"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
Nie jestem absolutnie za torami z minionej epoki, niemniej tak jak skoczek musi czasem polatać w deszczu, śniegu, we mgle, przy zmiennym wietrze i lądować na miękkim, tak żużlowiec musi czasem pojechać na trudniejszym torze. Niektórzy potrafią, inni nie.
Ale!
Te trudniejsze tory, podobnie jak przy okazji wspomnianych skoków, bywają skutkiem czynników pogodowych, np. gwałtownej ich zmiany. Burzy tuż przed zawodami czy w ich trakcie. Tego żaden zawodowy żużlowiec nie uniknie, w końcu i na niego trafi. A wtedy warto mieć coś w zanadrzu - umiejętności i odwagę. Legitymację do tego, by sobie na takim torze poradzić. Jak choćby Jason Doyle, Andrzej Lebiediew czy Anders Thomsen w minioną niedzielę.
Kiedy przed rozpoczęciem turnieju Grand Prix nad stadionem przejdzie ulewa i trzeba zmagać się z wodą, niektórzy siadają i podejmują rękawicę. Inni natomiast ze dwie kolejki muszą odpuścić i przeczekać, aż pole gry się osuszy i wróci do standardowych parametrów.
ZOBACZ WIDEO: Zachwycał jako junior, jako senior zaliczył zjazd formy. Piotr Baron o Bartoszu Smektale
Trudno jednak tłumaczyć się pogodą przy pełnym słońcu i letniej temperaturze. A także po bezdeszczowym dniu, czy nawet dwóch, poprzedzających mecz. Jeśli zatem gospodarz nie potrafi przygotować bezpiecznego toru w takich warunkach, dwa są możliwe wyjaśnienia - albo nie chce, albo nie potrafi.
No, być może jest też trzecie - nie da się. Bo ostatnio nie dało się też w Lublinie.
Warunki pogodowe były, są i będą reżyserem wielu sportowych widowisk. Nie tylko w speedwayu czy skokach narciarskich. Gdy bowiem pada, nie odwołują też ani rywalizacji w rzucie młotem, ani w biegach narciarskich. Co znacząco wpływa na grono faworytów - bo jedni umiłowali sobie mokre koło bardziej, inni mniej. Bo jedni wolą ciężki śnieg bardziej, inni mniej. Dla pewnej grupy im trudniej, tym lepiej, dla innej wręcz przeciwnie. Zupełnie jak w czarnym sporcie.
Dlatego właśnie warto doceniać sportowców uniwersalnych. Przygotowanych na każdą okazję, bo to także wyznacznik ich sportowej klasy i profesjonalizmu. Dlatego byłem za rozegraniem meczu Cellfast Wilków z ebut.pl Stalą Gorzów, zapewne pomny wcześniejszych potyczek w Krośnie. Podczas których nie radził sobie stary Pedersen, ale to za to radził sobie jeden czy drugi junior. Zresztą, i Pedersen sobie radził. Do czasu, gdy jechał jeszcze na dobrze punktowanej pozycji i miał czego bronić.
Dziś, jako kibic, jestem już jednak krośnieńskimi widowiskami zmęczony. Czas adaptacji w najlepszej lidze świata nie może trwać w nieskończoność. Powtórzę - jeśli ktoś nie chce bądź nie potrafi, powinien ponieść konsekwencje. Władze rozgrywek muszą być bezwzględne wobec beniaminka tak samo jak bezwzględny potrafił być beniaminek w okresie transferowym. Gdy pokazał, że ma kasę, lecz nie ma skrupułów, a jeśli się wzmacniać, to najlepiej osłabiając jednocześnie konkurenta do ubiegania się o te same cele. Wiedzą coś o tym w Grudziądzu czy Lesznie.
W Krośnie pokazali już, że znają żużlowe zagrywki. Dlatego należy wobec nich stosować po prostu zasadę ograniczonego zaufania. A kamieni na torze i wokół istotnie musi być sporo, skoro miejscowi chuligani rzucali je do parku maszyn, mierząc w gości i ich samochody. Chamstwo, którego w żużlu nie można tolerować. Chamstwo, na które ponoć, wedle relacji przyjezdnych, miejscowi nie reagowali. A to zielone światło na rozróby jest jeszcze większym skandalem.
Oczywiście, świat się zmienił na przestrzeni lat i żużel również. Zatem każdy swoje racje ma. Bo czy Andrzej Lebiediew poprawiłby rekord toru na torze nieprzejezdnym? Czy jechałby tak pewnie i szybko? Pewnie nie. Choć ktoś inny może powiedzieć, że jeśli zawodnik od startu do mety jedzie na prowadzeniu i nikt mu nie przeszkadza, to bardziej jest to namiastka próby toru w pojedynkę, podczas której można wybierać optymalne ścieżki. Problem w tym, że zmieniła się definicja toru niebezpiecznego i nieprzejezdnego. Od pewnego czasu w Polsce stał się takim niemal każdy, który nie został przygotowany na twardo.
Ci, którzy dziś jeżdżą, robią to za wielkie pieniądze. Mają na utrzymaniu nie tylko siebie i rodzinę, ale też innych żywicieli rodzin. I nie życzą sobie mieć na karku jakichś rezerwowych, którzy w poprzedniej epoce byli normalną i niezwykle ważną częścią każdego zespołu. Wystarczy spojrzeć, ile drużyn PGE Ekstraligi trzyma dziś na rezerwie poważnego zawodnika z aspiracjami do zastępowania kolegów. Zdaje się, że żadna. Trafiają tam wyłącznie młodzi chłopcy bez żadnych roszczeń. Taki biznes.
