To, że Polki awansują do kolejnej fazy MŚ 2023 piłkarek ręcznych, stało się jasne... już w zasadzie po samym losowaniu grup. Oczywiście, nie dolicza się punktów przed startem, ale kiedy trafia się do czterozespołowej grupy z ekipą tak ogromnie odstającą od światowej czołówki, jak Iran, a dalej przechodzą trzy drużyny, to scenariusz może być tylko jeden.
Przed przystąpieniem do rywalizacji w mistrzostwach świata w polskich szeregach coś się zmieniło. Nowa energia, team spirit oraz przede wszystkim wiara we własne możliwości. Zamiast asekuracyjnie mówić, że celem jest wyjście z grupy, które - bądź co bądź - wielką sztuką nie było, nasze szczypiornistki odpowiadały wprost, że mierzą w "ósemkę".
Na "rozgrzewkę" zdemolowały Iranki, a dwa dni później po zaciętej walce pokonały Japonki, co oznaczało, że do następnego etapu mistrzostw zabiorą ze sobą co najmniej dwa punkty. I to był swoisty przełom, gdyż Polki nigdy wcześniej tego nie dokonały!
Przez ostatnie 30 lat do fazy zasadniczej przechodziły z zerowym dorobkiem punktowym, co znacznie utrudniało im włączenie się do walki o ćwierćfinał. Oczywiście, nie w pamiętnych MŚ 2013 i MŚ 2015, kiedy to nasze zawodniczki - jeszcze pod wodzą Kima Rassmussena - kończyły turniej na czwartym miejscu.
ZOBACZ WIDEO: Internauci poruszeni. Tak golfistka ubrała się do symulatora
W kadrze prowadzonej od 2019 roku przez Arne Senstada narodziła się myśl: a może tak do tych sukcesów nawiązać? Skończyła się pewna epoka, Norweg naraził się środowisku piłki ręcznej i świadomie zrezygnował z usług Karoliny Kudłacz-Gloc (i tę decyzję wciąż trudno pojąć, bo w kadrze powinny grać wszystkie najlepsze i dostępne na ten moment szczypiornistki), która błyszczy w Bundeslidze oraz Lidze Mistrzyń w barwach SG BBM Bietigheim, ale zawodniczek, które dobrze znają smak wielkich imprez i międzynarodowej rywalizacji, nie brakuje.
To pozwalało wierzyć, że faktycznie możemy w tym roku zaskoczyć. Nawet pomimo pewnych komplikacji, bo przypomnijmy, że kontuzje nie omijały naszej reprezentacji. Ze składu wypadły chociażby czołowa defensorka Aleksandra Olek czy mocno ograna na prawej połówce leworęczna Natalia Nosek.
Szczególnie ważnym dniem dla kobiecego szczypiorniaka był 4 grudnia 2023 roku. Widziałam, jak po dwóch wygranych Biało-Czerwonych w grupie F zainteresowanie naszą kadrą wzrosło. Kibic dopytywał, gdzie będzie można oglądać mecz Polek, cieszył się z pięciu obronionych przez Adriannę Płaczek rzutów karnych w meczu z Japonią (---> TUTAJ), i wyrażał wprost swoje oburzenie, że mecze nie są dostępne w otwartej telewizji. Ja też nad tym ubolewam, bo to krok w tył, jeśli chodzi o promocję naszej dyscypliny, niemniej trzeba przyznać, że Viaplay zadbało o świetną obsadę, profesjonalne studio oraz dobry jakościowo i ciekawy komentarz.
"To Polki już zaczęły grać?" - usłyszałam raz, gdy rzuciłam informacje w gronie znajomych o popisie Adrianny Płaczek. Tak, ale w poniedziałek, w meczu Niemcy - Polska, którego stawką było pierwsze miejsce w grupie, niestety przestały. Drżały nam ręce, brakowało skuteczności i pomysłu na sforsowanie żelaznej defensywy naszych zachodnich sąsiadek. One były tego dnia nie do przejścia.
Do tego zatrważająca liczba błędów własnych. Nie ulega wątpliwości, że Polki bardzo chciały, ale sparaliżowała je presja. Przegrana 17:33 to nokaut, ale... nie jest to faktyczna różnica między polską a niemiecką reprezentacją - wcześniejsze pojedynki były wyrównane i elektryzujące. Ten mecz nam kompletnie nie wyszedł.
Nie jest to przyjemny moment, kiedy widzisz, że totalne outsiderki z Iranu rzuciły Niemkom więcej bramek niż Polki (---> TUTAJ), ale to jeszcze nie czas, żeby gasić światło. Jest jeszcze druga faza mistrzostw świata i pozostaje mieć nadzieję, że zawodniczki Arne Senstada najgorszy mecz na tej imprezie mają już po prostu za sobą.
Małgorzata Boluk, dziennikarka WP SportoweFakty