Żużel. Sajdak przerywa milczenie. "Będę domagał się przeprosin"

WP SportoweFakty / Michał Krupa
WP SportoweFakty / Michał Krupa

Znany mechanik przerywa milczenie i opowiada swoją wersję historii silnika zajętego przez policję, który ma być skradzionym sprzętem Apatora. - Na sukces pracowałem wiele lat i nie pozwolę, aby krzywdząca plotka to zniweczyła - mówi Dariusz Sajdak.

[b]

Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Ostatnio środowiskiem żużlowym wstrząsnęła informacja o znalezieniu kradzionego silnika Apatora Toruń. To pan miał być w posiadaniu tego sprzętu, a korzystał z niego Patryk Dudek. Jak pan to wytłumaczy?[/b]

Dariusz Sajdak (mechanik Patryk Dudek): Na początku chciałbym z pełną mocą zaznaczyć, że do tej pory nie stwierdzono, że silnik, który został zabezpieczony jest faktycznie skradzionym silnikiem Apatora Toruń. Na razie mowa jedynie o podejrzeniach, a to istotna różnica.

W środowisku już pojawiają się informacje, że to pan stoi za całą aferą. Boi się pan, że niedługo może otrzymać zarzuty?

W tej sprawie jestem jedynie świadkiem. Zostałem wezwany na komisariat i złożyłem zeznania. Powiedziałem, że to mój silnik, który kupiłem jakiś czas temu za własne pieniądze, a później wynajmowałem Patrykowi Dudkowi. Z mojej wiedzy wynika, że nikomu w tej sprawie nie postawiono zarzutów i nikt nie jest nawet podejrzany. Sprawa wciąż nie trafiła do sądu. Oficjalnie nie dostałem nawet informacji, czy to rzeczywiście mój silnik został zajęty przez policję.

Mówi się o tym, że na jednym z elementów silnika był napis wskazujący na to, że to sprzęt używany w przeszłości przez juniora Apatora Toruń, Krzysztofa Lewandowskiego. Przyzna pan, że to dość poważny argument.

Nie wiem, co było w środku, bo nigdy nie otwierałem tego silnika. Nie mam żadnej wiedzy o rzekomo przebitych numerach tego silnika. Zresztą, gdyby tak było, to tuner zorientowałby się, że coś jest nie tak już po pierwszym serwisie. Problem w tym, że policja została poinformowana o wszystkim dopiero, gdy silnik znalazł się na serwisie za drugim razem. Kompletnie tego nie rozumiem. Jak to możliwe, że za pierwszym razem napisu nie było, a dopiero potem się pojawił?

Sugeruje pan, że ktoś mógł podmienić części?

Nic nie sugeruję. Mówię jednak o tym, że w czwartek miałem odebrać silnik po remoncie, a w środę wieczorem dostałem informację od tunera Witolda Gromowskiego, że sprzęt został zabrany przez policję. Wcześniej nie dostałem żadnych wiadomości, że coś jest nie tak. Początkowo bałem się, że ukradł go ktoś kto podawał się za policję, ale następnego dnia rano po moim telefonie na komisariat otrzymałem potwierdzenie, że taka akcja służb faktycznie miała miejsce. Złożyłem wniosek o wydanie mi mojej własności, ale do dziś nie otrzymałem odpowiedzi.

Skąd więc pochodził ten silnik skoro nie od złodzieja?

Nie chcę tego publicznie powiedzieć, bo nie wiem, w którą stronę pójdzie śledztwo. Znam jednak źródło zakupu silnika i jestem pewny, że niedługo okaże się, że wszystko jest w porządku, a sprzęt zostanie mi zwrócony.

Dla całej sprawy najważniejsze jest jednak to od kogo kupił pan ten silnik. Zdaje sobie pan sprawę, że tak długo jak będzie pan to zatajał, tak długo będą wątpliwości wokół tej sprawy.

Na policji powiedziałem od kogo kupiłem ten silnik. Co prawda nie był to zawodnik, ale źródło jest całkiem pewne. Nie chcę zdradzać wszystkiego, ale przecież w Polsce każdy może kupić lub sprzedać silnik żużlowy. Czasem zresztą celowo sprzedający ukrywa się, bo słabe wyniki poprzedniego właściciela mogą wpłynąć na cenę. Często więc sprzęt sprzedaje się przez pośredników.

Proszę wybaczyć, ale nie uwierzę, że taki specjalista jak pan, nie znał pochodzenia silnika, który kupił.

