Rafał Sonik to nie tylko jeden z najbardziej znanych biznesmenów w Polsce, który na początku lat 90. sprowadzał do kraju takie marki jak McDonald's czy BP, ale też wielki fan rajdów terenowych. To on spopularyzował quady nad Wisłą i jako pierwszy Polak wygrał indywidualnie Rajd Dakar - miało to miejsce w roku 2015.
Krakowianin po raz ostatni wystartował w Dakarze przed pięcioma laty, ale nie wykluczał, że podejmie kolejną próbę zmierzenia się z trudnym terenem. Począwszy od 2025 roku organizatorzy rajdu zrezygnowali jednak z rywalizacji quadów, bo te zaczęły tracić na popularności na rzecz lekkich pojazdów terenowych (SSV).
Czy to oznacza, że 58-latek nigdy więcej nie zmierzy się z Dakarem? Okazuje się, że niekoniecznie. Sonik w rozmowie z WP SportoweFakty po raz pierwszy zdradza, że narodził mu się w głowie szalony plan. Biznesmen nie wyklucza, że zacznie startować w rajdach wspólnie z synem.
ZOBACZ WIDEO: Dzień z Mistrzem. Joanna Jóźwik nawiązała do początków przygody ze sportem
Łukasz Kuczera, WP SportoweFakty: Chyba nie uda się spełnić pana marzenia o powrocie na Dakar? Za nami pierwsza edycja od lat, w której nie było quadów.
Rafał Sonik, zwycięzca Rajdu Dakar z 2015 roku, biznesmen i filantrop: Nie! Zupełny spokój. Każdy kij ma dwa końce. Najprawdopodobniej nikt już mnie nie pokona w klasie quadów! Jeśli zliczymy wszystkie edycje Dakaru z quadami, aż do momentu wycofania w tym roku, to zwyciężyłem o 8-9 punktów.
Może zatem czas na jakieś inne wyzwania?
Ostatnim dłuższym rajdem, którego nie jechałem na quadzie, jest Africa Eco Race. To impreza, która weszła w miejsce Dakaru do Afryki. Może to będzie kolejne wyzwanie? Czy mnie kusi? Oczywiście. Jeszcze nikt z Polski tam nie startował na quadzie. To inspiracja.
Kusi mnie syn, który ma 8,5 roku i pyta, kiedy znów pojadę na jakiś długi rajd. Poczekam sam na moment, w którym on dojrzeje, aby być nie tylko moim kibicem, ale partnerem w startach. To może być quad w Africa Eco Race, lekki pojazd terenowy (SSV) w mistrzostwach świata albo Pucharze Świata. Mam na swoim koncie dziewięć Pucharów Świata i zdobycie dziesiątego to też jakieś wyzwanie. Tyle że to oznacza co najmniej trzy, cztery występy w sezonie.
Chciałbym z synem stanowić jeden team. Pierwszym celem mógłby być start w Africa Eco Race, a kolejnym Puchar Świata w rajdach terenowych. Musiałbym na to poświęcić dwa, trzy miesiące w roku. Jednak od kilku lat syn jest dla mnie ważniejszy niż sport zawodowy, bo w tym okresie dorastania jestem dla niego niezbędny. Jak odchowam Gniewka i będę widział, że on tego chce, to wrócę do wyczynowego sportu.
Gdy Gniewek będzie miał 18 lat, pan będzie się zbliżał do 70-stki. Trudno sobie zatem wyobrazić wspólny start Soników w Dakarze.
Nie będzie za późno! Na pewno nie będę się ścigał quadem jako 70-latek, ale w motorsporcie są załogi. Mogę być nawigatorem albo pilotem. W kategorii lekkich pojazdów (SSV) członkowie załóg mogą się zamieniać fotelami. Dlatego wyobrażam sobie sytuację, w której 18-letni Gniewek prowadzi, a ja jako niemal 70-latek go nawiguję. W Dakarze są tacy doświadczeni piloci i odgrywają kluczową rolę, bo potrafią powstrzymać kierowcę przed szalonymi prędkościami.
Wyobrażam sobie, że będę kiedyś partnerem rajdowym syna albo jego mentorem. To jest nauczenie dziecka, by umiało podejmować racjonalne decyzje. Choćby w tenisie widzimy świetne przykłady rodziców, którzy 10 czy 20 lat temu nie mieli świadomości, że nie powinni być coachami swojego dziecka. Teraz tę świadomość mają wszyscy.
Africa Eco Race to impreza, która ma promować ekologię. Z drugiej strony Dakar, który za pieniędzmi uciekł do Arabii Saudyjskiej. Jak pan patrzy na to, że Saudyjczycy wybielają się za pośrednictwem motorsportu?
To potrzeba chwili. Kraje Ameryki Południowej w ostatnich dziesięcioleciach przeżywały gospodarczy regres. Argentyna, Chile czy Boliwia mocno zbiedniały, a organizacja Dakaru kosztuje miliony dolarów. Ich nie było stać na to, aby utrzymać ten rajd. Miały ważniejsze potrzeby gospodarcze.
