Pycha, buta i bezkarność. Tak najkrócej można opisać to co działo się w Stali Rzeszów w latach 2015-2017. Andrzej Łabudzki, Marcin Janik i Janusz Dziobak zastali drużynę w PGE Ekstralidze. Zostawiają ją w 2. Lidze Żużlowej, najniżej w 70-letniej historii klubu. Stal miała wiernych kibiców, którzy pozostali z klubem do samego końca. Miała też wsparcie ze strony miasta i oddanych zawodników. Działacze nie mieli jednak szacunku do nikogo oprócz ich samych.
Afera Porsingowa
Był marzec 2017 roku. Nicklas Porsing ze Stali Rzeszów ogłosił, że nie przystąpi do meczu ligowego dopóki nie otrzyma zaległych pieniędzy z poprzedniego sezonu. Duńczyk skontaktował się z nami i poskarżył na klub. Mówił o tym, że prezes go oszukał. Twierdził, że przedłużył kontrakt w zamian za obietnicę wypłaty należnej mu kasy. Sezon jednak się zbliżał, a przelewu na koncie nie było, więc Porsing się zbuntował. Chodziło o kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Stal zaczęła sezon meczem na własnym torze z Euro Finannce Polonią Piła. Porsinga w składzie nie było. 25-latek zasiadł na trybunach i opublikował zdjęcie zakupionego biletu, okraszając je dosadnym komentarzem: "pomagam klubowi", co rozwścieczyło klubowych działaczy.
ZOBACZ WIDEO Nowe pomysły na walkę z dopingiem w sporcie żużlowym
Tydzień później Stal miała mecz w Daugavpils. Kontrakt Porsinga wciąż obowiązywał, więc w razie powołania był on zobligowany, by stawić się na Łotwie. W innym przypadku otrzymałby od klubu karę w wysokości 50 tysięcy złotych. Informację o powołaniu na niedzielne spotkane ligowe na Łotwie dostał, gdy w sobotę miał już zaplanowane zawody w Anglii. Stanął przed dylematem, jak dojechać, ale i też, jak przetransportować do Daugavpils sprzęt, który akurat znajdował się w Danii.
Stal miała wyjść z propozycją: "podstawimy firmę transportową, która przewiezie motocykle z Danii na Łotwę, a ty w niedzielę rano wsiądziesz w samolot do Rygi". Porsing przed południem wylądował na Łotwie, a po kilku godzinach był już na stadionie w Daugavpils. Wtedy otrzymał informację, że bus z jego sprzętem utknął na Litwie. Taka wiadomość obiegła też media.
Z naszych informacji wynika, że żadnego busa nie było i nie został on nawet wynajęty. Wiele wskazuje na to, że cała ta sytuacja była zaplanowaną akcją przez kierownictwo Żurawi i miała na celu upokorzenie Duńczyka. Rzeszowianie nie tylko narazili się na lanie na torze, jadąc w 6-osobowym zestawieniu, ale także potraktowali swojego zawodnika z przysłowiowego buta. Wiemy, że po tamtym spotkaniu Porsing wciąż nie miał na koncie zarobionych przez siebie pieniędzy z 2016 roku.
Karać, karać i jeszcze karać
Regulamin w niektórych przypadkach przewiduje naprawdę drakońskie kary, a ich wysokość zależy w głównej mierze od interpretacji klubu. Stal w minionym sezonie zazwyczaj korzystała z górnych widełek.
Patryk Wojdyło, 18-letni wychowanek Żurawi otrzymał w czerwcu karę na 25 tysięcy złotych. Junior podczas meczu Stali z Grupą Azoty Unią Tarnów miał zasłoniętą naszywkę z logiem sponsorskim na piersi. Swoją drogą, to młodzieżowiec miał kontrakt na poziomie 200 złotych za punkt. Aby uzbierać na karę musiałby zatem zdobyć w całym sezonie około 125 punktów z bonusami. Uzbierał ich tylko 38.
Obrywało się jednak nie tylko wychowankom. Stal nie miała litości przede wszystkim do swoich obcokrajowców. Poza Porsingiem, sankcją został objęty również Dimitri Berge. Generalnie klub organizował treningi w dni, kiedy zawodnikom nie było to na rękę. Załóżmy, że Jake Allen ma mecze w Anglii w czwartek i sobotę. Stal powołuje go na trening w piątek. Zawodnik chcąc się na nim pojawić musiałby lecieć tam i z powrotem. Może liczyć na zwrot jedynie na nocleg.
Słowa rzucane na wiatr
W przypadku Stali często zdarzało się tak, że słowa działaczy rozmijały się z rzeczywistością. Kiedy pod koniec kwietnia gruchnęła wiadomość o zakończeniu kariery przez Davey'a Watta, kierownik drużyny, oznajmił, że Australijczyk wcale jej nie kończy, bo tak kocha Rzeszów, że jak tylko będzie potrzeba to przyjedzie wspomóc zespół.
Przy szerokiej kadrze, jaką miała Stal, wydawało się wątpliwe, że Watt będzie kiedykolwiek potrzebny. Minęło jednak zaledwie kilka tygodni i Stal zaczęła wystawiać niepełny, czasem nawet 5-osobowy skład. Gdzie był wtedy kochający Watt?
Kiedy Chris Harris nagle podpisał kontrakt z jeżdżącym w te same dni Peterborough Panthers, a Dimitri Berge zabrał z Polski swoje motocykle, pojawiły się tłumaczenia włodarzy klubu o skręconych kostkach, źle przebukowanych biletach lotniczych czy horrendalnej serii kolizji terminów. Brzmiało to głupio i niedorzecznie.