Oczywiście, że wiedziałem. Kupiłem dokładnie to, czego szukałem. Mogę zdradzić, że chodziło mi o starszy silnik przygotowany przez Ryszarda Kowalskiego. Gdybym miał podejrzenie, że z tym sprzętem jest coś nie tak, to na pewno bym go nie kupił.

Dlaczego zależało panu akurat na kilkuletniej jednostce napędowej, skoro u tego tunera można kupić zupełnie nowy silnik w podobnej cenie?

Nie jest szczególną tajemnicą, że ostatnie dwa lata Ryszarda Kowalskiego, to zupełna porażka, jeśli chodzi o innowacje inżynieryjne. Nowe silniki spisują się znacznie gorzej niż te robione kilka lat temu. Nowe pomysły RK Racing nie zdają egzaminu na torze, dlatego tak cenne są starsze jednostki. Proszę spytać o to klientów tego tunera. Silniki kosztują kosmiczne pieniądze, a po prostu nie jadą tak jak trzeba.

Gdy wypożyczał pan ten silnik Patrykowi Dudkowi, to ostrzegał pan go, że z tego powodu może mieć kłopoty?

Nie ostrzegałem go, bo zupełnie nie spodziewałem się, że coś takiego może się zdarzyć. Tak jak mówiłem wcześniej - do dziś jestem przekonany, że silnik nabyłem legalnie, a ta sprawa to jedna wielka pomyłka. Patrykowi powiedziałem tylko, że mam silnik, który może okazać się idealny dla niego. Faktycznie tak było, bo uzyskiwał na nim świetne wyniki. Zresztą, gdybym podejrzewał, że z silnik może pochodzić od złodzieja, to przecież nie oddawałbym go do serwisu do prawej ręki Ryszarda Kowalskiego, czyli Witolda Gromowskiego. To byłoby kompletnie bez sensu.

Gdy cała sytuacja ujrzała światło dzienne musiał się pan tłumaczyć rodzinie Dudków?

Wiadomo, że takie zamieszanie to nie jest nic przyjemnego i na pewno nie sprzyja odzyskaniu optymalnej formy. W teamie skupiamy się jednak na żużlu i chcemy jak najszybciej znaleźć rozwiązanie kryzysu. To w tej chwili jest najważniejsze. Zatrzymany silnik był mój, więc to tylko i wyłącznie moja sprawa. Patryk nie ma z tym nic wspólnego, a ja go nawet nie informuje o tym, co się dzieje.

To prawda, że za wypożyczenie silnika Dudkowi pobierał pan opłatę wynoszącą 700 złotych za bieg?

Nie pamiętam dokładnie, ale to faktycznie była zbliżona kwota. Na wszystko wystawiałem fakturę.

Niedawno Mirosław Jabłoński ujawnił, że ma pan jeszcze jeden problem, czyli konflikt z większością mechaników pracujących w parku maszyn Apatora Toruń. To prawda?

Faktycznie część ludzi - już od zeszłego roku - unika mnie i nawet się ze mną nie wita. To efekt tego, że byłem jedyną osobą, która rok temu nie potępiła byłego współpracownika Krzysztofa Lewandowskiego, gdy ten zabrał zawodnikowi dwa silniki. Moim zdaniem były "sponsor'' miał rację, bo junior wykazał się wcześniej rażącą niewdzięcznością i nie wywiązał się z umowy. Co ciekawe, choć zawodnik tyle mówił o kradzieży, to sprawa - zgodnie z moją wiedzą - wciąż nie trafiła do sądu. Czyżby brakowało mu argumentów prawnych?

Z pana słów wynika jednak, że atmosfera w parku maszyn Apatora nie jest najlepsza i to pan jest tym, który ma w tym znaczący udział.

To też nadużycie, bo przecież powszechnie wiadomo, że w toruńskiej drużynie w ostatnich latach nigdy nie było dobrej atmosfery. Tak było nawet, gdy mnie nie było w parku maszyn Apatora.

To prawda, że władze klubu chciały pana usunąć z parku maszyn?

Nie chcę tego komentować. Proszę jednak zwrócić uwagę, że jestem pracownikiem Patryka Dudka i to dla niego pracuję. W żużlu nie ma zwyczaju, by to klub ustalał listę współpracowników każdego zawodnika.

Chce pan kontynuować tę współpracę mimo ostracyzmu ze strony niemal całego toruńskiego środowiska?

