Wizyta w polskim Liverpoolu. Radek Chmiel - kibic roku

Facebook / Radosław Chmiel [z prawej] w towarzystwie Kamila Stocha
Facebook / Radosław Chmiel [z prawej] w towarzystwie Kamila Stocha

- Byłem tam. Mogłem to być i ja – opowiada o ataku kibiców Romy na fana Liverpoolu pracownik klubu Radosław Chmiel. Środowy rewanż we Włoszech to mecz, na który czekał latami. Awans do finału Ligi Mistrzów chciał świętować z Kamilem Stochem.

- Cześć. Na imię mi Radek. Mamy jeszcze prawie dwie godziny do pociągu - zostaję przywitany na stacji kolejowej Liverpool Lime Street.
Radek mógłby spokojnie służyć za żywą reklamę sklepiku klubowego Liverpoolu. Na jego ciele wszystko musiało posiadać logo klubu. - Czekaj, jaki pociąg? Jakie dwie godziny? Gdzie ty mnie zabierasz? - odparłem zaskoczony.
- Jak to gdzie? Jedziemy na mecz Liverpoolu.
- Ale przecież graliście wczoraj.
- No tak, ale dzisiaj kolej na rezerwy. Kobiet. Spodoba ci się, moja przyjaciółka, Magda, gwizda ten mecz - odpowiada mi.

Powrót "rock and rolla"

Cztery lata temu wychowanego w Rzeszowie syna byłego piłkarza i trenera, Zbigniewa Wydro, ogłoszono fanem roku Liverpoolu. Krótko po otrzymaniu nagrody 31-latek spełnił największe marzenie i został oficjalnym pracownikiem klubu. Od tego czasu Radek prowadzi oficjalną polską sekcję mediów społecznościowych zespołu. - Czekaj. Firmino podpisał kontrakt. Widzisz? Dobra robota chłopaki - przerywa mi, gdy próbuję coś powiedzieć.

Dla niego takie wyjazdy to zwykły dzień w pracy. Dla mnie szczyt szaleństwa. Wietrzna pogoda, jeden, z czasem drugi kufel piwa oraz akcent, który zrozumieć może tylko on sam. - Kto jest większy w mieście: Beatlesi czy Liverpool? Dwie różne dziedziny, ale raczej na równi. Różnica jest taka, że John Lennon ma tu swoje lotnisko, Steven Gerrard nie - mówi z uśmiechem na twarzy Radek, któremu niedługo minie 10-ta rocznica, odkąd na stałe przeprowadził się do Liverpoolu. - W Anglii ludzi interesują dwie rzeczy: futbol i muzyka. Obie ze sobą nie walczą, tylko współgrają. Kiedy Beatlesi podbijali listy przebojów, Liverpool rządził piłkarską Europą. W latach 90. pojawił się cholerny Oasis i Manchester stał się niejako kulturalną stolicą Anglii. Nie wiem dlaczego, ale głęboko wierzymy, że to nie może być przypadek - kończy.

Obecny szkoleniowiec The Reds Juergen Klopp od lat nazywał styl swojej gry "rock and rollem" lub bardziej "heavy metal football". - Kompletnie o tym zapomniałem, ale masz rację. Z takim wokalem znów możemy stać się muzycznym oraz piłkarskim centrum kraju - opowiada z nadzieją Radek.

Nareszcie jesteśmy. Pół godziny pociągiem oraz drugie tyle spacerkiem. Stadion w malutkim Widnes miejscowego zespołu rugby. Patrzę dookoła. Jesteśmy jedynymi kibicami. Obok nas tylko rodzice piłkarek: - Radek, czekaj, ile one mają lat? Przecież to jeszcze dzieci - wściekam się po spojrzeniu na rozgrzewkę parunastu dziewczyn w dresach Liverpoolu. - Nie wiem. Z 16, może 18 lat - odparł, po czym dodał: - No co się tak patrzysz?! Nie mogłem odpuścić takiego meczu...

Klopp zaskakuje polskim zwrotem

- Wiesz, że mieliśmy oglądać ten mecz w towarzystwie Stocha? - mówi nagle Radek po tym, jak przez dziesięć minut nawet nie próbowałem się do niego odezwać: - Co? Ale z Kamilem? - przerywam ciszę. - Tak. Przyjechał na mecz ze Stoke. Bliscy jego żony mieszkają między Liverpoolem a Manchesterem. Musiał ich odwiedzić.

Radek ma za to nadzieję, że polski skoczek wybierze się na finał Ligi Mistrzów do Kijowa. - Choć co prawda w pierwszym meczu wygraliśmy 5:2, to jednak musimy uważać. To tylko trzy gole do odrobienia, sami to najlepiej wiemy z własnego doświadczenia - zaznacza. Ma na myśli finał Ligi Mistrzów z 2005 roku. Wtedy, w Stambule, do przerwy Liverpool przegrywał z Milanem 0:3. W drugiej połowie zdołał wyrównać, a dogrywka i rzuty karne przeszły do historii futbolu. Wraz z bohaterem tamtego wieczoru Jerzym Dudkem, który zaprezentował swój słynny potem "Dudek dance" na linii bramkowej.

- Myślisz, że obecna drużyna jest lepsza od tej sprzed 13 lat? - pytam. Odpowiedź nadeszła szybko: - Ja tak nie myślę, ja to wiem. Ale musimy to udowodnić. Wiesz czemu damy radę? Bo mamy Jürgena na ławce - kończy.

