"Było krok od katastrofy". Złe wieści dla Szczęsnego

Getty Images / Wojciech Szczęsny jest już po debiucie w Barcelonie
Getty Images / Wojciech Szczęsny jest już po debiucie w Barcelonie

Długo wyczekiwany debiut w Barcelonie był dla Wojciecha Szczęsnego meczem-pułapką. Niewiele brakło, by wieczór, o którym marzył od blisko stu dni, zamienił się w koszmar. Po spotkaniu z UD Barbastro (4:0) Polak nie będzie bliżej "11" Dumy Katalonii.

197 dni po ostatnim występie o stawkę, 130 od ogłoszenia końca kariery i 94 od podpisania kontraktu z Barceloną - Wojciech Szczęsny na debiut w barwach Dumy Katalonii czekał tak długo, jak jeszcze nigdy w seniorskiej karierze. I dłużej niż ktokolwiek mógł się spodziewać.

Gdy we wrześniu ubiegłego roku Marc-Andre ter Stegen doznał urazu wykluczającego go z gry na kilka miesięcy, wezwany z emerytury Szczęsny wjechał do stolicy Katalonii na białym koniu, by zastąpić kapitana Barcelony. Jego debiut miał być tylko kwestią czasu.

Mówiono, że wskoczy do bramki na "tydzień prawdy", czyli październikowe mecze z Bayernem Monachium w Lidze Mistrzów i El Clasico w La Lidze. Później katalońscy dziennikarze "celowali" w kolejną przerwę reprezentacyjną. Inaki Pena nie dawał jednak Hansiemu Flickowi powodów do zmiany między słupkami.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Mijał rywali jak tyczki. Tak gra "Benja Messi"

I tak Szczęsny, który dołączył do Roberta Lewandowskiego w blasku fleszy, debiutu w barwach Dumy Katalonii doczekał się w meczu Pucharu Króla przeciwko IV-ligowcowi na skromnym stadionie z murawą pozostawiającą wiele do życzenia. Wieczór, o którym marzył od trzech miesięcy, mógł zamienić się w koszmar. I niewiele brakło, by tak się stało.

Dla Szczęsnego to był mecz-pułapka. Nie mógł wiele zyskać, za to miał dużo do stracenia. Zachowanie czystego konta z IV-ligowcem było jego obowiązkiem. Nikt specjalnie nie będzie go za to chwalił, tak jak nikt nie nosi listonosza na rękach za dostarczenie listu. Za to wpadka... Wpadka mogła być bolesna. Nie musiałaby być nawet spektakularna, choć o taką na "klepisku" w Barbastro nie było trudno.

W 16. minucie serce mogło mu mocniej zabić, kiedy Inigo Martinez - czego nie powinien robić na takim placu gry - wycofał do niego piłkę w tzw. światło bramki. Gdy to widziałem, stanęło mi przed oczami podanie Michała Żewłakowa do Artura Boruca i kiks "Holy Goalie" w Belfaście. Było krok od katastrofy, ale na szczęście piłka nie spłatała mu takiego figla.

Koledzy nie wstawili już Polaka na taką minę, ale Gerard Martin podniósł mu tętno w inny sposób. W 87. minucie nie potrafił osłonić przed jednym z rywali piłki, którą gracz gospodarzy trącił czubkiem buta tak, że posłał ją między nogami ślizgającego się do niej Szczęsnego. Kolegów dobrze zaasekurował Pau Cubarsi, ale ta sytuacja rzutuje na ocenę bezbłędnego dotąd debiutu Polaka.

Owszem, największy błąd popełnił w niej Martin, który dał się przechytrzyć rywalowi, ale Szczęsny nie był bez winy. Skrupulatny Flick na pewno to odnotował i nie puści tego w niepamięć. Zawiodła nie tylko komunikacja z kolegą, ale też szybkość reakcji i ustawienie ciała przy interwencji. Nie był to kardynalny błąd, nie miał też bezpośrednich konsekwencji, ale nie powinien mieć miejsca.

To zdarzenie nie powinno jednak przekreślić szans Polaka na wskoczenie do bramki Barcelony na stałe. Nie powinno, bo te... i tak były bliskie zeru. Pena nie zawodzi i nie daje Flickowi pretekstu, by dokonał zmiany. Ba, wypracował sobie taki kredyt zaufania, że nawet jeden słabszy występ nie otworzy przed Szczęsnym drzwi do "11". Polak może czekać tylko na absencję kolegi.

Przygoda Szczęsnego z Barceloną prawdopodobnie zakończy się na misji ratunkowej i po sezonie 34-latek wróci na emeryturę. Jednak nawet jeśli ta historia nie będzie miała kontynuacji, to dobrze, że się wydarzyła. Debiut Szczęsnego oznacza, że Polacy w tej chwili są... drugą najliczniejszą narodowością w Barcelonie.

W tym sezonie Flick skorzystał z usług 22 Hiszpanów, dwóch Polaków oraz Niemca, Francuza, Urugwajczyka, Duńczyka, Holendra i Brazylijczyka. Barcelona to klub, który przez dziesięciolecia był nieosiągalny dla polskich piłkarzy, a dożyliśmy czasów, w których mamy dwóch reprezentantów w zespole 27-krotnego mistrza Hiszpanii. I to ważnych.

Jeden jest luksusowym rezerwowym, a drugi najlepszym strzelcem drużyny. Dwoma golami w Barbastro Lewandowski zemścił się na Szczęsnym. Tak jak bramkarz skradł mu show, gdy "Lewy" ustrzelił dublet z Young Boys Berno (5:0), prowadząc Barcę do pierwszego zwycięstwa w tej edycji Ligi Mistrzów, tak teraz Lewandowski przyćmił długo wyczekiwany debiut rodaka.

I bardzo dobrze, bo gdyby po meczu z Barbastro głośno było o Szczęsnym, to fatalnie świadczyłoby o Barcelonie i być może - zależnie od kontekstu - jeszcze gorzej o Polaku. A przecież niewiele brakowało...

Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty

Komentarze (41)
avatar
Piotr Maksyśko
5.01.2025
Zgłoś do moderacji
5
0
Odpowiedz
Krok od katastrofy? Aaa zapomniałem, że bramka dla gospodarzy liczona jest za 5. W tym przypadku wpadka Szczęsnego to wygrana 4 ligowca 5:4. Wszystko jasne. 
avatar
Piotr Mat
5.01.2025
Zgłoś do moderacji
12
2
Odpowiedz
Pena nie zawodzi????
To dzięki niemu ostatnio ciągle przegrywają. 
avatar
tom1122
5.01.2025
Zgłoś do moderacji
6
0
Odpowiedz
kmita GLOMBIE ON NIC NIE MUSI 
avatar
Ma4k 60
5.01.2025
Zgłoś do moderacji
8
0
Odpowiedz
Kmita jak piszesz nie pij, jak pijesz nie pisz.Tyle w temacie artykułu z du-py 
avatar
Danuta Stochmal
5.01.2025
Zgłoś do moderacji
10
0
Odpowiedz
Strata czasu na czytanie takich bzdetów.