Mam już swoje lata i przyzwyczaiłem się do zazdrości ze strony innych mechaników. Przez lata pracowałem dla najlepszych zawodników na świecie, stąd ta zawiść. Nie przywiązuje do tego wagi i zapewniam, że poradzę sobie z tym. Zresztą dziwnie się składa, ale oschłe w stosunku do mnie są przede wszystkim teamy współpracujące z tunerem Ryszardem Kowalskim. Z resztą rozmawiam zupełnie normalnie.

Próbuje pan wmówić wszystkim, że tak naprawdę żadnej afery nie ma, a przecież silnik został zabrany przez policję, a sprawa wydaje się bardzo poważna. Jak pan to wytłumaczy?

Policja szuka skradzionego silnika, ale jestem przekonany, że obecnie znalazła inny i pewnie będzie potrzebowała sporo czasu, by to zweryfikować. To przecież bardzo specjalistyczna wiedza i obawiam się, że nawet biegli z dziedziny motoryzacji nie będą w stanie rozstrzygnąć podstawowych faktów.

Ale dlaczego zajęto akurat ten silnik?

Wydaje mi się, że podejrzenie padło na mnie, bo wszyscy wiedzą, że od ponad 30 lat znam się z człowiekiem, który jest w konflikcie z Krzysztofem Lewandowskim i odebrał mu dwa silniki. Przypadek sprawił, że ten człowiek zawiózł mój sprzęt na pierwszy serwis u pana Gromowskiego. Poprosiłem go o pomoc, bo po meczu pan Witold był już w łóżku, a ja chciałem wracać do domu w Gnieźnie. Zostawiłem go więc u kolegi, a ten następnego dnia wyświadczył mi przysługę i zawiózł sprzęt do tunera. Myślę, że niektórzy mogli skojarzyć te dwa fakty i dlatego pojawiły się takie insynuacje.

To jednak wcale nie ostatnie kontrowersje wokół pana osoby. Oskar Fajfer oskarża pana, że wziął pan pieniądze za pół roku, a pojechał pan z nim tylko na pierwszy trening. Co pan na to?

Zacznijmy od tego, że do wtorku a więc do chwili wypowiedzi Mirosława Jabłońskiego w programie telewizyjnym do sądu nie wpłynął żaden pozew w tej sprawie, a przecież od zakończenia współpracy minęło już prawie pół roku. Daleko posuniętą konfabulacją jest więc stwierdzenie, że przeciwko mojej osobie toczy się proces. Fajfer mówi, że wziąłem pieniądze za pół roku, ale już nie wyjaśnia, że poza pierwszą dużą transzą, kolejne były wypłacane co miesiąc. Taką mieliśmy umowę, a ja się ze wszystkiego wywiązałem. Jedną czwartą wartości mojego kontraktu dostałem pierwszego dnia, a resztę miałem płaconą co miesiąc. Pracowałem 30 lat, aby stawiać takie warunki i Oskar wiedział, że bez tego nie dołączyłbym do jego teamu. Na każdą płatność mam potwierdzenie na fakturze. Nasza umowa też została spisana na piśmie i obie strony wywiązywały się ze wszystkich postanowień.

Ostatnio dość mocne oskarżenia w pana kierunku rzucił Mirosław Jabłoński w programie "Kolegium Żużlowe" w Canal+. Co pan na to?

Myślę, że wyjaśniłem już większość tych zarzutów. Mogę też zapewnić, że sprawa będzie miała ciąg dalszy, a mój prawnik tego nie zostawi. Mogę być podirytowany na dziennikarzy, którzy opisali sprawę, ale to coś zupełnie innego niż kierowanie w stosunku do mojej osoby bezpodstawnych, nieprawdziwych i zasłyszanych oskarżeń, które poniżają mnie w oczach opinii publicznej. Wypowiedź Mirosława Jabłońskiego odbieram jako niezrozumiały atak personalny na moją osobę, który spowodował lawinę hejtu w przestrzeni medialnej. Na swój sukces zawodowy pracowałem wiele lat i nie pozwolę, aby krzywdząca plotka to zniweczyła. Będę domagał się przeprosin. Do tej pory narracja była bardzo jednostronna i krzywdząca dla mnie. Mam nadzieję, że gdy ludzie poznają moją wersję, to spojrzą na tę sprawę zupełnie inaczej.

ZOBACZ WIDEO: Menedżer podał skład Falubazu na sezon 2024

Rozmawiał Mateusz Puka, WP SportoweFakty

Czytaj więcej:
To on ma być nowym szefem GKSŻ
Andrzej Rusko ma asa w rękawie

Źródło artykułu: WP SportoweFakty