Łukasz Piszczek: W pełni satysfakcjonujące byłoby tylko mistrzostwo

PAP/EPA / BERND THISSEN
PAP/EPA / BERND THISSEN

CV Łukasza Piszczka wygląda imponująco, ale prawda jest też taka, że 44-krotny reprezentant Polski ma ogromny, i w pełni zrozumiały, niedosyt związany z występami w drużynie narodowej.

Dwukrotny mistrz Bundesligi, zdobywca Pucharu Niemiec, finalista Ligi Mistrzów - to lista sukcesów Łukasza Piszczka. Kłopoty zdrowotne przezwyciężył w najlepszym  momencie, od kilku miesięcy ponownie demonstruje życiową formę. Pewnie także z tego powodu z dużym optymizmem prawy obrońca Borussii Dortmund oczekuje na start Euro 2016.

"Piłka Nożna": Od początku 2016 roku zbierasz bardzo dobre recenzje za występy w Bundeslidze i Lidze Europy. Można zaryzykować twierdzenie, że przed finałami Euro 2016 grasz jak za najlepszych lat?

Łukasz Piszczek: Jeśli mam być szczery, to nigdy nie lubiłem takich porównań. Wiadomo, przed kontuzją, której doznałem w 2013 roku, przyzwyczaiłem kibiców do bardzo wysokiego poziomu. Później, po operacji, przez dłuższy czas trudno było wrócić do optymalnej dyspozycji. W końcu jednak wróciłem, a momentem przełomowym były eliminacyjne mecze reprezentacji Polski ze Szkocją i Irlandią Północną. Od tego czasu ponownie jestem zadowolony z tego jak gram.
 
Oceny w gazetach także pomogły w odzyskaniu pewności siebie?

- Gdybym oglądał się na noty, i na to, co o mnie pisano, już z pewnością od dawna nie byłoby mnie w futbolu. Bo załamałbym się. Wolę polegać na ocenach trenera, z którym pracuję na co dzień. Często rozmawiam z Thomasem Tuchelem. Stąd wiem, że na boisku prezentuję się tak, jak on tego oczekuje.

Początkowo nie byłeś jednak faworytem nowego szkoleniowca BVB.

- Przeciwnie, od samego początku trener dawał do zrozumienia, że bardzo ceni moje umiejętności. Co zresztą znalazło potwierdzenie w tym, że do czasu odniesienia urazu grałem regularnie. Dopiero po powrocie do zdrowia pojawiły się rozmaite opinie na ten temat, ale wyłącznie z tego powodu, że doznałem kontuzji. Kiedy pauzowałem, zastąpił mnie Matthias Ginter i osiągnął fenomenalną formę. Tak dobrą, że wcale nie dziwiłem się, że po moim powrocie do pełni zdrowia trener Tuchel nie zmienił składu. Na jego miejscu także wystawiałbym młodszego kolegę na prawej obronie. Musiałem zacisnąć zęby i cierpliwie czekać. Fakt, to nie było bierne oczekiwanie, bo ciężko pracowałem. I to zaprocentowało tak wysoką dyspozycją, że trener nie mógł jej nie zauważyć. Na dodatek stabilną, ponieważ formę trzymam do dziś…

…a Tuchel ma do ciebie tak wielkie zaufanie, że nie waha się wystawiać Piszczka nawet w roli środkowego obrońcy. W meczu na szczycie, z Bayernem Monachium, nie żałował takiej decyzji nawet przez minutę.

- Spokojnie, nie szalejmy z tym ustawianiem mnie w roli stopera, bo granie trzema środkowymi obrońcami i tylko z dwójką w tym sektorze to dwie zupełnie różne historie. Kilka meczów w takim ustawieniu zaliczyłem, ale w zasadzie grałem tak, jak robię to na prawej obronie. Tylko zawężałem strefę, którą kontrolowałem, bliżej środka boiska.

Z Bayernem zagrałeś na tyle dobrze, że udało ci się powstrzymać kapitana reprezentacji Polski.

