Reprezentant Polski ma swój talizman. Mówi o tym pierwszy raz

PAP/EPA / Mohamed Messara / 20-letni Jakub Kamiński zaczął mundial w pierwszym składzie reprezentacji Polski
PAP/EPA / Mohamed Messara / 20-letni Jakub Kamiński zaczął mundial w pierwszym składzie reprezentacji Polski

- W momencie powołania na mundial pomyślałem: "Zobaczę z bliska Leo Messiego, może nawet go gdzieś minę". Teraz chcę więcej - mówi nam Jakub Kamiński, skrzydłowy reprezentacji Polski.

Rozmawiał w Katarze Mateusz Skwierawski

Kariera 20-latka rozwija się błyskawicznie. W lutym stał się najdroższym piłkarzem w historii PKO Ekstraklasy, trzy miesiące później został mistrzem Polski, jesienią świetnie zaaklimatyzował się w Bundeslidze, a teraz zadebiutował na mistrzostwach świata.

W rozmowie z WP SportoweFakty zdradza, jak potraktował go Paulo Sousa, jaką radę otrzymał od Roberta Lewandowskiego, co sądzi o stylu reprezentacji w meczu z Meksykiem i jaka pamiątka po zmarłej przedwcześnie mamie daje mu siłę.

Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Spełnia pan marzenia?

Jakub Kamiński, reprezentant Polski, piłkarz VfL Wolfsburg: Ja nawet nie marzyłem, że dojdę do miejsca, w którym się obecnie znajduję. Nie wierzyłem. A mam dopiero 20 lat.

Dlaczego pan nie wierzył?

Nigdy nie byłem wirtuozem, nie wyróżniałem się. Ale gdy mi nie szło, to jeszcze bardziej się motywowałem. Zawsze cechowała mnie zawziętość. W wieku 13 lat wyjechałem 400 kilometrów od domu i zamieszkałem w internacie w Poznaniu. Kult pracy wyniosłem z sali gimnastycznej.

ZOBACZ WIDEO: Eksperci komentują zachowanie Michniewicza. "Cieszy mnie ta dyskusja"

To znaczy?

Nie zapomnę jednej sytuacji. W czwartej klasie szkoły podstawowej pani od WF-u rzuciła mimochodem, że zbliżają się zawody z badmintona. Ja nie potrafiłem nawet odbić lotki i z oczywistych względów nie pojechałem na turniej. Zdenerwowałem się. Cały rok katowałem tego badmintona, przychodziłem na SKS-y. Za rok wystartowaliśmy z przyjacielem w zawodach w Bytomiu i wygraliśmy. W turnieju wojewódzkim byliśmy w pierwszej szóstce.

Z Dawidem wzajemnie się nakręciliśmy. Jeździliśmy na siatkówkę, piłkę ręczną, koszykówkę. Byliśmy nawet mistrzami Bytomia w siatkówce plażowej. Mam tak, że gdy czegoś nie potrafię, to się wkurzam i staje się nieprzyjemny. Ciśnienie schodzi ze mnie w momencie, gdy już się tego nie uczę.

Miał pan tak ostatnio?

W Niemczech, po transferze z Lecha do Wolfsburga. Przede wszystkim musiałem poprawić szybkość w grze. W Wolfsburgu mamy świetne boiska, chyba najlepsze w kraju. Piłka nie podskoczy na murawie, no chyba, że sam ją źle kopniesz. Bywało, że po moich podaniach koledzy musieli poprawiać piłkę kilka razy. W okresie przygotowawczym myślałem sobie: "Przyszedłem tu za 10 milionów euro, a wyglądam tak, jakby mnie wzięli za darmo".

Surowo pan się oceniał.

