"Matematyczne szanse" - ile razy ten slogan słyszeliśmy, przeczytaliśmy czy też sami go użyliśmy. W różnym kontekście - z ironią, żartobliwie albo w zrezygnowaniu, tudzież złości. Z reguły oznacza on, że faktyczne szanse na osiągnięcie danego celu są najzwyczajniej w świecie iluzoryczne i praktycznie nie do spełnienia. W bardzo podobnej sytuacji przez większą część sezonu była drużyna forBET Włókniarza Częstochowa, ostatecznie trzecia w kraju.
Przecież przed wakacyjną przerwą wszystko wydawało się być jasne. W pierwszej czwórce miały zameldować się zespoły z Leszna, Wrocławia, Zielonej Góry i Grudziądza. Strata Lwów do pierwszej czwórki wynosiła już 4 punkty, a w perspektywie zostały tylko cztery mecze. Na dodatek ekipa Marka Cieślaka wyglądała na rozbitą. Na atmosferę narzekał nawet Leon Madsen, a ja pokusiłem się o analityczny tekst, z którego wynikało, że Włókniarz na play-offy ma już tylko... matematyczne szanse (zobacz całość >>). Zwątpiłem.
Czytaj także: Włókniarz ponad dekadę czekał na takiego lidera
W przypadku biało-zielonych wszystko od początku sezonu szło jak po grudzie, a kolejne tłumaczenia, że za zimno, że za ciepło, że późna pora rozgrywania meczu budowały tylko irytację wśród kibiców Włókniarza. Brakowało tylko słynnego "szyny były złe". Na dodatek spotkania w Częstochowie zatraciły swoją widowiskowość. W efekcie po dziesięciu meczach rundy zasadniczej pozostało machnąć ręką. Trudno, sezon na stracenie, trzeba wyciągnąć wnioski i myśleć o kolejnym.
ZOBACZ WIDEO Miejscowi juniorzy pojechali świetnie, ale brąz dla przyjezdnych. Skrót meczu Stelmet Falubaz - forBET Włókniarz
Ale faza zasadnicza PGE Ekstraligi liczy 14, a nie 10 spotkań. Do momentu miesięcznej pauzy częstochowianie uzbierali raptem 9 "oczek", tymczasem na koniec pierwszej części sezonu mieli ich w sumie 19. Fakt, że trzy z czterech ostatnich meczów to były konfrontacje ze słabszymi rywalami, ale nie ujmuje to drużynie Włókniarza, bo przecież Lublin czy Gorzów to trudne i wymagające tereny. Lwy przeszły metamorfozę zauważalną gołym okiem. Jakieś wewnętrzne animozje zostały schowane do kieszeni. Każdy z teamu zrozumiał, że razem ciągną ten wózek i dobre wyniki będą z korzyścią dla wszystkich.
Panowie spotkali się razem na paintballu, czy też pojeździli na rowerach zwiedzając przy tym piękne krajobrazy jury Krakowsko-Częstochowskiej. Odbudowali ducha zespołu, a klamrą spięli to trener Cieślak i prezes Michał Świącik. I przede wszystkim mieli szczęście, bo rękę do częstochowian wyciągnął MRGARDEN GKM Grudziądz przegrywając u siebie ze Stelmet Falubazem Zielona Góra 44:46. Włókniarz poczuł krew i wykorzystał sytuację.
Zobacz również: Włókniarz zakontraktował żółtodzioba, ale trafił w dziesiątkę
To, że w Częstochowie zaczęli wątpić w pierwszą czwórkę mogą świadczyć słowa Przewodniczącego Rady Miasta Częstochowy, Zdzisława Wolskiego z czerwca, gdy Włókniarz ogłaszał przedłużenie współpracy z Leonem Madsenem. Stwierdził on wówczas mniej więcej, że "w tym roku się nie udało, trudno". Obecni wokół prezes Świącik czy trener Cieślak nie zaprotestowali. Zresztą, umówmy się, w drużynę Włókniarza nie wierzył już nikt, w tym również ja. Dlatego ten brązowy medal tak bardzo w Częstochowie smakuje.
Niech przesłanie tego tekstu Drogi Czytelniku będzie takie: jeśli obrałeś sobie jakiś cel, ale napotkałeś trudności w jego zrealizowaniu i na dodatek wszyscy wokół mówią Ci, że się nie uda, lecz wciąż tli się nadzieja, to nie trać wiary. Bo "dopóki piłka w grze, wszystko jest możliwe".