- Tak sprawy stawiać nie wolno, bo to nie był pojedynek Łukasz Piszczek - Robert Lewandowski, tylko mecz Borussii z Bayernem. Owszem, zdarzało mi się walczyć o piłkę z "Lewym", ale w pierwszej linii grali obok niego także Douglas Costa, Arjen Robben i przede wszystkim Thomas Mueller, z którym Robert często wymieniał się pozycjami. Musiałem więc uważać na każdego z tych rywali, jeśli przebywali w moim sektorze. Fajnie, że dobrze zrealizowaliśmy założenia i udało nam się zakończyć mecz bez strat, ale tylko my wiemy, ile kosztowała nas potyczka z Bayernem. Przede wszystkim koncentracji, bo nie można było zdrzemnąć się nawet przez sekundę. Komunikowaliśmy się nieustannie i staraliśmy się płynnie przekazywać sobie rywali, ale Bawarczycy i tak dwukrotnie zdołali wypracować świetne okazje, na szczęście wybronione przez naszego bramkarza.

Adam Nawałka zyskał nowego kandydata do gry na środku obrony, czy jednak będziesz się upierał, że jesteś prawym obrońcą?

- Tak jak mówisz - jestem prawym obrońcą, nie widzę siebie w roli stopera w reprezentacji Polski.

Kto jest twoim faworytem do snajperskiej armaty w Bundeslidze, "Lewy" czy Aubameyang?

- Obaj mają szanse i na pewno żaden nie stoi w tym momencie na straconej pozycji. Tym bardziej, że my także gramy ofensywnie. Skoro jednak Robert ma dwa gole więcej (rozmawialiśmy przed 27. kolejką Bundesligi, po której przewaga Lewandowskiego wzrosła do trzech bramek - przyp. red.), obstawiam 60 do 40 dla niego.
[nextpage]Nie da się w ogóle porównywać poprzedniego sezonu Borussii z obecnym, ale pewnie do pełni szczęścia trochę wam zabraknie. Przewaga Bayernu wciąż wynosi pięć punktów.

- Porównywać rzeczywiście nie ma sensu, dlatego nikt w klubie nie narzeka. Zresztą obecny sezon, nawet gdybyśmy zajęli drugie miejsce, pod względem zdobyczy punktowych może być najlepszy w całej historii Borussii (w zasięgu BVB jest 85 punktów na koniec sezonu 2015-16, podczas gdy dotąd najlepszy wynik w rozgrywkach 2011-12 zakończonych tytułem mistrzowskim wyniósł 81 punktów - przyp. red.). Jasne, że fajnie byłoby, gdyby udało się do tego wywalczyć mistrzostwo, ale bądźmy realistami - Bayern przegrywa bardzo rzadko, więc pięć punktów odrobić będzie niezwykle trudno. Jedyne co nam pozostało, to regularnie wygrywać. W ten sposób nieustannie będziemy wywierać presję na Bawarczyków. A jeśli tego nie wytrzymają i potkną się - na finiszu mogą być dodatkowe emocje. Za plecy nie ma natomiast sensu się oglądać, 16 punktów przewagi nad trzecią w tabeli Herthą daje nam komfort. Możemy koncentrować się wyłącznie na sobie…

…i na Lidze Europy. Triumf w tych rozgrywkach to teraz cel numer jeden Borussii?

- Jeśli ktoś oglądał nasze starcia z FC Porto, czy Tottenhamem nie może mieć wątpliwości, że chcemy wygrać te rozgrywki. Borussia Dortmund nigdy nie zwyciężyła w Pucharze UEFA, którego następczynią jest Liga Europy, więc najwyższa pora nadrobić tę zaległość. Nie oszukujmy się, BVB to klub, w którym gra się po to, żeby zdobywać trofea. A w tym sezonie największa szansa jest na puchar Ligi Europy. I oczywiście na Puchar Niemiec. Awansowaliśmy przecież już do półfinału rozgrywek o DFB-Pokal, w którym w kwietniu zagramy z Herthą Berlin.

Rezultat pierwszego meczu z londyńczykami oddaje obecną różnicę między Bundesligą i Premier League? W końcu zmierzyli się wiceliderzy obu rozgrywek.