Każdy zespół przykrywa się krótką kołdrą, zatem każda kontuzja staje się poważnym problemem. Tym bardziej, że regulamin nie jest doskonały, dopuszczając zastępstwo zawodnika wyłącznie za najlepszego jeźdźca w ekipie. O czym przekonuje się obecnie Platinum Motor Lublin. Wydłużenie listy zastępowanych zawodników do trzech wydaje się bardziej racjonalnym rozwiązaniem.
Na wynik klubu pracuje się przez cały rok, by nie powiedzieć - latami. Relacje ze sponsorami buduje się przecież nie w ciągu jednego sezonu. Gromadzi się wielomilionowe budżety, chodzi za pieniędzmi po prywaciarzach i do ratusza. Obiecuje im sukcesy i tworzy obustronne zobowiązania. A później jedna kontuzja może wszystko przekreślić. Albo jeden mecz rozegrany w deszczu, w warunkach nieobiektywnych czy nawet loteryjnych.
Trudno poza tym dzielić tory na bezpieczne i niebezpieczne. Każdy jest niebezpieczny, bo taki jest żużel. Przecież Chris Holder doznał złamania kręgosłupa na równej i twardej jak stół nawierzchni w Grudziądzu. Bo w ferworze walki poniosło rywala. To z powodu kontuzji właśnie, między innymi, kluby zaczynają sięgać po najgłębsze rezerwy, w efekcie czego zatrudnienie znajdą za chwilę i Adrian Miedziński, i Rune Holta.
A więc nie tory są niebezpieczne. To żużel jest niebezpieczny.
PGE Ekstraliga płaci klubom niemało, lecz w zamian żąda widowisk na torach równych i twardych. Czy to podnosi sportowe umiejętności zawodników? Niekoniecznie. Stąd dziś świetnie spasowany junior potrafi pokonać największą gwiazdę. Jak Nazar Parnicki w meczu z For Nature Solutions Apatorem. Z drugiej strony - każda próba przygotowania innego toru kończy się awanturą, groźbą strajku, opóźnieniem meczu. Na oczach telewidzów. Bo tych odważnych zostało kilkunastu. A będzie jeszcze gorzej. Tymczasem taki bywa motorsport, że warunki często przygotowuje pogoda, a nie pracownik laboratorium. Na Rajdzie Dakar codziennie mają do przejechania etap niezależnie o tego, czy jest pustynna burza, czy nie. To wyzwanie dla tych, którzy jadą i marzenie dla tych, co zostają w domach. A więc, jak mówią, uważaj z marzeniami, bo się mogą spełnić. Innymi słowy - jeśli chcesz być częścią motorsportu, musisz być gotowy na podejmowanie ryzyka.
Gorzej, gdy to człowiek udaje, że jest matką naturą.
W niedzielę błędów popełniono sporo. Kierownik startu zostawił na polu walki stojak, co przywołało dramatyczne wspomnienia. Sytuację opanował jednak arbiter, który postąpił też właściwie, gdy nie przerwał wyścigu pierwszego. Woźniak w porę stanął, Lebiediew sam się ukarał, zatem pozwolił jechać dalej, by nie robić cyrku, a ostrzeżenia wręczył po biegu. Kompletnie niezrozumiałe było natomiast dopuszczenie do powtórki Oskara Fajfera, który wbił się po prostu w drugiego zawodnika, bez znaczenia, czy swojego czy nie. Wykluczenie jak malowane.
Żużel to gra błędów, tym większa, gdy zawodnik decyduje się jechać na limicie. Gdy dodatkowej prędkości szuka odbijając się deflektorem od bandy lub też jadąc prostą maszyną w pierzynce przy samym materacu, bo i takich ułanów znamy. Albo gdy rezerwy dostrzega w koleinkach przy krawężniku. To jednak zabawa dla wybranych. Nasze wyobrażenie o speedwayu też jest totalnie różne. Jeden woli Grand Prix na betonowym molochu w Warszawie, bo jest szansa na fotkę z celebrytą, a ktoś inny pojedzie w tym czasie do Norwegii, by napawać się widokiem bajkowego toru niemal wykutego w skale i kaleczeniem podstarzałych amatorów. Jeden woli tory twardsze, a drugi przyczepniejsze, tak jak w skokach są fachowcy od K-90, K-120 i od mamutów. Dlatego w niedzielę, na wysokich stołkach, Szymon Woźniak i Andrzej Lebiediew też nie do końca przemawiali jednym głosem.
Nie chcemy torów bardziej wymagających? Ok. Też uważam, że dzisiejszy żużel jest ciekawszy od dawnej jazdy gęsiego na kartofliskach. Powtórzę jednak - aura lubi stwarzać problemy. Przed niedawnym Złotym Kaskiem w Opolu kategorycznie nie chcieli jechać m.in. Janowski, Pawlicki i Zmarzlik, choć dziś mistrz przekonuje, że było inaczej. Później wszyscy oni spotkali się na podium... A zawody, rozegrane na ładnie wyprowadzonym torze, uznano za wybitne pod względem sportowych emocji.
Nie chcemy, w skrajnych przypadkach, powtórek w pełnym składzie? Ok, będziemy wybierali mniejsze zło, karząc niesłusznie niewinnych. Lub nie dopuszczając do powtórki kogoś, kto stracił właśnie sterowność, bo przeciwnik wyrżnął mu kilka szprych w kole. Tak zupełnie niechcący.
A kłócić się będziemy zawsze. Bo tam gdzie jest walka o wielką forsę, zdrowie, a nawet życie, tam każdy patrzy w pierwszej kolejności na swój interes. I każdy chce być bohaterem we własnej wiosce.
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- Canal+ było gotowe na wyjątkową transmisję. To byłby drugi raz w historii
- Skandaliczne zachowanie kibiców w Krośnie. Ucierpiał mechanik zawodnika