Alexander Stoeckl, który miał odpowiadać za rozwój polskich skoków narciarskich, zrezygnował z pracy w Polskim Związku Narciarskim. Jak wiadomo, Austriak mieszkał w Norwegii i tylko sporadycznie pojawiał się w Polsce, co budziło frustrację wśród działaczy.
- Chcieliśmy, żeby Stoeckl był przywódcą całych skoków. Ale czujemy, że trochę za bardzo stał się teamem. Brakuje trochę dystansu. Widzieliśmy, jak Słoweńcy potrafili walczyć o swoje na lotach i w Willingen po dyskwalifikacji Zajca. A u nas Alexa nie widać, a po to Thomas go chciał, aby walczył o nasz team - mówił Adam Małysz w TVP Sport.
Stoeckl próbował skontaktować się z Małyszem, jednak ten nie odbierał telefonów z powodu problemów technicznych. Brak bezpośredniej komunikacji doprowadził do rezygnacji austriackiego szkoleniowca.
ZOBACZ WIDEO: Artur Siódmiak został legendą. Niebywałe, co stało się na drugi dzień
Apoloniusz Tajner, były prezes PZN, uważa, że Stoeckl nie poczuwał się do odpowiedzialności za sytuację w polskich skokach. Stąd też jego decyzja o rezygnacji.
- Dołączył do sztabu późną jesienią. Nie było go zatem w kluczowym okresie przygotowań. Trudno zatem było oczekiwać od niego cudów. Dlatego nie poczuwał się - i słusznie zresztą - do odpowiedzialności za zastaną sytuację, bo nie brał w tym udziału od początku - mówił.
Poseł z ramienia Koalicji Obywatelskiej nie ma zatem pretensji do Stoeckla za jego decyzję.
- Gdyby Stoeckl był przy tej kadrze od wiosny, to wówczas można byłoby go pytać o to, co nie wyszło. W tej sytuacji uniósł się jednak honorem. I nie dziwię się, bo ten trener to jest klasa sama w sobie - podsumował.
To mówi Tajner to kit dobry do okien , jak to że Stoch miał być liderem polskich skoczków. Bzdury.