- Nie żartujmy, oczywiście że nie. Każdy powinien zdawać sobie sprawę, że trener Tottenhamu chciał oszczędzić wiodących zawodników na mecz ligowy. Zdaje się, iż nie docenił Borussii, liczył zapewne, że nawet rezerwowym składem przegra minimalnie. A przy odrobinie szczęścia może nawet zdobędzie gola, a na przykład ze stanu 1:2 po pierwszym spotkaniu spokojnie zaatakuje w rewanżu i dopiero wówczas podyktuje o wiele trudniejsze warunki. Tyle że okazaliśmy się za mocni dla drużyny, którą wystawił. Skończyło się na 3:0, ale mogło i powinno sporo wyżej.

W ćwierćfinale Borussia trafiła na Liverpool. Trudniejszego rywala w stawce już nie było.

- To prawda, ale nie zamierzam narzekać, bo los nie oszczędzał nas od początku fazy pucharowej. FC Porto i Tottenham także były na tamtych etapach najtrudniejszymi przeszkodami, a mimo to wzięliśmy je bardzo pewnie. Lubimy takie wyzwania, dobrze wpływają na Borussię. To jest supergratka dla kibiców, ale nie będę ukrywał, że jako dziecko również marzyłem o tym, żeby grać w takich spotkaniach. Zresztą jak się chce wygrać Ligę Europy, nie ma zupełnie sensu oglądać się na rywala. Na którymś etapie i tak przecież trzeba byłoby się z nim zmierzyć.

Spotkanie z Juergenem Kloppem będzie miało dla ciebie wymiar sentymentalny?

- Na pewno. Pracowałem z tym trenerem pięć lat i były to dla mnie lata kluczowe, podczas których ukształtowałem się jako zawodnik. Dlatego zawsze z przyjemnością spotkam się z trenerem.

Do dziś, gdy Klopp słyszy, że rozmawia z kimś z naszego kraju, zaczyna od stwierdzenia: - Rusz dupę. To wasz ewidentny wkład w przyswajanie przez niego języka polskiego.

- To trener poprosił na początku współpracy, żeby przetłumaczyć, jak po polsku będzie: beweg deinen Arsch. Tyle że później za często nie używał tego stwierdzenia pod moim adresem. A zatem - nie miał powodu.

Bundesliga wprowadziła dwóch przedstawicieli do ćwierćfinału Champions League. To także dowód na to, że jest teraz silniejsza od Premier League, która na tym etapie jest reprezentowana już tylko przez Manchester City?

- To trudno dokładnie zmierzyć, moim zdaniem ekstraklasy Niemiec, Hiszpanii i Anglii trzeba stawiać na równym poziomie. W Bundeslidze rozgrywki napędzają głównie Bayern z Borussią, w Primera Division Barcelona z Realem, a w Premier League wiodących klubów jest więcej. Na dodatek mają tam największe pieniądze, które jeszcze nie przełożyły się na wyniki w Europie, ale na pewno wkrótce dadzą wielką korzyść zespołom z Wysp Brytyjskich. Nic przecież w piłce nie dzieje się niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wystarczy popatrzeć na Borussię. Kiedy przychodziłem do Dortmundu, klub był jeszcze zadłużony i trudno było nawet marzyć o świetlanej przyszłości. Tymczasem dziś BVB jest świetnie poukładanym, dochodowym przedsiębiorstwem, które nawet w sezonie największego od lat kryzysu sportowego było w stanie zakwalifikować się do rozgrywek pucharowych. Minął rok i Borussia wróciła na swoje miejsce, w Bundeslidze i na całym kontynencie, liczymy się już w walce o zwycięstwo w Lidze Europy. A przecież nasz premierowy start w tych rozgrywkach, pięć lat temu, zakończył się już na fazie grupowej. Dopiero uczyliśmy się gry na międzynarodowej arenie.
[nextpage]Później był nawet finał Ligi Mistrzów, wszyscy zachwycali się grą polskiego tria w barwach BVB. Dziś zostałeś tylko ty. Czujesz się osamotniony?