Radek jest w trenerze "zakochany" po uszy. Jak sam mówi, mógłby się za niego "pochlastać". Imponuje mu entuzjastyczne podejście Niemca do pracy. Tłumaczenie biografii o 50-latku to dla Polaka nie praca, tylko marzenie. - Optymizmem zaraża wszystkich. Kiedy przechodzę zakręty we własnym życiu, przypominam sobie, co zrobiłby wtedy Jürgen. Kiedyś się widzieliśmy. Gdy dowiedział się, że jestem z Polski, to zaczął rozmowę od: "rusz dupę". Powiedział, że nauczył go tego Łukasz Piszczek.

Zwierzenia Carraghera

Gdy Radek dalej brnie w słowotok, na jego twarzy pojawia się uśmiech. Niestety, musiałem przerwać tę sielankę. - Wiesz, bo w październiku opublikowałem pewien tekst... - w połowie zdania już dostaję ripostę: - ...że Jürgen Klopp powinien być zwolniony? Wiem, czytałem. Czytam o nim wszystko. Głupi jesteś. Jakbyś nie wiedział, że potrzeba mu czasu.

Radek się nie mylił. W ciągu kilku miesięcy Liverpool pod batutą Niemca przeobraził się z brzydkiego kaczątka w piłkarskiego łabędzia. - Wpłynęło na to dużo czynników. Na pewno również, że od dawna mamy obraną ścieżkę. Jeśli ktoś nie chce tu grać - jak Coutinho - droga wolna. My budujemy na nowo historię The Reds. Po co nam zgniłe jajo we własnym gnieździe - tłumaczy mi chłopak, który kulisy klubu zna jak mało kto.

Chmiel szczególnie ceni takich graczy jak Jamie Carragher, była gwiazda. To chłopak stąd, typowy "Scouser" (popularne określenie o mieszkańcach Liverpoolu), z którym Polak niejednokrotnie pracował. Wcześniej w pubie, teraz w fundacji charytatywnej. "Carra" od miesięcy znajduje się jednak w kraju na cenzurowanym. Krótko po zakończeniu marcowego meczu The Reds z odwiecznym rywalem Manchesterem United do sieci wypłynęło nagranie, na którym widać, jak były obrońca Liverpoolu pluje w kierunku 14-letniej dziewczynki. - Wiesz co? Jednego mu nigdy nie zapomnę. Gdy to się stało, Jamie zrezygnował z parunastu wydarzeń, na które był zaproszony. Przyszedł jedynie na bal fundacji, który pomagałem promować. Pytałem go o tę sytuację. Powiedział mi, że całą drogę śledził go autor słynnego już filmiku. Zajeżdżał drogę, prokurował bójkę. Nie zdziwię się, jeśli to ktoś podstawiony przez media... - kończy Radek.

ZOBACZ WIDEO Popis Messiego, kosmiczna asysta Suareza. Barcelona mistrzem Hiszpanii [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

O 150 metrów od śmierci

O teoriach spiskowych Radek woli jednak nie rozmawiać. Zamiast tego próbuję opowiedzieć mi o osobie, która skrada w ostatnich tygodniach okładki angielskich gazet. - Mohamed Salah to jakiś geniusz, kosmita. Odkąd tu jestem, żaden nasz piłkarz nie zaimponował mi tak bardzo. No może Suarez. "Mo" jest jednak bardziej wszechstronny. Poza tym, że doskonały piłkarz, pomaga też ludziom, gdy doznają tragedii - wyznaje.

Pomoc oraz tragedia - to słowa magiczne, już na zawsze zakorzenione w historii klubu. Radkowi nie obce. Jak mówi o lokalnym rywalu Evertonie to próbuje mocno uszczypnąć lecz od razu dodaje. - Nie umiem. Są jednak naszymi braćmi. Oni również obchodzą rocznice tragedii na Hillsborough - opowiada. 15 kwietnia 1989 roku 96-ciu kibiców The Reds zginęło wskutek przepełnienia jednej z trybun angielskiego stadionu. Fani Liverpoolu nie zapominają o ofiarach. - Nasz hymn "You'll never walk alone" (z ang. Nigdy nie będziesz szedł sam - przyp.red.) w końcu coś znaczy - tłumaczy Radek.

You'll never walk alone

W zeszłym tygodniu kibice zespołu po raz kolejni udowodnili znaczenie tych słów. Przed pierwszym meczem półfinału Ligi Mistrzów z Romą dwóch (niesprowokowanych) włoskich fanów zaatakowało nieopodal stadionu Anfield 53-letniego kibica gospodarzy Seana Coxa (do dziś przebywa w szpitalu). - Byłem tam. 150 metrów od Coxa. Tak samo dobrze mogłem to być i ja - mówi mi Radek. - Jak zareagowałeś? - pytam: - Zamurowało mnie. Nie spodziewałem się, że coś takiego mogło mnie kiedykolwiek spotkać. Na szczęście są też mieszkańcy Liverpoolu. Nie patrzyli na sprzączki od pasków użyte jako broń w rękach ultrasów Romy. Od razu przeszli do ataku – opowiada Radek.

Wryło mnie w krzesełko. - No co? Nie patrz tak na mnie. Ale wiesz, od 27 maja nie będziemy już chodzić sami - mówi tajemniczo. - To z kim? - pytam. - Raczej z czym - uśmiecha się. - Wierzę, że z pucharem Europy w dłoniach.

Źródło artykułu: