Niemiecki żużlowiec chciałby udowodnić, że drzemie w nim spory potencjał i może jeździć na najwyższym poziomie. Martin Smolinski ma jednak na tyle niewdzięczną rolę, że choć sam czeka na szansę, to przy tym musi liczyć na to, że któryś ze stałych uczestników cyklu wypadnie z uwagi na kontuzje czy chorobę. Bawarczyk był stałym uczestnikiem SGP w 2014 roku, więc wie jak wszystko wygląda od środka. Nie będzie mieć żadnych problemów w razie nagłego wezwania go na zawody.
- To dla mnie wielka okazja. Byłoby miło otrzymać kilka szans na rywalizację z najlepszymi w Grand Prix. Z drugiej strony, to strasznie trudne zadanie być pierwszym rezerwowym. Muszę wszystko zbudować tak jak stali uczestnicy, jednak pod względem marketingu nie wykonam tego tak jak oni. Ciężko jest zebrać budżet na starty w SGP. Postaram się być jak najlepszy, może zrobię to co w Nowej Zelandii - wyjadę i wygram! - powiedział Niemiec dla speedwaygp.com.
Zobacz także: Żużel. Miało być spa, jest solidna harówka. Reprezentacja postawiła na sprawdzony format zgrupowania
Martin Smolinski musi czekać aż z rywalizacji wypadnie któryś kolega z toru. Liczy jednak na to, że nie będzie nim Greg Hancock. Przyszłość Amerykanina cały czas nie jest pewna z uwagi na chorobę żony. Jest jednak nadzieja, że ujrzymy Hancocka ponownie na motocyklu w 2020 roku.
ZOBACZ WIDEO: Bartosz Zmarzlik typował Roberta Lewandowskiego na sportowca roku w Polsce
- Osobiście z rozkoszą będę oglądać walczącego Grega. Chcę, by wrócił on do ścigania. Straciłem mamę, która zmarła na raka, kiedy miałem 14 lat, więc trzymam kciuki za niego i za Jennie" - zakończył.
Patrząc na to, jak często w ostatnich latach rezerwowi musieli zastępować gwiazdy cyklu, wielce prawdopodobne jest, że ujrzymy Niemca na arenach SGP.
Zobacz także: Żużel. Najbardziej pokręcone historie transferowe. Zdrady, pieniądze i nagłe zwroty akcji