Tomasz Łunkiewicz pracuje dla portalu Trójmiasto.pl. Mieszka w Gdańsku, kocha sport, a najbardziej żużel. Relacjonuje mecze lokalnej drużyny - "Wybrzeża". Bywa także spikerem podczas zawodów młodzieżowych.
Maciej Kmiecik, WP SportoweFakty: Rozmawiamy przed rozpoczęciem kolejnego sezonu żużlowego, ale ten sprzed siedmiu lat mógłby się dla ciebie nie rozpocząć.
Tomasz Łunkiewicz, dziennikarz portalu Trójmiasto: Owszem, bo najpierw wydarzyło się coś, co sprawiło, że moje życie znalazło się na ostrym wirażu. Mogłem nie dożyć startu rozgrywek.
Co się stało?
Miałem wówczas niespełna 44 lata. Był 31 stycznia 2018 roku. Dzień, jak co dzień. Przygotowywałem materiały do kolejnego wydania gazety, w której pracowałem. Był wieczór. Miałem się położyć, żeby od rana dalej pracować nad artykułami. Zaczęła mnie bardzo mocno boleć głowa. Wziąłem tabletkę, ale nic nie pomogło. Pojawiły się wymioty. Bardzo źle się czułem. Rodzice postanowili zmierzyć mi ciśnienie. Wyszło bardzo wysokie, bodajże 195 na ileś tam. Zadzwoniliśmy na pogotowie. Dyspozytor uznał, że skoro normalnie rozmawiam, to aż tak źle ze mną nie jest. Zalecono zmierzenie za jakiś czas ciśnienia. Ponownie wyszło wysokie. Kolejny telefon, ale pogotowie znów nie przyjechało.
ZOBACZ WIDEO: Kasprzak otrzymał propozycje od zawodników GP. To dlatego zdecydował się je odrzucić
Co się działo później?
To już była noc. Ale ja już nie bardzo pamiętam szczegóły. Podobno rozmawiałem przytomnie z lekarzami w szpitalu, a nawet zadzwoniłem do ówczesnego szefa redakcji, żeby przekazać, że mam wylew i nie złożę kolejnego wydania gazety.
Ostatecznie karetka przyjechała? Jak znalazłeś się w szpitalu?
Nie. Ojciec zadzwonił do znajomego taksówkarza, który zawiózł nas do przychodni. Tam lekarka, kiedy zobaczyła, w jakim jestem stanie, uznała, że trzeba działać. Natychmiast wezwała karetkę.
Pamiętasz coś z tego dnia?
Jakieś przebłyski się pojawiają, ale naprawdę mało co pamiętam. Od 2.00 w nocy do reszty dnia mam pustkę w pamięci. Wiem, co się działo z opowiadań rodziców i lekarzy.
Miałeś jakieś symptomy, wcześniej źle się czułeś?
Nie. Nic mi nie dolegało. Czasem pobolewała mnie głowa. No ale kogo z nas nie boli głowa?
Co ostatecznie zostało zdiagnozowane?
Malformacja żyły w prawej półkuli mózgu, która może ponownie pęknąć praktycznie w każdej chwili. Może to wynikać ze zdenerwowania, jakiegoś nadmiernego wysiłku czy podniesienia większego ciężaru.
Słowem, żyjesz z tykającą bombą w głowie…
Lekarze powiedzieli, że mam prowadzić mniej intensywny tryb życia. Zasugerowano, żebym unikał picia kawy, ale z tym akurat nie ma problemu, bo nigdy jej nie piłem. Lekarze nie mogli uwierzyć. Pytali, gdzie ja się uchowałem całe życie bez kawy. Mało tego, ja nigdy w życiu nie piłem alkoholu. Nigdy nie paliłem też papierosów.
Prowadziłeś higieniczny tryb życia, a mimo tego doznałeś wylewu. Brzmi wręcz nieprawdopodobnie…
A jednak. Nie wiadomo, z czego to wynika. Mam wspomnianą malformację żyły i muszę z tym żyć. Teoretycznie można to zoperować, ale wiadomo, że wszelkie ingerencje w głowie są ryzykowne, więc po co to ruszać. Staram się żyć wolniej, nie denerwować, nie spieszyć się.
Łatwo powiedzieć, ale czy w naszym zawodzie się da?
Co zrobić, skoro to lubię? Ale staram się mieć więcej dystansu. Powiedziałem sobie, że przecież na pewne rzeczy nie mam wpływu, to co się będę denerwował. Czegoś nie zrobię, nie przeprowadzę z kimś rozmowy, trudno. Świat się przez to nie zawali.
Po jakim czasie wróciłeś do normalnego funkcjonowania?
Drugiego dnia byłem już przytomny i wszystko kojarzyłem. Osiem dni leżałem na sali, gdzie byłem jedyną osobą przytomną. Następnie przeniesiono mnie na salę, gdzie przebywały już osoby chodzące. Dwanaście dni leżałem na płasko. Mogłem się tylko obracać w prawo i w lewo. Byłem ustawiony w pozycji 30 stopni, tak by krew z głowy spływała w dół. Dwunastego dnia wieczorem przyszła lekarka, która uświadomiła mi, z jak poważnym stanem miałem do czynienia. Wylew brzmi już groźnie, a krwotok śródmózgowy jeszcze poważniej.
Ciężko było w trakcie tych dni spędzonych w szpitalu?
Łatwo nie było, bo nagle z człowieka, który jest w ferworze pracy stałem się osobą leżącą 24 godziny na łóżku przez kilkanaście dni. Nie mogłem nawet czytać książek.
Ile czasu spędziłeś w szpitalu?
Szpital opuściłem po trzech tygodniach. Pomyślałem sobie, że mam szczęście w nieszczęściu, że wydarzyło się to przed sezonem i nie wpłynęło to na moje plany wyjazdowe na mecze.
Zmieniłeś swoje życie po tym przejściu?
Jakoś szczególnie nie. Jeżdżę na mecze, czasem nawet daleko, dwa lata temu byłem w niemieckim Landshut, to 1050 km od Gdańska, autobusem 17 godzin podróży.
Opuszczasz w ogóle jakieś mecze Wybrzeża?
Od 2007 roku opuściłem może z 30 meczów, w tym jeden domowy w Gdańsku, a pozostałe to wyjazdy.
Pracujesz również z mikrofonem podczas zawodów żużlowych…
Owszem, ale poza ligą. Głównie na zawodach młodzieżowych i w miniżużlu, gdzie często funkcję spikera łączę z rolą sekretarza, a czasem nawet chronometrażysty, czyli osoby mierzącej czas wyścigu.
Słowem, człowiek orkiestra…
Realizuję swoje pasję i pomimo wydarzeń sprzed siedmiu lat, staram się żyć normalnie.
Rozmawiał: Maciej Kmiecik, WP SportoweFakty