Niedzielne spotkanie pomiędzy Arged Malesa TŻ Ostrovią a Car Gwarant Start Gniezno na długo pozostanie w pamięci kibiców. W tym meczu mieliśmy na dobrą sprawę wszystko. Wielkie emocje, mijanki, upadki, manewry taktyczne czy niespodziewane zwroty akcji. Na koniec pojawiła się także kontrowersja.
Przypomnijmy, że ostrowianie przegrywali z gnieźnianami przez 29 z 30 wyścigów, a awans do wielkiego finału zapewnili sobie w tym ostatnim. Pod taśmą stanęli wtedy Tomasz Gapiński, Oskar Fajfer, Sam Masters i Oliver Berntzon. Jadący w kasku żółtym Fajfer wyjechał spod taśmy na pierwszej pozycji. Niektórzy od razu stwierdzili, że ten wyścig powinien zostać powtórzony ze względu na lotny start.
- Nerwy były tak duże, że sam nic nie zauważyłem. Po zawodach dotarły do mnie jednak głosy, że to mógł być lotny start. Oceny się jednak nie podejmę, bo byłem za bardzo skupiony na rywalizacji zawodników. Poza tym oglądałem ten decydujący bieg z perspektywy parku maszyn, a tam nie było tego zbyt dobrze widać - mówi nam Radosław Strzelczyk, prezes Arged Malesa TŻ Ostrovii.
ZOBACZ WIDEO Z Gollobem łączy ich cierpienie. Chcą sobie nawzajem pomóc
Zobacz także: Bartosz Zmarzlik obok Roberta Kubicy. Grigorij Łaguta zakochał się w Motorze
Gdyby Oskar Fajer utrzymał prowadzenie, na którym znajdował się po starcie, to z całą pewnością dziś mielibyśmy głośną dyskusję na temat decyzji sędziego Ryszard Bryły, który nie przerwał wyścigu. Po meczu nikt jednak o tym nie mówił, bo zawodnik Car Gwarant Startu szybko popełnił błąd, który wykorzystali Gapiński z Mastersem. Ostrovia wjechała do finału, stadion oszalał i wynik poszedł w świat.
Warto jednak zauważyć, że gdyby Fajfer dowiózł do mety prowadzenie, to nikt w Ostrowie nie mógłby mieć pretensji do arbitra. Dlaczego? Z analizy klatka po klatce zapisu ciągłego wynika, że start Oskara Fajfera był prawidłowy. Najpierw mieliśmy ruch taśmy, a później zawodnika. Trudno powiedzieć, czy zawodnik popisał się takim refleksem, czy zwyczajnie zaryzykował, choć bardziej prawdopodobna jest ta druga opcja.
W podobnych przypadkach, kiedy żużlowcy wyjeżdżają z pierwszego łuku z taką przewagą, arbitrzy najczęściej odruchowo zatrzymują wyścig i oglądają powtórki. Ryszard Bryła tego nie zrobił. Był pewny swego? A podjął ryzyko? Tego się nie dowiemy, ale jedno jest pewne. Niezależnie od tego, jak zakończyłby się 15. wyścig meczu w Ostrowie, nikt nie mógłby mieć do niego pretensji.