Kibice bardzo stęsknili się za reprezentacją Polski, której nie dane było się zebrać od czasu wybuchu pandemii. Po meczu z Holandią słychać głosy, że kolejnych spotkań w Lidze Narodów oglądać nie będą, bo oczy bolą od patrzenia na tak archaiczny futbol bez żadnego pomysłu.
Nikt nie oczekiwał, że z Amsterdamu wywieziemy zwycięstwo, czy że Polska będzie tam dyktować warunki. Gospodarze jako finaliści ostatniej Ligi Narodów byli faworytem. Ale nikt się nie spodziewał, że między obiema drużynami będzie taka przepaść w kulturze gry. Dobitnie to podsumował Memphis Depay narzekając na obolałe kostki, bo "Polacy tylko nas kopali po nogach", zadowolony z wygranej, bo "zawsze było dziesięciu rywali za piłką".
Biało-Czerwoni przyjęli na Johan Cruyff Area postawę, jakiej można by się tam spodziewać raczej po drużynach pokroju San Marino, Malty czy Liechtensteinu - wybijanie jak najdalej od bramki, "na aferę" bez choćby jednej próby składnego kontrataku przez 90 minut! Bez umiejętności przytrzymania piłki przy nodze dłużej niż kilka sekund, o wyprowadzeniu jej po przechwycie nawet nie mówiąc. I tradycyjnie już bez żadnych wypracowanych schematów i konkretnego pomysłu.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: takiej muskulatury może mu pozazdrości nawet Lewandowski. Imponująca sylwetka piłkarza Bayernu
Skończyliśmy mecz z zaledwie jednym celnym strzałem na bramkę Holandii i musimy traktować te 0:1 jako najmniejszy wymiar kary. Co gorsza, po stracie bramki nie nastąpiła w naszej grze żadna pozytywna zmiana, żadnego "szarpnięcia do przodu". W całej drugiej połowie Polacy ani razu nie stworzyli zagrożenia pod bramką Jaspera Cillesena.
Właściwie drużyna Brzęczka zagrała na podobnym poziomie co w zwycięskich eliminacjach do Euro 2020, tyle że to co wystarczyło na naszych grupowych przeciętniaków (a i to nie zawsze, by przypomnieć, jak Polacy nie potrafili wyjść z własnej połowy w meczu z Austrią na Stadionie Narodowym czy porażkę ze Słowenią, w której również oddaliśmy jeden strzał na bramkę), kończy się deklasacją z drużynami z europejskiej czołówki. A przecież właśnie z takimi zespołami będziemy się mierzyć na Euro 2021.
Co charakterystyczne u Brzęczka, wszyscy kadrowicze zagrali poniżej swego potencjału. Piotr Zieliński nie był Zielińskim z Napoli, gdzie przewodzi w klasyfikacji kluczowych podań w ostatniej tercji boiska w całej Serie A, a Gennaro Gattuso na nim chce budować nowy zespół. Kadra zabija jego kreatywność. Podobnie z Mateuszem Klichem. Znów w reprezentacji nie był tym samym zawodnikiem, któremu tak ufa i tak często wystawia Marcelo Bielsa w Leeds United, beniaminku Premier League.
Ta sama historia z Grzegorzem Krychowiakiem, jednym z najlepszych zawodników minionego sezonu ligi rosyjskiej, który i w obecnym nie spuszcza z tonu. Chwalony w Lokomotivie za grę ofensywną - tylko trzech piłkarzy w sezonie miało więcej kluczowych podań od niego - w kadrze skazany tylko na destrukcję, przez co jego potencjał spada drastycznie do tego przypominającego reprezentację schyłkowego Adama Nawałki, kiedy to miał zepsuty sezon brakiem gry w PSG i WBA.
I tak zawodnik po zawodniku. Aż dojdziemy do Bartosza Bereszyńskiego, którego słaby występ i błąd skutkujący stratą gola wynikały z tego, że znów został ustawiony na lewej obronie, choć sam wielokrotnie podkreślał, że nie czuje się tam tak komfortowo, jak na swojej nominalnej, prawej. Brzęczek, pytany po meczu, czemu nie skorzystał z dwóch lewych obrońców, których przecież powołał, jako choćby Macieja Rybusa, odparł, że "postawiliśmy na przećwiczony wariant".
Ta wypowiedź jeszcze bardziej irytuje niż głośne "zadowolenie" z dyscypliny taktycznej i przesuwanie oraz "popełniliśmy jeden błąd i za to zostaliśmy ukarani". Okazuje się bowiem, że selekcjoner świadomie postawił na wariant, choć ten w sumie nigdy się nie sprawdził. Bagatelizując słabą formę Bereszyńskiego po restarcie Serie A i rezygnując z dania sobie szansy poszukania innych rozwiązań. Lub choćby sprawdzenia Rybusa, który przez dwa lata zagrał u Brzęczka niecałe 100 minut.
W ogóle nie bardzo wiadomo, co selekcjoner sprawdził w meczu z Holandią w kontekście budowy drużyny na Euro 2021. To, że Krzysztof Piątek nie jest Robertem Lewandowskim, raczej było wiadomo wcześniej. Wniosek po meczu jest taki, że zabijając kreatywność swoich piłkarzy, wymuszając na nich głównie grę defensywną, bez ofensywnych schematów i prób kontrataku, ciężko jest dowieźć do końca bezbramkowy remis.
Równo pięć lat temu, 4 września 2015 reprezentacja Adama Nawałki przegrała we Frankfurcie z Niemcami 1:3, ale po świetnej, nowoczesnej, ofensywnej grze, która natchnęła kibiców dumą, jak po żadnej innej porażce. I pewnością, że Euro 2016 będzie udane.
Styl porażki z Holandią każe myśleć ze strachem o przyszłorocznych mistrzostwach Europy. Z taką grą wstyd się będzie pokazać, nie mówiąc o minimalnych szansach choćby na wyjście z grupy. Liczę, że selekcjoner robi dobrą minę do złej gry, mówiąc o zadowoleniu, a w głowie już mu buzują pomysły i rozwiązania. Inaczej Polska znów okaże się grającym archaiczny, nieefektywny futbol pariasem, jak podczas mundialu w Rosji. W meczu z Holandią kadrze bliżej było do tamtej drużyny niż tej, która w debiucie Brzęczka zremisowała 1:1 z Włochami w Bolonii.