Mistrz świata, który się zagubił. To jego być albo nie być?

WP SportoweFakty / Michał Krupa / Na zdjęciu: Maksym Drabik
WP SportoweFakty / Michał Krupa / Na zdjęciu: Maksym Drabik

Ma na swoim koncie dwa tytuły mistrza świata juniorów, ale po przejściu do grona seniorów wyraźnie się zagubił. Maksym Drabik miał swoje problemy, a w dniu 27. urodzin wkracza w decydujący dla siebie sezon. To jego być albo nie być.

Maksym Drabik miał papiery na żużlowego czempiona. Jeszcze jako niedoświadczony junior zaczął osiągać świetne wyniki w PGE Ekstralidze w barwach Betard Sparty Wrocław. To właśnie wtedy dwukrotnie został mistrzem świata juniorów i wydawało się, że ma wszystko, aby podbić glob. Stało się jednak inaczej.

Wpływ na karierę Drabika miały wydarzenia z końcówki sezonu 2019, gdy w niewłaściwy sposób podano mu wlewkę witaminową przed finałowym starciem w PGE Ekstralidze, co doprowadziło do wielomiesięcznego postępowania przed POLADĄ i ostatecznie zawieszenia na okres roku. W ten sposób młody żużlowiec stracił okazję do jazdy w sezonie 2021.

Osamotniony Maksym Drabik

Drabikowi groziła nawet czteroletnia dyskwalifikacja, ale w jego organizmie nie wykryto żadnych zakazanych substancji, co bez wątpienia miało wpływ na to, że POLADA łagodnie potraktowała zawodnika. On sam mocno przeżył całe postępowanie. Już w trakcie sezonu 2020 przestał rozmawiać z dziennikarzami, z czasem odciął się nawet od drużyny i nie oglądaliśmy go w ostatnich meczach PGE Ekstraligi.

ZOBACZ WIDEO: Artur Siódmiak dziś jest legendą. "Wychowałem się na blokowisku"

Drugą szansę zawodnikowi dał Motor Lublin, w barwach którego powrócił do rywalizacji w sezonie 2022. Współpraca z klubem nie przebiegała zgodnie z oczekiwaniami, a zawodnik sprawiał problemy wychowawcze. Kamery Canal+ uchwyciły nawet moment, gdy Drabik w jednym ze spotkań odmówił jazdy bieg po biegu, co spotkało się z krytyką w środowisku żużlowym. Jego forma na torze również pozostawiała wiele do życzenia, co ostatecznie doprowadziło do zakończenia współpracy z mistrzami Polski.

Równocześnie postępował proces odłączania się młodego żużlowca od środowiska. W rozmowie z WP SportoweFakty wprost mówił o swojej niechęci do dziennikarzy.

- W większości te osoby są nieprzygotowane, niekompetentne. To są osoby nieudolne, bez żadnej wiedzy empirycznej, bez odpowiedniego przygotowania i kompetencji. Próbują zadać jakieś kokieteryjne pytanie, które nie ma żadnej podstawy i zmierza donikąd. W większości pytania są irytujące i zachowanie osób, które pojawiają się przy tej dyscyplinie i z którymi spotykam się periodycznie, szczególnie w sezonie, gdy on jest intensywny i mamy możliwość spotykania się na stadionach, uważam ich sposób rozmowy i przeprowadzania wywiadów za nieznośny i bardzo nieadekwatny - mówił Drabik, a jego kwiecisty styl wypowiedzi stał się znakiem rozpoznawczym.

Niektórzy uznali, że taka kwiecista mowa i używanie wyszukanego języka to tylko poza Drabika, który w ten sposób skutecznie zniechęcił sporą część dziennikarzy od prób przeprowadzania wywiadów.

Spalona ziemia w Częstochowie

Nie wyszło we Wrocławiu, nie wyszło w Lublinie, więc miało wypalić w Częstochowie. W miejscu, gdzie jego ojciec Sławomir jest żywą legendą, choć on sam unika pytań o ojca w związku z rodzinnym konfliktem. Swego czasu w mediach społecznościowych opublikował oświadczenie, w którym nazwał go "daleko położonym, obcym, egocentrycznym człowiekiem".

"Z P. Sławomirem, Sławkiem, Legendą... różnimy się od siebie w każdym aspekcie pogmatwanego życia, z powodu różnicy przekonań oraz wartości zaprzestaliśmy utrzymywać przy życiu relację, którą zakończyliśmy bardzo radykalnie z powodu ubliżania P. Sławomira mojej cioci Pauliny" - wyjaśnił swój punkt widzenia Maksym Drabik.