Organizator Dakaru zwrócił się do krajów pustynnych, bo trudno sobie wyobrazić, aby ten rajd odbywał się w Amazonii. Szukano państw, które mają nieskrępowane budżety. Na liście pojawiły się Bahrajn, Kuwejt, Oman, Katar, Zjednoczone Emiraty Arabskie i Arabia Saudyjska. Praktycznie żaden z nich nie ma takiej powierzchni, aby organizować tam Dakar. Została tylko Arabia Saudyjska, aby można tam było zorganizować imprezę długości 8-10 tys. km.
Motoryzacja to niewątpliwie jeden ze sportów narodowych w państwach arabskich. Byłem wielokrotnie w Katarze i tam główną rozrywką jest jeżdżenie po pustyni, nawet jeśli Katar jest wielkości Małopolski. Tam prawie każdy ma auto terenowe i chce pokazać, że umie jeździć po wydmach. Nawet wyścigi wielbłądów i koni w piasku mają tam swoją niszę.
A inne kierunki?
W 2019 roku wygrałem Silk Way Rally, organizowany przez Rosję i Chiny. Jechaliśmy przez Syberię i Mongolię, aż wjechaliśmy na Gobi. Byłem zaskoczony, że pustynia stanowi tak olbrzymią część Chin. Fenomenalne tereny. Tyle że Francuzi z ASO, którzy organizują Dakar, boją się wprowadzenia rajdu do Chin. Bali się, że Chińczycy nauczą się organizować taki rajd i zrobią sobie za parę lat własny Dakar.
Organizatorzy Dakaru, aby nie uzależnić się od Chin, woleli zorganizować rajd w Arabii Saudyjskiej. To moja prywatna opinia.
Czym różni się Dakar w Ameryce Południowej od tego w Arabii Saudyjskiej?
W Ameryce Południowej najwspanialsza była różnorodność. Jednego dnia, nie zapomnę tego nigdy, jechaliśmy z Chile, z wysokości oceanu 400 kilometrów. Ruszaliśmy przy 3-4 st. C. Po dojazdówce znajdowaliśmy się w Boliwii na wysokości 3500 metrów. Odcinek specjalny kończył się na wysokości 5000 m n.p.m. To był prawie himalaizm.
Startowałem do oesu w Boliwii i było 8-9 st. C. Zrzucaliśmy ubrania, bo w ciągu dnia miało być ok. 20-22 st. C. Tymczasem 150 km przed metą było -1 st. C, padał deszcz ze śniegiem, a burza taka, że mieliśmy flesze niczym na konferencji Cristiano Ronaldo. Nie było gdzie się schować. Na stroju miałem kilka warstw lodu i błota. Nawigowanie było dramatycznie trudne, a nie można się było zatrzymać, bo od razu się zamarzało. Quad momentami pływał, a ja wygrałem ten etap.
A Arabia Saudyjska?
Maksymalna wysokość to kilkaset metrów nad poziomem morza. W styczniu jest tam maksymalnie 25 st. C, a w godzinach porannych jest chłodno i zdarzają się nawet opady śniegu. Jednak w Afryce wysokości też nie były zbyt imponujące. W takiej Boliwii cywilizacja jest jednak na zupełnie innym poziomie. Trudno tam o interakcję z ludźmi, ale tamtejszy prezydent dawał całemu narodowi wolne w czasach Dakaru. Mieliśmy szpaler kibiców na trasie. W Arabii Saudyjskiej tego w ogóle nie ma. Tam praktycznie nie ma zagrożenia fanami. W Argentynie trzeba było uważać, aby nie wjechać w kibica. Tam niektórzy kładli nawet niemowlaki na drodze na odcinkach dojazdowych, aby kierowca się zatrzymał i dał autograf.
Nie umniejszam Dakarowi w Arabii Saudyjskiej o milimetr, ale to nie jest konkurencja tak wielowymiarowa, jaką była w czasach Ameryki Południowej.
W tym roku znacząco zmniejszyła się jednak liczba Polaków. Przejadł nam się Dakar?
Świetny wynik zanotował Konrad Dąbrowski, który zasłużył na gratulacje wraz z ojcem Markiem. Aby były górki, muszą być jednak dołki. Może w tym roku to był ten frekwencyjny dołek. Faktem natomiast jest, że ten sport ewoluuje. Czołówka aut, póki się nie rozbije, to praktycznie się nie psuje. Kiedyś tych awarii na Dakarze było multum i trzeba było sobie z tym radzić.
To musi być inny rajd niż kiedyś, choćby z tego względu na to, o czym mówiłem wcześniej. Rajd Dakar zamienia się w długi wyścig, walkę o przetrwanie.
W optymistycznym scenariuszu mogę wrócić na Dakar w 2026 roku, ale to zależy od mojego syna. W każdym innym będzie to później. Może wtedy wrócę na dwa, trzy lata do ścigania. Szkoda, że w tej edycji Dakaru nie było rodziny Goczałów z Energylandia Rally Team. Może to czas, abyśmy razem stanęli do rywalizacji i stworzyli taki biało-czerwony zespół?
Rozmawiał Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty