- To był naprawdę morderczy odcinek. Pioruny waliły 200 metrów ode mnie. Do tego wezbrane rzeki, burze, gradobicie. Makabra - mówił zmęczony, pokryty błotem od stóp do głów i kompletnie przemoczony Rafał Sonik.
Niedzielny odcinek specjalny zaprowadził stawkę z chilijskiego Iquique do położonego na wysokości niemal 4000 m n.p.m., boliwijskiego Uyuni. Głównym przeciwnikiem zawodników miała być choroba wysokościowa, ale znacznie groźniejszym wrogiem okazały się warunki atmosferyczne. Zawodnicy wpadali co jakiś czas w burze i gradobicia, które zwiększały lub zmniejszały różnice czasowe pomiędzy nimi.
[ad=rectangle]
- Na przemian było sucho i mokro. Mnóstwo wody, błoto - najgorszy syf. Jestem kompletnie przemoczony. Nie mam nic suchego. Nie powiedzieli nam, że powinniśmy zabrać odzież przeciwdeszczową. Gdybym ją miał ze sobą, to byłaby kompletnie inna bajka. Zostawiłem ją przed odcinkiem - mówił kapitan Poland National Team, zawinięty w koc i zastanawiając się nad tym, jak spędzi noc…
Rywalizacja początkowo nie układała się po myśli Polaka. Ignacio Casale na kolejnych punktach pomiaru czasu powiększał swoją przewagę. W pewnym momencie jednak, kiedy prowadził już różnicą 20 minut musiał ulec wypadkowi. - Dogoniłem Casale około 10 km przed metą. Miał uszkodzony lewy zbiornik paliwa i podłogi, bo widziałem, że miał je przymocowane na trytytkach - komentował "SuperSonik".
Dla chilijskiego quadowca to bardzo zła wiadomość. Na biwaku etapu maratońskiego zawodnicy nie mają pomocy serwisu i muszą sami radzić sobie z naprawami. W poniedziałek czeka na nich 784 km odcinka specjalnego, więc samo pokonanie takiego dystansu pokiereszowanym quadem będzie nie lada wyzwaniem.
- Mój quad jest nieuszkodzony, ale jestem zmaltretowany. Nie mam siły gadać - zakończył Sonik.