Zastanawiałem się: "A może ja się nie nadaje na ten poziom?". Może wszystko fajnie wyglądało w ekstraklasie, ale Bundesliga to nie miejsce dla mnie? Zmęczenie po treningach było okropne. W Polsce raczej nie ma pośpiechu w takich sytuacjach, jak na przykład wznowieniu piłki z autu. Na obozie z Wolfsburgiem wszystko działo się dwa razy szybciej. Na chwilę się zagapiłem i piłka znajdowała się na drugim końcu boiska. Koledzy podawali mi piłkę, a ja byłem zmęczony. I co z nią miałem robić? Oddawałem do najbliższego, wybierałem najprostsze warianty.

Na wrześniowym zgrupowaniu reprezentacji zagaiłem nawet Roberta Lewandowskiego. - Znasz trenera Kovaca, powiedz, co ja mam zrobić, żeby u niego grać? - zapytałem. - Musisz pracować na treningach, na zajęciach wyrównawczych, w siłowni. To są Niemcy. Nie poddasz się, to dostaniesz szansę - odpowiedział Robert.

I tak się stało - został pan podstawowym graczem Wolfsburga.

Na początku sezonu Bundesligi nie czułem się jeszcze piłkarzem na ten poziom. Po meczu z Walią (1:0) w reprezentacji coś jakby "przeskoczyło". Pojawiła się świeżość, na treningach w klubie brałem piłkę na siebie, strzelałem na bramkę i robiłem rajdy. W końcu wróciłem. A teraz mam takie parametry biegowe, że koledzy zaczęli mówić na mnie "maszyna".

Jakub Kamiński wyjechał z Polski jako mistrz kraju
Jakub Kamiński wyjechał z Polski jako mistrz kraju

Teraz powie pan, że jest wart zapłaconych pieniędzy?

Teraz tak. Zawodnicy z zespołu też mnie dostrzegli, fajnie mnie traktują. Dodatkowo czuję zaufanie trenera. Po jednym wywiadzie zrobiło się zamieszanie, ale Kovac nigdy nie patrzył na mnie negatywnie, wręcz przeciwnie. Mocno zasuwam też z nauką języka niemieckiego. Lekcje przez Skype'a mam nawet tu, w Katarze.

I mówiąc całkowicie szczerze - jeszcze w połowie tej rundy nie wierzyłem, że znajdę się w 26-osobowej kadrze na mistrzostwa świata. Nie mówiąc już o występie w pierwszym składzie na mundialu.

Do kogo zadzwonił pan po meczu z Meksykiem?

Rozmawiałem z dziewczyną, która jest dla mnie największym wsparciem i oglądała mecz przed telewizorem w mojej koszulce reprezentacji. Tata zadzwonił w nocy. Po pracy na AWF-ie zawsze chodzi z kolegami na siatkówkę. Ze względu na mój mecz specjalnie przełożyli siatkę na późniejszą godzinę. Tata podobnie jak ja, nie okazuje przesadnie emocji, ale wiem, że jest ze mnie bardzo dumny.

Z mamą też pan porozmawiał?

Brat mamy wysłał mi zdjęcie grobu. Powiedział, że byli z babcią na cmentarzu w dniu meczu, kilka godzin przed jego rozpoczęciem. Mówili mamie, że gram w pierwszym składzie i żeby trzymała za mnie kciuki. Wiem, że czuwała z góry.

Mówi pan o tym z emocjami, ale i uśmiechem.

Bo to dla mnie pozytywne odczucia. Do końca życia będę zmagał się z faktem, że mamy już nie ma. Na każdego przyjdzie pora - prędzej czy później. Ale mama jest cały czas blisko. Noszę na sobie wisiorek, który do niej należał.

Z Literką "J".

Od Jolanty. Ja Jestem Jakub, też na "J", więc jesteśmy tym naszyjnikiem połączeni. Mama nosiła go cały czas. Po śmierci to ja przejąłem jej cząstkę. To daje mi siłę.

Był pan z mamą bardzo blisko.

