Żużel w Polsce rodził się jeszcze przed II wojną światową. Wtedy zawody dirt-tracka organizowano niemal w całym kraju. Nawet w miejscach, które dziś zupełnie nie kojarzą się z żużlem. Rozwój tego sportu zahamował wybuch wojny. Po niej znów wszystko ruszyło, kluby powstawały niczym grzyby po deszczu. Jeżdżono na motocyklach przystosowanych, czyli zwykłych szosowych maszynach, które po prostu przerabiano na potrzeby ścigania po owalnym torze.
Kwestie bezpieczeństwa schodziły na dalszy plan. Ścigano się na torach, które były lekkoatletycznymi bieżniami. Często zdarzało się, że nie miały nawet bandy. Dla zawodników ważne było to, by móc rywalizować. Dopiero z biegiem czasu pojawiało się coraz więcej zabezpieczeń.
Tor nie nadawał się do użytku
O tym, jak bardzo niebezpieczny był żużel w pionierskich latach przekonano się 10 listopada 1951 roku. Wówczas na torze w Inowrocławiu odbył się trening przed towarzyskim trójmeczem, w którym udział miały wziąć miejscowa Unia, Gwardia Śrem i rezerwy Unii Leszno. W tej ostatniej drużynie miał ścigać się Franciszek Kutrowski.
ZOBACZ Darcy Ward szczerze o porównaniach z Bartoszem Zmarzlikiem. "Od 2016 roku walczylibyśmy o tytuły"
Podczas próbnych jazd doszło do tragicznego w skutkach wypadku. 19-latek wpadł w nierówność na torze, stracił kontrolę nad motocyklem i wypadł za bandę. Następnie uderzył głową w drzewo. O tym tragicznym wypadku z uczestnikiem zawodów, Zbigniewem Chałupczakiem rozmawiał Daniel Ludwiński, dziennikarz "Nowości Dziennika Toruńskiego" i autor książki "Od dirt tracka do Motoareny", której tematem jest historia żużla w Toruniu.
- Miałem przyjemność spotkać się kilka lat temu ze Zbigniewem Chałupczakiem, który był najlepszym żużlowcem klubu z Inowrocławia i po powstaniu ligi zrzeszeniowej trafił do Leszna, gdzie zdobył z Unią tytuł Drużynowego Mistrza Polski. Moja rozmowa z panem Zbigniewem ukazała się wówczas w "Tygodniku Żużlowym" i nie zabrakło w niej także tematu wypadku Kutrowskiego. Najlepiej będzie zacytować słowa mojego rozmówcy - mówi nam Ludwiński.
Jak tamten wypadek wspomina Chałupczak? - To było na treningu. Młody chłopak, nie miał doświadczenia, zaliczył dotąd tylko kilka zawodów. Ja go wcześniej nie znałem, choć z innymi zawodnikami z Leszna miałem kontakty, gdyż tam startowałem. Z Kutrowskim tylko się przywitaliśmy jeszcze dzień wcześniej, na poprzednim treningu. Wypadł z toru i uderzył w drzewo. Karetki na zawodach już czasem bywały, ale w tym momencie akurat nie - mówił w rozmowie z "Tygodnikiem Żużlowym".
Szukamy współpracowników! Dołącz do redakcji żużlowej WP SportoweFakty! -->>
Zabił się na miejscu
- Zawieźliśmy go więc do szpitala zwykłym samochodem półciężarowym. W szpitalu lekarz powiedział jednak od razu, że Kutrowski nie żyje. Zabił się na miejscu. Gdyby pojechał w krzaki to by się uratował, ale wpadł w drzewo. To wszystko było bardzo deprymujące. Na drugi dzień był mecz. Unia Leszno na znak żałoby nie wystartowała. Pozostałe dwa kluby wzięły udział w tej imprezie. Pożyczyłem od jednego z kolegów dobrze dopasowany motocykl i pojechałem. Wygrałem nawet wszystkie wyścigi. Udało mi się przezwyciężyć lęk i wystartować - dodał.
Kutrowski był pierwszą śmiertelną ofiarą żużla w Polsce. Od tego czasu coraz większą uwagę zaczęto przykładać do kwestii bezpieczeństwa. Wypadek zbadała specjalnie powołana do tego celu komisja. Efektem śledztwa było stwierdzenie, że bieżnia inowrocławskiego stadionu nie spełniała wymogów bezpieczeństwa i wydano zakaz organizowania na niej zawodów.
Dla Unii Leszno była to kolejna bolesna strata. W 1950 roku podczas wypadku drogowego tragicznie zginął Alfred Smoczyk. Uznawany był wówczas za najlepszego polskiego żużlowca i wróżono mu wielką karierę. Kutrowski był od niego tylko cztery lata młodszy.
Czytaj także:
Król sarkazmu, który czerpał z życia pełnymi garściami. Sławomir Drabik kończy 57 lat
Będzie ważna zmiana w Grand Prix?! Czekają na nią nie tylko kibice