przed pierwszym gongiem powiedział szokująco: - Wyjdę do ringu, aby zabić, albo umrę próbując tego dokonać. Ta walka zakończy się nokautem - prognozował.
Ceniony dziennikarz amerykańskiej "Biblii Boksu" Michael Rosenthal relacjonował. - To jeden z najdramatyczniejszych momentów w historii boksu. Pacquiao dostał prawy, który go uśpił.
Po straszliwej porażce wielu obserwatorów bało się o zdrowie Pacquiao. Filipiński lekarz stwierdził: "Manny ma objawy Parkinsona".
-
Ip Lo Zgłoś komentarzlol