Kariera Maksyma Drabika znalazła się na żużlowym zakręcie
Kariera Maksyma Drabika znalazła się na żużlowym zakręcie

Transfer Drabika do Włókniarza Częstochowa sprawił, że jego ojciec odszedł z klubu, w którym zajmował się juniorami. Pod Jasną Górą spędził dwa sezony. O ile w pierwszym punktował nie najgorzej (średnia biegowa 1,840), o tyle w zeszłym roku przyczynił się do tego, że "Lwy" musiały bronić się przed spadkiem z elity (śr. bieg. 1,426).

Do tego znów dały o sobie znać problemy wychowawcze. Drabik opuszczał narady drużyny, nie zawsze był do dyspozycji sztabu, a po sezonie popadł w konflikt z działaczami, którzy chcieli odzyskać od niego część pieniędzy, jaką otrzymał na przygotowanie do rywalizacji w PGE Ekstralidze.

Tye że niewiele brakowało, a Maksym Drabik w 2025 roku startowałby... w Częstochowie. Zawodnik miał już ustalone warunki kontraktu z Włókniarzem, ale sytuacja zmieniła się w momencie, gdy klub postanowił opuścić Leon Madsen. Prezes Michał Świącik musiał zmienić koncepcję składu i "odstrzelił" syna miejscowej legendy.

Być albo nie być

Skoro Drabik również pod Jasną Górą zawiódł, to niewielkie są szanse na to, że odmieni swój los w pobliskim Rybniku. Prezes Krzysztof Mrozek po niespodziewanym awansie Innpro ROW-u do żużlowej elity nie miał jednak łatwego zadania. Wobec braku ciekawych opcji na krajowym rynku, musiał zaryzykować i postawił na 27-latka.

- Sezon 2024 był dla niego trudny. Płatności nie zawsze były na czas, więc nie miał czystej głowy. Teraz ma być inaczej. On będzie chciał pokazać, że tamten rok był wypadkiem przy pracy - w ten sposób w rozmowie z row.rybnik.com.pl potencjał żużlowca ocenił trener Piotr Żyto.

Szkoleniowiec "Rekinów" zdradził, że często rozmawia z Drabikiem i ma z nim "fajną nić porozumienia". O zmianie w nastawieniu żużlowca ma też świadczyć podpisany kontrakt na starty w lidze szwedzkiej.

Czy to wystarczy, by wrócił do poziomu prezentowanego jeszcze jako junior? Czas pokaże. Jedno wydaje się być pewne. Polski żużel nie stać na to, aby stracić taki talent jak Drabik. W najlepszych latach swojej kariery młody zawodnik prezentował piękną sylwetkę na motocyklu i efektowne akcje. Czy z nieco spokojniejszą głową i odpowiednim zapleczem sprzętowym wróci na szczyt? Jeśli w Rybniku mu się to nie uda, to już chyba nigdzie.

Drabika w formie potrzebuje też Innpro ROW Rybnik. Beniaminek zbudowany z zawodników, którzy pod koniec 2024 roku nie mieli pracodawcy na rynku, skazywany jest na pożarcie. Jeśli "Rekiny" mają utrzymać się w PGE Ekstralidze, to potrzebują wystrzału formy od niemal każdego z żużlowców.

Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty

Komentarze (11)
avatar
Twardzi jak Beton
1 h temu
Zgłoś do moderacji
1
1
Odpowiedz
nareszcie wiem dlaczego boli mnie przy współzyciu od tyłu, wyjaśniła mi ginekolożka w szkole. teraz szyje sobie sukienkę 
avatar
serwero
1 h temu
Zgłoś do moderacji
1
1
Odpowiedz
Mam nadzieję, że się odnajdzie. Potrafi jeździć. Co do dziennikarzy, to jestem tego samego zdania co on. 
avatar
Stanisław Przybyłowicz
2 h temu
Zgłoś do moderacji
3
1
Odpowiedz
Max ma na pieńku z ojcem, a Iga z matką. Finał w obu przypadkach do przewidzenia. Zjazd po równi pochyłej. 
avatar
przecieżtoja
2 h temu
Zgłoś do moderacji
4
2
Odpowiedz
Chłopak uwierzył w swoją wyjątkowość ,lepiej niech zrobi przerwę i popracuje z psychologiem ,bo skończy jak Ajtner-Gollob. 
avatar
Sarkastyczny
2 h temu
Zgłoś do moderacji
4
3
Odpowiedz
Jemu mogłaby pomóc chyba tylko babcia serwująca jogurciki topless ,ale to trzebaby się pogodzić ze Slamerem. 
Zgłoś nielegalne treści