Łukasz Kuczera, WP SportoweFakty: Czy w Polsce opłaca się nieść pomoc innym? Bo na przykładzie Jerzego Owsiaka i WOŚP widzimy, że to się kończy hejtem i pogróżkami.
Rafał Sonik, zwycięzca Rajdu Dakar z 2015 roku, biznesmen, filantrop: Nigdy nie patrzyłem i mam nadzieję, że nigdy nie będę patrzeć, czy się opłaca. Patrzę, czy jest potrzebne. Tylko to kryterium jest dla mnie istotne. Wielokrotnie byłem w przychodniach i szpitalach, miałem wiele operacji po moich kontuzjach, wszędzie tam widziałem serduszka WOŚP. Nie tylko na urządzeniach, ale nawet na autach.
Gdy w 2017 roku robiliśmy hospicjum dla dzieci w Tychach, to hospicjum w pierwszej kolejności dostało wsparcie od WOŚP. Nie ma dla mnie żadnej wątpliwości, że trzeba pomagać - różnymi sposobami.
A nie boli pana ten hejt?
Hejt jest gangreną XXI wieku. Jest problemem hejterów i tych hejtowanych, jeśli nie są odporni. Czytam czasem te nienawistne komentarze, ale to budzi moje współczucie dla tych, którzy to piszą. Nie dotyka mnie to w żaden sposób. Wiem, ile kosztuje obsługa ONZ, WWF czy UNICEF. Jeśli dajemy dolara na pomoc głodującym dzieciom w Somalii, to żeby one otrzymały tam efektywne wsparcie, to ok. połowę trzeba przeznaczyć na koszty.
ZOBACZ WIDEO: Dzień z Mistrzem. Joanna Jóźwik nawiązała do początków przygody ze sportem
Widzi pan różne komentarze na temat Jerzego Owsiaka i co myśli?
Jurek Owsiak nie ma żadnych pałaców. Znamy się od prawie 30 lat. Nie chciałbym jeździć samochodami, których on używa i pokonuje setki kilometrów. Pracuje wraz z żoną Lidią od rana do wieczora. Dlatego nie widzę powodów, abym miał nie pomagać WOŚP z powodu ich kosztów. One są niezbędne, aby pomoc docierała do potrzebujących. Metoda zbierania środków przez WOŚP jest transparentna, uczciwa.
Dla Jurka Owsiaka to jest misja życia. On nie chodzi w luksusowych ubraniach, nie mieszka w ekskluzywnych hotelach, nie lata prywatnym odrzutowcem. Kiedyś chciałem go namówić na Dakar. Odpowiedział: "Stary, chciałbym, ale nie zrobię tego, bo nie mam na to środków. Nie wydam ani grosza ze zbieranych publicznie środków, aby jechać na Dakar".
Jeździliśmy z puszkami WOŚP do Chile, Argentyny, Brazylii i zbieraliśmy pieniądze. Carlos Sainz i wielu kierowców, jak słyszeli jaki to jest projekt, to oddawali na licytację fanty albo wrzucali pieniądze. Dlatego nigdy nie miałem wątpliwości, czy wspierać WOŚP.
Czyli nie trafiają do pana komentarze krytyków Owsiaka?
Uważam, że parametry WOŚP są wzorem dla wielu innych krajów i organizacji, które mają istotnie wyższe koszty. Czerwony Krzyż, Caritas, UNICEF, WWF czy ONZ mają koszty, ale hejterzy pisząc o pałacach Owsiaka w Bułgarii, tego nie wiedzą. Jurek nie ma jachtu za milion złotych ani apartamentu w Monako, a takie abstrakcyjne komentarze pojawiają się w sieci i są pompowane.