- Odejścia Roberta tak bardzo nie odczułem, może także z tego powodu, że było znacznie wcześniej zapowiadane. Dopiero kiedy Kuba wyjechał do Florencji, pojawiły się takie myśli, że zostałem sam. Za długo jednak nie mogłem o tym rozmyślać, w życiu piłkarza wszystko przecież szybko przemija. Jestem dorosły, więc muszę sobie poradzić i w takich okolicznościach. Inna sprawa, że Kuba został tylko wypożyczony, więc po sezonie może wrócić do Dortmundu. Oczywiście cały czas pozostajemy w kontakcie, tyle że telefonicznym, bo z oczywistych względów nie widujemy się już codziennie.

Z kim trzymasz pod nieobecność rodaków, zwłaszcza swego przyjaciela Błaszczykowskiego?

- Ogólnie, to oczywiście świetnie daję sobie radę, mam dobry kontakt z całym zespołem. Przede wszystkim zaś z piłkarzami, którzy są najdłużej w Dortmundzie, czyli Marcelem Schmelzerem, Matsem Hummelsem, Svenem Benderem, czy Marco Reusem. Z nimi pozostaję w najlepszych relacjach.

W szatni pojawiają się już uszczypliwości przed meczem Niemcy - Polska w finałach Euro 2016?

- Nie. Trochę pożartowaliśmy i wymieniliśmy złośliwości tuż po grudniowym losowaniu, ale teraz temat przycichł. Każdy koncentruje się na najbliższych meczach, patrzymy na to, co za chwilę przed nami. Nie ma czasu, żeby wybiegać myślami do tego, co będzie w czerwcu.

Było i będzie ostro?

- Raczej żartobliwie, z wzajemnym szacunkiem. Niemcy zdają sobie sprawę, że zrobiliśmy jako reprezentacja duży postęp i mamy teraz solidną drużynę. Na pewno nas nie zlekceważą, tyle że oni są mistrzami świata, i nie odczuwają strachu przed nikim. Ba, są pewni, że bez najmniejszych problemów wygrają naszą grupę. Mogę jednak obiecać, że my postaramy się pokrzyżować te plany.

Drużyna Adama Nawałki to najsilniejsza reprezentacja, z którą jechałeś na finały mistrzostw Europy? Doświadczenie masz spore, bo Euro 2016 to będzie twój trzeci turniej.

- Trudno powiedzieć, i wcale nie przemawia przeze mnie kurtuazja ani nie asekuruję się. Mam oczywiście szacunek dla wszystkich zawodników, z którymi wcześniej grałem w reprezentacji, ale prawda jest taka, że za każdym razem wydawało się, że są przesłanki, aby zespół uważać za mocny. A potem rzeczywistość brutalnie weryfikowała nasze sny o potędze. Na pewno dzięki ciężkiej pracy w dobrym stylu wywalczyliśmy awans do finałów mistrzostw Europy. Drużyna rosła w trakcie eliminacji i to jest dobry prognostyk przed Euro we Francji. Sporo zawodników, którzy tworzą reprezentację, występuje w solidnych zagranicznych klubach. Nie brakuje zatem przesłanek, że teraz możemy osiągnąć lepszy wynik niż w 2008 i 2012 roku. Zresztą właśnie na to liczę.

A nie jest tak, że oczekiwania polskich kibiców przed dwoma poprzednimi turniejami były na wyrost? Nie mieliśmy wówczas drużyny, która mogła walczyć z europejską czołówką.

- Wtedy nikt jednak nie uważał, że plany i nadzieje są na wyrost. Za każdym razem do rywalizacji w mistrzostwach przystępowaliśmy z postanowieniem, że chcemy wyjść z grupy. Dopiero z dzisiejszej perspektywy oceniamy, że wtedy nas to przerastało. Zresztą też nie wszyscy, bo ja po obu turniejach odczuwałem ogromny niedosyt. Miałem wrażenie, które pozostało do dziś, że mieliśmy większy potencjał, niż wskazywały na to wyniki. Występ na Euro 2012 uważam za największą porażkę w życiu. Wiem, jakie oczekiwania mieli wtedy kibice, ale wcale nie musiałem oglądać się na nikogo, żeby samemu liczyć na awans do czołowej ósemki turnieju. Nawet byłem przekonany po losowaniu, że bez problemu wyjdziemy z grupy. Życie nauczyło nas jednak pokory...