Jeździła ze mną na wszystkie mecze w juniorach, dlatego boli mnie, gdy nie mogę przyjść na jej grób. Czasem chce po prostu usiąść na cmentarzu i porozmawiać. 18 października graliśmy z Wolfsburgiem mecz Pucharu Niemiec, a dwa dni wcześniej były urodziny mamy. Bardzo chciałem zapalić wtedy znicz na jej grobie. Ale jesteśmy z mamą w stałym kontakcie. Komunikujemy się przez to (Kuba pokazuje na literę "J"), mówię do mamy. Zawsze proszę tatę, żeby ładnie wszystko ułożył na grobie. Jest tam prawie codziennie i wysyła mi zdjęcia z cmentarza.

Bardzo ciepło mówi pan o rodzinie.

Trzymamy się blisko. Obiecałem dziadkowi, że kiedyś zagram w Górniku Zabrze. Chodził do klasy z Ernestem Pohlem, trochę grał w piłkę, ale był górnikiem i głównie pracował w kopalni. Na pewno przyczynił się do tego, że postawiłem na piłkę. Ten debiut jest także dla "Miety", czyli dziadka Mieczysława.

Przeszedł pan długą drogę - zaczynając w reprezentacji od nieudanego meczu z San Marino za kadencji Paulo Sousy.

Myślę, że trener Sousa nie wiedział, kogo wtedy wystawia na boisko. Grałem na tak zwanym "dżojstiku". Trener cały czas krzyczał do mnie, co mam robić i w jaki sposób. Wystawił mnie na wahadle, co też nie do końca mi odpowiadało. Oczywiście zagrałem słabo i to wiem, ale otoczka mi nie sprzyjała.

Z trenerem Sousą odbyłem tylko jedną rozmowę. Trafiliśmy się przypadkiem na schodach po meczu. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się. - Zadowolony? - zaczepił. Odparłem, że cieszę się, ale tylko z debiutu. Kurtuazyjna wymiana zdań, później już nigdy nie mieliśmy kontaktu.

Co pan wtedy myślał?

Wiedziałem, że mogę być skreślony na dłuższy czas z reprezentacji. Przez następny rok zrobiłem jednak duży postęp. Wiele dały mi występy w młodzieżówce, funkcja kapitana zespołu. Sprawdziłem się w nowej roli lidera drużyny, dodatkowo zdobyliśmy z Lechem Poznań mistrzostwo Polski. Na pewno ten okres mocno mnie zbudował.

Jest pan przedstawicielem młodego pokolenia. Czy wy potrzebowaliście kogoś takiego, jak Robert Lewandowski, by uwierzyć, że Polak też może zrobić dużą karierę?

Oczywiście. Dla mnie to zawodnik wszech czasów w polskiej piłce. Pamiętam swoje dzieciństwo. Z przyjacielem Dawidem przeżywaliśmy mistrzostwa świata w RPA w 2010 roku, mieliśmy po osiem lat. Wtedy zbieraliśmy pierwsze karty z piłkarzami, a na boisku udawaliśmy grających tam zawodników. Mieliśmy bramki zrobione z drzew, sąsiadki czepiały się, że gramy na trawniku. Ja udawałem, że jestem Kaką. Dawid był Ikerem Casillasem.

Teraz dzieciaki w Polsce chcą być Lewandowskim. "Lewy" pokazał, że Polak też może być idolem. Zawsze uważałem, że na szczyt można dojść tylko determinacją i ciężką pracą - tak jak Robert.

"Lewy" poświęca nam, młodym, dużo czasu po treningach. To nie jest tak, że jest najlepszym napastnikiem na świecie i ma na resztę wywalone. Dużo z nami rozmawia, udziela wskazówek. I nie ukrywam - jego słowa dużo ważą. Jak "Lewy" pochwali, to pewność siebie rośnie dwa razy bardziej.

Na razie jednak mało jest waszych akcji z przodu na tym mundialu.