Może to są trolle? Mam takie poczucie, że to może być dzieło farm trolli, aby skłócić Polaków, aby obrzydzić tym milionom całą akcję i przeszkodzić Jurkowi bicie kolejnych rekordów. Jest takie powiedzenie, że im ciemniejszy lud, tym większy kit kupi. Wiedzmy zatem więcej, rozumiejmy więcej. Wystarczy porównać wydatki WOŚP do międzynarodowej organizacji, która ma szacunek elit politycznych i będzie odpowiedź.
Weźmy za przykład fundację Melindy i Billa Gatesów. To są struktury kontrolowane do ostatniego centa, a procentowo mają wyższe koszty niż WOŚP. To nie jest przelewanie pieniędzy z konta na konto. To mnóstwo operacji, aby to urządzenie dotarło tam, gdzie powinno dotrzeć.
A zaangażowanie polityczne Jerzego Owsiaka to problem?
Nie poddaję analizie tego, czy i jak Jurek wypowiada się politycznie. To dla mnie sfera, której nie dotykam. Jestem sportowcem, który wspiera WOŚP i pomaga realizować cele zdrowotne, medyczne. A co do pewnej kampanii, która jest przypisywana WOŚP, nie czuję się cenzorem. Odbierałem tę kampanię jako incydentalną, dla mnie ten przekaz nie był potrzebny. Jestem świadomym obywatelem i sam dokonuję analizy sytuacji i sceny politycznej. W Jurka wybory nie wnikam, a jego działalność filantropijna jest dla mnie dominująco ważna.
Wręczał pan osobiście wylicytowane fanty zwycięzcom licytacji na WOŚP. Co oni mówili w takiej sytuacji?
"Mamy wspólne poczucie, że robimy coś potrzebnego i dobrego". Na Dakarze na daszku w miejscu najbardziej eksponowanym miałem godło, a jprzeniosłem je na lewy bark, by umieścić tam serce WOŚP. Uważam, że solidarność społeczna jest najważniejszą wartością wspólną.
Wielokrotnie Argentyńczycy, Chilijczycy czy Arabowie pytali mnie, co to za serce. Opowiadałem im o WOŚP w paru zdaniach i byli zaskoczeni. Duża część ludzi w tych krajach ma poczucie, że od pomagania jest rząd poprzez programy społeczne. Nieprawda. Rząd nie może zrobić wszystkiego. W prawie każdym państwie jest przestrzeń dla organizacji społecznych.
Rozmawiamy, gdy za pana licytację na WOŚP ktoś jest gotów zapłacić ponad 50 tys. zł. Kwota zaskakuje?
Wow! Genialnie! To bardzo miłe, ale to też zobowiązanie. Na pewno stanę na wysokości zadania i postaram się, aby zwycięzca licytacji "dzień na petardzie" wrócił do domu zadowolony. Dla mnie najlepsza ocena jest taka, by ktoś następnego dnia obudził się szczęśliwy i pomyślał, że to najlepiej wydane pieniądze.
Jestem gotów poświęcić dwa, trzy dni, jeśli pojawi się więcej osób, które będą gotowe wpłacić po kilkadziesiąt tysięcy złotych na WOŚP. W zamian otrzymają możliwość odbycia treningu ze mną na quadzie i wspólny lot śmigłowcem.
Stoi pan za akcją "Wielka Wyprawa Maluchów", nazywaną przez niektórych "motoryzacyjnym WOŚP", bo jeździcie po Europie fiatami 126p i zbieracie pieniądze na dzieci poszkodowane w wypadkach drogowych. Nie boi się pan, że taki hejt z czasem spotka i tę akcję?
Zdaję sobie sprawę z tego, że tak może być, ale nie boję się. Boję się tylko głupoty i niemocy pomagania. "Wielka Wyprawa Maluchów" jest tak skonstruowana, że budżet wyprawy jest pokrywany przez uczestników i sponsorów, a nie przez darczyńców. Jest odcięty od zbiórek. To chyba uczciwe? Żaden darczyńca nie sponsoruje tej wyprawy.