Często rozmawiacie, również z Nawałką, o przyczynach niepowodzenia w Euro 2012?

- Trener często z nami rozmawia, tyle że nie żyje przeszłością, tylko tym, co jest ważne teraz. Zresztą nie musi od nas zasięgać opinii o błędach popełnionych w przygotowaniach do turnieju sprzed czterech lat, skoro w sztabie ma Remigiusza Rzepkę, który z pewnością już dawno podzielił się swoimi wnioskami, które wyciągnął z tamtej porażki.

A konkretnie, jaka była przyczyna niewypału biało-czerwonych w polsko-ukraińskich mistrzostwach? Pierwszą połowę z Grecją rozegraliście wręcz koncertowo, a potem…

- …powietrze z nas uszło. I tak było w każdym z trzech spotkań, które rozpoczynaliśmy bardzo dobrze, obiecująco, ale pod koniec już brakowało sił. A to najlepszy dowód, że pod względem motorycznym nie byliśmy optymalnie przygotowani.
[nextpage]Brakowało także świeżości, nie sprawialiście wrażenia ludzi, którzy dobrze zregenerowali się po trudach ligowego sezonu. Może biorąc powyższe pod uwagę wcale nie powinienem życzyć tobie zwycięstwa w finale Ligi Europy, podobnie jak i Lewandowskiemu awansu do finału Ligi Mistrzów? Wcześniejsze odpadnięcie z pucharów, zagwarantowałoby wam dłuższe urlopy i lepszy wypoczynek przed Euro 2016.

- To nie jest tylko nasz problem. Z podobnym będą się borykać także Niemcy i Hiszpanie, którzy mimo wyczerpujących sezonów ligowych w poprzednich turniejach o mistrzostwo Europy grali do końca. To oznacza, że są sposoby na odpowiednią regenerację, a właściwie wytrenowane organizmy są w stanie wygenerować solidne rezerwy na turniej, w którym startuje reprezentacja.

Przy całym szacunku - masz już swoje lata. Będziesz się teraz regenerował szybciej niż cztery, a zwłaszcza osiem lat temu?

- Jasne, jak na piłkarza młodzieniaszkiem już nie jestem, ale dzięki zdobytemu doświadczeniu mam także o wiele większą świadomość własnego organizmu. Wiem, co nadprogramowo powinienem zrobić przed i po każdym treningu, jaki konkretnie zestaw ćwiczeń wykonać, aby potem nie mieć kłopotów z regeneracją. To nie jest jakiś złoty środek, tylko dodatkowa praca, którą zalecono mi po operacji biodra. Zajmuje sporo czasu, ale dzięki temu wiem nie tylko kiedy trzeba się rozciągnąć, czy rozluźnić, ale mogę w ogóle grać na obecnym poziomie. I mam realną szansę, żeby podtrzymać ten stan przez kilka najbliższych lat. Dlatego każdemu, nawet znacznie młodszym kolegom, z czystym sumieniem mogę polecić takie rozwiązanie.

Pomówmy jeszcze o twoich oczekiwaniach związanych ze startem na Euro 2016.

- Przede wszystkim chciałbym wreszcie rozegrać dobry turniej. Podobnie jak większość ekspertów i kibiców uważam, że powinniśmy wyjść z grupy, do której trafiliśmy. Wiem, że Ukraińcy, a zwłaszcza reprezentanci Irlandii Północnej również mieli udane eliminacje, ale to nie zmienia mojego osądu, że lepiej od tych zespołów umiemy grać w piłkę. Pewnie, nic za darmo nie dostaniemy, ale jeśli powalczymy z taką determinacją, jak w najważniejszych meczach kwalifikacyjnych, jesteśmy w stanie wygrać oba te mecze.

Z Niemcami mamy wybitnie niekorzystny bilans spotkań...

- …ale moja pamięć jest pozytywnie selektywna, w tym momencie wspominam jedynie nasze zwycięstwo na Stadionie Narodowym nad Niemcami, wtedy świeżo kreowanymi mistrzami świata. I tylko tego zamierzam się trzymać.