Takie mieliśmy zadania na mecz z Meksykiem. Wiemy, że trener Michniewicz jest dobrym taktykiem, lubi defensywną taktykę i jest w tym mądry. Gdy jego drużyna jest zdyscyplinowana, to osiąga bardzo dobre wyniki. Tak było z Legią w europejskich pucharach i reprezentacją młodzieżową. Z Meksykiem zagraliśmy podobnie. Mieliśmy się cofać nisko, bo ich boczni obrońcy wychodzili bardzo wysoko. Gdybyśmy za nimi nie wracali, ja czy Nikola Zalewski, to rywale mieliby więcej sytuacji i swobody. A tak nie stworzyli stuprocentowej sytuacji.

Mocno pan cierpi w takiej taktyce?

W Wolfsburgu też mam podobne mecze. Dominujemy, ale z zespołami jak Borussia, Bayern, Eintracht czy Leverkusen tej pracy w defensywie jest dużo, podobnie jak z Meksykiem. Może czasem to frustruje, że nie mogę poszaleć z przodu, ale tego się ode mnie oczekuje.

Bo jeżeli nie popracuje pan w obronie, to po prostu nie wystąpi pan w następnym meczu?

Tak, oczywiście. Gdybym nie realizował założeń, to szybko zostałbym oceniony jako gość, który jest niezdyscyplinowany.

Mamy ogromny potencjał ofensywny: jest pan, Robert Lewandowski, Piotr Zieliński, Sebastian Szymański, a gramy defensywnie. Dlaczego?

My przyjęliśmy strategię trenera i musimy ją realizować. Jeżeli ktoś się nie podporządkuje, automatycznie będzie zmiana czy ucierpi na tym zespół. Gdy ktoś się wyłamie z taktyki, to przestaniemy tworzyć drużynę. Z Meksykiem zabrakło nam z przodu siły rażenia, ale taka była strategia.

Kibice narzekają na styl gry kadry. Co im pan odpowie?

Żeby byli wyrozumiali, ponieważ jest to turniej i trzeba zacząć go trochę zachowawczo. Moglibyśmy wyjść na Meksyk wysokim pressingiem, ale jakby się to skończyło? Oni mają świetnych zawodników, wyszliby spod naszego ataku, strzelili nam dwa-trzy gole i byłoby po meczu. My ich wybijaliśmy z rytmu przez całe spotkanie. Gdyby się rozkręcili i nakręcali kolejnymi akcjami, to nie udałoby się ich zatrzymać. Tak na to patrzyliśmy.

To tylko plan czy już styl reprezentacji?

Tego nie wiem. Pierwszy stres już minął, pewność siebie wzrosła, więc myślę, że z Arabią pokażemy swoją najlepszą piłkę. Oni grali z Argentyną na "żyle", mieli wsparcie z trybun. Ale zostawiają dużo miejsca z przodu, a my potrafimy to wykorzystać. Gdyby Argentyna lepiej pilnowała spalonego, to do przerwy prowadziłaby 3:0. Na pewno Arabia nam zaimponowała. Wiem jednak, że z nami już tak nie zagrają.

A pan co chciałby osiągnąć?

Wzorowałem się zawsze na Kubie Błaszczykowskim. Gdybym zrobił taką karierę, to wow! - byłoby super. Wiem, że wszystko zależy ode mnie.

Pewność siebie budował pan każdym takim turniejem badmintona?

Dokładnie - każdym małym wyzwaniem. Gdy coś osiągnąłem, pewność siebie od razu rosła. Trafiłem do Lecha Poznań jako przestraszony chłopak, każdy o tym wiedział. Jestem cichy, ale ciężko pracuję. W momencie powołania na mundial pomyślałem: "Zobaczę z bliska Leo Messiego, może nawet go gdzieś minę". Teraz chcę więcej. Liczę na to, ze moja rola w klubie i reprezentacji będzie coraz większa.

rozmawiał w Katarze Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty

Pierwsza taka sytuacja na treningu Polaków. "Dziękuję za ten gest"
Raport zdrowotny. Lider polskiej kadry trenuje indywidualnie!

Źródło artykułu: WP SportoweFakty