Działacze Stali często jednak rzucali słowa na wiatr. Pamiętamy, jak kierownik drużyny po 13. biegu meczu w Tarnowie (przy wyniku 58:20 dla Unii) mówił z uśmiechem: "walczymy do końca". To stwierdzenie zapadło w pamięci rzeszowskich kibiców. Dodajmy, że gdyby nie upadek Patryka Rolnickiego w 15. biegu to padłby kolejny niechlubny rekord w historii klubu, czyli najwyższa derbowa przegrana z odwiecznym rywalem.
Kpina z najwierniejszych z wiernych
Jeśli drużyna spada na samo dno, to z reguły odwracają się od niej kibice. Kiedy Start Gniezno przed kilkoma laty opuszczało szeregi Nice 1.LŻ, na obiekcie przy Wrzesińskiej pojawiało się kilkaset osób. Tymczasem na mecze Stali wciąż przychodziły tłumy. 8 tysięcy widzów na barażowym spotkaniu ze Speed Car Motorem Lublin jest najlepszym dowodem na to, jak oddani potrafią być rzeszowscy kibice. I to bez względu na wynik zespołu.
Frustracji nie wylewali nigdy. Dopingowali swój zespół nie tylko u siebie, ale i na dalekich wyjazdach. Choć wedle przeprowadzanych sond poparcie dla poczynań aktualnego prezesa wynosiło około 5-7 procent, to kibice Stali przez cały sezon nie szczędzili grosza na bilety. W zamian otrzymywali jazdę swojej ukochanej drużyny w 5-osobowym składzie, niekiedy z trzema juniorami.
No i pycha
Bo przecież Stal w barażu nie miała z kim przegrać. Co z tego, że dostawała bęcki na własnym torze z osłabioną Polonią Piła, czy nie potrafiła wygrać żadnego biegu na wyjeździe. Speed Car Motor Lublin, TŻ Ostrovia Ostrów Wlkp.? - To jest przepaść - mówił pewny swego Janusz Stachyra przed barażowym dwumeczem z drugą siłą trzeciej klasy rozgrywkowej. Przepaść taka, że Stal właśnie w tej trzeciej klasie się znalazła.
Ale rywalami gardzili też inni działacze, a trener Stachyra to i tak wersja "light" szowinizmu, jaki zapanował ostatnio przy Hetmańskiej. - Lublin? Kogo oni mają, dziadka Pedersena i Staszka Burzę? - pytali w klubie. Faktycznie, obaj panowie do najmłodszych żużlowców z pewnością nie należą. Niemniej, Pedersen i Burza zdobyli w dwumeczu łącznie 31 punktów z bonusami, zaś Marcel Szymko i Kamil Kiełbasa, czyli autorskie wynalazki kierownictwa Żurawi... 1. Z ust rzeszowskich włodarzy nigdy nie padło słowo: przepraszam, choć okazji, by uderzyć się w pierś były tysiące.
Po co nam wychowankowie
Pisaliśmy już o karze dla Wojdyły. 18-latek prawdopodobnie pożegna się z klubem po sezonie, a i jego dalsza kariera stoi pod sporym znakiem zapytania. Ale Wojdyło to nie jedyna ofiara tzw. przemocy w rodzinie.
Karol Baran czyli ulubieniec rzeszowskich trybun, został przed rokiem przystawiony do ściany. Łabudzki czekał na Barana w klubie do ostatniej godziny okienka transferowego. Zawodnik chciał jeździć dla drużyny, ale chciał gwarancji otrzymania zaległych pieniędzy. Takiej nie dostał. Odszedł, bo nie chciał jeździć za darmo przez kolejny sezon. Stal okrzyknęła go zdrajcą.
Paweł Miesiąc i Maciej Kuciapa również nie prędko wrócą do macierzy. Mówi się, że ten drugi zgłosił sprawę swoich zaległości z sezonu 2016 do Polskiego Związku Motorowego. Z kolei Dawid Lampart skusił się na jeszcze jeden rok startów z Żurawiem na plastronie, ale zrobił to w głównej mierze dla swojego 16-letniego brata Wiktora. Już w czerwcu kapitan ogłosił natomiast, że po zakończeniu rozgrywek ucieka z Rzeszowa.
Przez nonszalanckie podejście działaczy, którzy w ostatnich latach traktowali Stal jak zabawkę, klub znalazł się w fatalnej sytuacji organizacyjnej, finansowej, wizerunkowej, sportowej, ale także z czarną wizją na przyszłość.
Szalenie ciężko będzie teraz odbudować w środowisku zaufanie do rzeszowskiego ośrodka, ale także spełnić wymóg pięciu krajowych jeźdźców na przyszłoroczne rozgrywki. Skłóceni wychowankowie raczej do Stali nie wrócą, a znalezienie wartościowych zawodników z polską licencją na trzecią klasę rozgrywkową to nie lada sztuka. Klub może na lata ugrząźć w niedoli 2. Ligi Żużlowej.
Wyplewić sodomę i gomorę
Stal Rzeszów na dniach ma zostać przejęta przez Ireneusza Nawrockiego. Z osobą nowego właściciela kibice wiążą ogromne nadzieje. Liczą przynajmniej na to, że za Stal w końcu nie będzie się trzeba wstydzić. Ale jeśli Nawrocki chce coś osiągnąć z drużyną, to musi pozbyć się skompromitowanych i zasiedziałych działaczy, którzy odpowiadają za obecną sytuację klubu, najgorszą w historii.
Okazuje się jednak, że nowy właściciel ma inne plany i część kadr ma dostać nawet awanse. Odejdzie natomiast prezes Łabudzki, który po meczu w Lublinie zapadł się pod ziemię.