Świetnie, gratuluję podejścia. Jeśli nawet jednak Niemców potraktujemy osobno, to trudno zapomnieć, że z Ukraińcami i Irlandczykami Północnymi ostatnie konfrontacje w eliminacjach nasza reprezentacja miała nieudane. Rachunków do wyrównania jest naprawdę sporo.

- Rachunki to obecnie można płacić już przez internet, żartuję oczywiście. A mówiąc zupełnie poważnie, mnie w Belfaście, gdzie przegraliśmy z Irlandią Północną nie było, identycznie jak i w Chorzowie, gdzie zremisowaliśmy z nimi w rewanżu. To zresztą bardzo stare dzieje, do których nie mam zamiaru wracać. Podobnie jak i wspominać nieudanego spotkania z Ukrainą w eliminacjach mundialu w Brazylii. Bo to nie ma najmniejszego sensu. Teraz liczy się tylko 90 minut, które przed nami w starciach z tymi oboma rywalami.

Jaki zatem wynik we Francji byłby dla ciebie w pełni satysfakcjonujący?

- W pełni to tylko mistrzostwo Europy. Bądźmy jednak realistami, jeśli dojdziemy do ćwierćfinału, to już będzie bardzo dobry wynik.

Rozegranie czwartego meczu spełnia kryteria planu minimum?

- Nawet sobie nie wyobrażam, że moglibyśmy nie wyjść z grupy. Później wiele zależeć będzie już od szczęścia, czyli konkretnie od tego, czy w fazie pucharowej nie trafimy od razu na przykład na Hiszpanię, Francję lub Anglię. Bo to rywale nie tylko klasowi, ale i z dużym turniejowym doświadczeniem, w starciach, z którymi na pewno nie bylibyśmy faworytami. Dlatego tak istotne wydają się mecze w grupie. Trzeba wygrywać od początku, bo dzięki temu będzie większa szansa na dłuższe pozostanie w turnieju. A jeśli udałoby się dotrwać do ostatniego spotkania, nie tylko my, ale wszyscy w kraju byliby zadowoleni.

Wysoko mierzysz… Tacy rywale jak Serbia, Finlandia, Holandia i Litwa to sparingpartnerzy, którzy gwarantują właściwe przygotowanie przed walką o ambitne - jak słyszę - cele w Euro 2016?

- Każdy wiosenny mecz potraktujemy super poważnie, bo to już ostatni etap przygotowań do mistrzostw. A skoro trenerzy uznali, że to właściwi przeciwnicy, ja nie zamierzam z tym polemizować. Nie gramy z żadnym z finalistów, aby nikt nie mógł nas przy tej okazji rozpracowywać, i to ma sens. Holandia, mimo że nie zakwalifikowała się na Euro we Francji, jest od nas teoretycznie silniejsza. Serbia i Finlandia to bardzo dobre zespoły, tylko Litwa jest nieco słabsza. Ale właśnie takiego przeciwnika tuż przed inauguracją turnieju, z którym powinniśmy sobie poradzić, potrzebujemy.

Litwa to zespół, od meczu, z którym zaczęło się wszystko, co dobre w kadrze Nawałki?

- Nie przesadzajmy. Wygraliśmy w Gdańsku 2:1, rozegraliśmy tam niezłą drugą połowę, ale tamto spotkanie nie miało większego znaczenia. Zespół dojrzewał w trakcie eliminacji, a nie przed nimi. Poradziliśmy sobie z presją w meczach ze Szkocją i Irlandią, które kończyły eliminacje i ewentualnie tylko do nich jest sens się odwoływać. Bo były naprawdę dobre w naszym wykonaniu. I udowodniły, że korzystne rezultaty potrafimy wywalczyć nawet wówczas, kiedy nie wszystko w trakcie spotkania układa się po naszej myśli.

Rozmawiał Adam Godlewski

Czytaj w "Piłce Nożnej":

Piłkarz Wolfsburga wyrzucony z reprezentacji Niemiec

Petr Cech najlepszy w Czechach. Vacek z jednym głosem

Rubin zagiął parol na Stępińskiego? "Pierwsze słyszę"

Źródło artykułu: