Jestem zaskoczony, że Wielka Brytania w sobotę organizowała pierwszy turniej żużlowy w tym sezonie i nie zmienia zdania ws. dalszego ścigania w sytuacji, gdy tyle mówi się o zagrożeniu koronawirusem i apeluje, by ludzie zostawali w domach.
Przecież w tamtejszych klubach jest mnóstwo obcokrajowców, którzy mogą rozprzestrzenić chorobę po całym świecie. Tyle dobrze że teraz nie startują tam Polacy, bo przecież w przeszłości kierunek brytyjski był dość popularny dla naszych zawodników.
Tak naprawdę nie wiem, o co chodzi Brytyjczykom. Wygląda to trochę tak jak, jakby chcieli robić wszystko po swojemu. Jakby na złość światu chcieli pokazać, że wyszli z Unii Europejskiej i oni będą walczyć z koronawirusem po swojemu. Tak to odbieram.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film
Znajduję jedno wytłumaczenie dla rozgrywania zawodów żużlowych na Wyspach w momencie, gdy inne państwa w ramach walki z COVID-19 zamykają granice. Może oni liczą, że żużlowcy tam przyjadą i będą siedzieć na miejscu całymi tygodniami? Przecież każdy z nich chce jakoś zarabiać, a wychodzi na to, że Premiership będzie ku temu jedyną okazją.
Nie byłbym zdziwiony, gdyby takie było nastawienie Brytyjczyków, że trzeba wykorzystać sytuację, że polska liga stoi. Nie byłbym też zaskoczony, gdyby na starty na Wyspach postawili niektórzy śmiałkowie w sytuacji, gdyby u nas przedłużał się zakaz odbywania treningów i meczów.
Zwykło się mówić, że światowa czołówka nie chce jeździć za napiwki w Wielkiej Brytanii, gdy prawdziwą forsę zgarnia w Polsce. Kto wie, może nagle okaże się, że w czasach kryzysu warto schylić się nawet po ten napiwek. Przecież już teraz nie brakuje zawodników, którzy się wyśmiewają z całego zagrożenia związanego z COVID-19.
Czytaj także:
Czy koronawirus zabija żużel?
Wiemy, kiedy ruszą 1. LŻ i 2. LŻ