Koniec równych szans w Ferrari? Charles Leclerc kierowcą numer jeden

Materiały prasowe / Ferrari / Na zdjęciu: Charles Leclerc (po lewej) i Carlos Sainz
Materiały prasowe / Ferrari / Na zdjęciu: Charles Leclerc (po lewej) i Carlos Sainz

Ferrari przed sezonem ogłosiło, że Charles Leclerc i Carlos Sainz będą traktowani jednakowo i dostaną równe szanse walki o tytuł. Świetne występy Monakijczyka sprawiają, że lada moment powinien on zostać wytypowany do roli kierowcy numer jeden.

Ferrari w przeszłości często decydowało się na jasny podział obowiązków wśród swoich kierowców. Przez lata to Michael Schumacher był liderem zespołu, a Rubens Barrichello czy Eddie Irvine musieli pogodzić się z drugoplanową rolą. Później było podobnie w czasach startów Fernando Alonso czy też do pewnego momentu Sebastiana Vettela.

Jednak przed sezonem 2022 kierownictwo Ferrari ogłosiło, iż Charles Leclerc i Carlos Sainz rozpoczną zmagania na równych warunkach. Decyzja Mattii Binotto nie mogła być inna, skoro Hiszpan był lepszy od Monakijczyka we wcześniejszym sezonie F1, nawet jeśli to Leclerca przedstawiano jako szybszego kierowcę.

Po trzech wyścigach F1 nowej kampanii rysuje się jednak podział na kierowcę numer jeden i dwa w ekipie z Maranello. Leclerc wygrał dwa wyścigi, a do tego raz był drugi. Ma 71 punktów i pewnie prowadzi w mistrzostwach. Natomiast Sainz rozbił się ostatnio w GP Australii, przez co stracił sporo "oczek". Wprawdzie jest trzeci w klasyfikacji F1, ale zdobył dotąd tylko 33 punkty.

ZOBACZ WIDEO: "Królowa jest jedna". Wystarczyło, że wrzuciła to zdjęcie

- Leclerc w tej chwili jest na absolutnym szczycie. Jestem pewien, że w zespole jest już jasne, kto jest na czele. W pewnych sytuacjach Ferrari nada priorytet Charlesowi. I to tak szybko, jak to tylko możliwe. Może nie będzie dochodziło jeszcze do skrajności, ale jednak to Leclerc jest liderem mistrzostw, a Sainz traci już do niego spory dystans - ocenił w niemieckim Sky Timo Glock, były kierowca F1.

Słaby występ Sainza w GP Australii to konsekwencja problemów, jakie miały miejsce w kwalifikacjach. Hiszpan nie zdążył dokończyć niemal idealnego okrążenia przed czerwoną flagą, spowodowaną wypadkiem Fernando Alonso, podczas gdy udało się to zrobić Leclercowi. W efekcie w Q3 miał tylko jedną szansę na dobry przejazd.

Drugi wyjazd Sainza na tor został jednak zakłócony przez problemy z mechanizmem startowym w bolidzie Ferrari. Kierowca z Madrytu później wyjechał z garażu i zabrakło mu czasu na odpowiednie zagrzanie opon. To z kolei doprowadziło do kiepskiej pozycji startowej i kłopotów zaraz po rozpoczęciu wyścigu, które skończyły się wypadkiem.

- Patrząc na Ferrari jako całość, zaskakujące jest to, że tak wiele błędów popełnia Sainz, a Leclerc nie. Wyraźnie było widać, że Carlos jest zirytowany tą sytuacją. Zaczęło się już w kwalifikacjach, gdy właściwie zabrakło mu sekundy, by skończyć okrążenie przed czerwoną flagą. Przytrafiło się też wiele innych błędów, które nie powinny mieć miejsca w Ferrari. Hiszpan musi mieć wiele znaków zapytania w głowie po takim weekendzie - dodał Glock.

Umowa Sainza z Ferrari wygasa po sezonie 2022, ale zdaniem wielu źródeł, obie strony porozumiały się już ws. kontynuacji współpracy przez kolejne dwa lata. Kontrakt Leclerca obowiązuje do końca 2024 roku.

Czytaj także:
Przyjaciel Putina się doigrał. Włosi zamrozili jego majątek
Rosjanie ocenili gest swojego rodaka. Tak o nim piszą

Komentarze (0)