W pierwszej serii sobotniego konkursu to nie była tradycyjna Ruka. W Finlandii zazwyczaj mocno wieje. Tym razem oglądaliśmy sprawiedliwą rywalizację, gdzie wiatr nie miał wiele do powiedzenia, a jury nie żonglowało belką startową. Oglądaliśmy dzięki temu znakomite widowisko, z wieloma skokami powyżej 135. metra.
Kilkanaście minut później po wielkim spektaklu nie było już jednak śladu. Ruka pokazała swoje tradycyjne, znacznie gorsze oblicze. Zaczęło kręcić i wiać zdecydowanie mocniej. Były momenty ciszy, ale też chwilę z potężnym wiatrem w plecy. W tym chaosie wietrznym, nie po raz pierwszy, pogubiło się jury.
Najpierw zbyt asekuracyjne ustawiło rozbieg na początku finałowej serii. Sędziowie zareagowali dopiero, gdy Austriak Markus Schiffner i Daniel Andre Tande wylądowali na buli, poniżej 100. metra.
ZOBACZ WIDEO: Kto zostanie nowym prezesem PZN? "Kandydatem środowiska narciarskiego jest Adam Małysz"
Po podwyższeniu rozbiegu o dwie belki zawodnicy skakali trochę dalej, ale nadal to nie były imponujące próby. Nagle jednak wiatr w plecy się zmniejszył, co wykorzystał Killian Peier. Szwajcar poleciał na 141,5 metra. Co zrobiło jury? Zareagowało bardzo nerwowo.
Sędziowie nie poczekali chwilę, jak dalej będzie wyglądała sytuacja na skoczni, tylko od razu obniżyli belkę startową o dwa numery. Tymczasem po chwili wiatr w plecy się wzmógł i znów oglądaliśmy przeciętny spektakl. Wielu dobrych skoczków lądowało na buli, bo z 15. belki i przy mocnym wietrze w plecy nie byli w stanie nic zrobić. Austriak Jan Hoerl skoczył w pierwszej serii 138, w drugiej 109 metrów. Norweg Robert Johansson poleciał aż 140,5, a potem w niekorzystnych warunkach 113 metrów.
Najmocniejsi, w tym Kamil Stoch, nawet z mocniejszym wiatrem w plecy pokonali 120. metr, ale na tak dużej skoczni jak w Ruce próby na 128. czy 129. metr nie robią większego wrażenia. Gdyby jury miało większe wyczucie, którego bardzo często mu brakuje, i poczekało chwilę po skoku Peiera, to belki nie trzeba byłoby tak szybko zmieniać. Pozwoliłoby to oglądać znacznie lepsze widowisko przez większą część drugiej serii, a nie dopiero na koniec.
Pod sam koniec finału warunki na skoczni rzeczywiście się poprawiły i wtedy belka nr 15 dla Laniska czy Kobayashiego była odpowiednia. Obaj skoczyli powyżej 140. metra. Wygrał Japończyk, a Słoweniec był drugi. Wcześniej, gdy wiatr w plecy był znacznie silniejszy, spokojnie można było pozostać przy belce nr 17.
Tym bardziej, że Peier, który tak świetnie wykorzystał chwilową ciszę na zeskoku, nie jest anonimowym skoczkiem. Ostatnio leczył kontuzję, ale w 2019 roku został brązowym medalistą MŚ w konkursie indywidualnym. Skakać potrafi i jego dalekiej próby jury nie powinno się aż tak przestraszyć.
Dodajmy, że Kamil Stoch - skacząc 128 metrów w trudnych warunkach i z 15. belki - przesunął się w konkursie z 13. na 8. miejsce. Wspomniany wcześniej Hoerl spadł z 6. na 17. pozycję, a Johansson z 4. na 12. lokatę. Przykładów skoczków, którzy po drugiej serii znacznie spadli można byłoby wymienić jednak znacznie więcej.
Czytaj także:
A to pech! Gdyby nie to, Kamil Stoch byłby wyżej
Przygnębiająca klasyfikacja dla polskich skoczków. Aż strach patrzeć