Moja fundacja nie wydaje żadnych pieniędzy na pomoc bezpośrednio ani nie mam żadnego głosu decydującego o danym grancie. Zbieramy środki i są one przekazywane na rzecz trzech fundacji - PZM, Intercars i Euvic. Kapituły każdej z tych organizacji decydują o tym, na co są przeznaczane zebrane środki.
Skoro w tej kapitule są osoby o nieposzlakowanej reputacji, to uważam to za sytuację czystą. Tym bardziej że każda z tych fundacji pokrywa koszty obsługi we własnym zakresie, a nie z pieniędzy przekazanych przez "Wielką Wyprawę Maluchów". Aby efektywnie trafiło np. 700 tys. zł na granty, to każda z tych fundacji musi wydać kilka tysięcy swoich środków na obsługę kosztów.
Niektóre z tych fundacji, choć nie wszystkie na to stać, wykładają swoje środki. Fundacja Intercarsu, poprzez spółkę-matkę, dokłada drugie tyle do pieniędzy, które dostanie od nas. Nie wyobrażam sobie bardziej transparentnego projektu.
A jak to wygląda z kosztami przy "Wielkiej Wyprawie Maluchów"?
Jeśli kupujemy fiaty 126p na wyprawę, to wykładam na nie własne środki. Nie sięgamy po pieniądze ze zbiórek. Zdarza nam się kupować "malucha" za 15-16 tys. zł z myślą o licytacji. Ostatnio podarowaliśmy takie auto fundacji Omeny Mensah i został wylicytowany za niemal 200 tys. zł. Wtedy wpływ do naszej fundacji jest kilkukrotnie zwiększony.
Nie pobieram żadnego wynagrodzenia za wyprawy. Mam inne źródła utrzymania i one mi w zupełności wystarczają.
Skąd pomysł na kolejną akcję niosącą pomoc dzieciom?
Mamy za mało dzieci w Polsce. Chcemy, by mniej ich cierpiało, żeby szybciej wychodziły z traumy po wypadkach. Polska wymiera. Długoterminowo patrząc, wyzwanie populacyjne jest największym, z jakim borykają się kraje Europy. Żaden dotychczasowy program mający zwiększać liczbę urodzeń nie był skuteczny. Mówiło się o tym podczas każdych kolejnych wyborów i co? Nic.
Starzejemy się jako społeczeństwo. Dlatego "Wielka Wyprawa Maluchów" wspiera te dzieci, które już na początku życia doświadczają traumy związanej z mobilnością, ruchem.
Ma pan jakieś pierwsze wnioski po dotychczasowych wyprawach?
Dla mnie to niewytłumaczalne, że w dzisiejszych czasach pijany człowiek może odpalić samochód. Tak jak to było w lipcu 2024 roku, w środku dnia i we własnej miejscowości, kierowca wjechał w grupę 12-letnich rowerzystów. To byli goście Tymka, który zaprosił kolegów i koleżanki na urodziny, a solenizant zginął. Mamy w autach kamizelki, gaśnice, apteczki i wiele systemów bezpieczeństwa, więc ten pijany kierowca jest lepiej chroniony niż dzieci na rowerach. Za 300-400 zł można zainstalować w samochodzie alkomat połączony z immobiliserem. To powinno być obowiązkowe w każdym aucie, tak jak trójkąt odblaskowy czy gaśnica.
Sam wyciągałem niejednokrotnie pijanych kierowców zza kierownicy. Nawet zdarzyło mi się parę lat temu, że w nocy w Krakowie ruszyłem w pościg za takim kierowcą. Dogoniłem go, wyciągnąłem go z auta i zamiast natychmiast zadzwonić na policję, odwiozłem do domu i oddałem żonie. Po czasie zrozumiałem, jaki idiotyzm popełniłem. Było mi głupio względem samego siebie. Poczułem się, jakbym był wspólnikiem tego bandyty.
Rozmawiał Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty