Otworzyłem w polskiej koszykówce drzwi dla innych obcokrajowców - rozmowa z Keithem Williamsem

Trafił do Polski na początku lat 90 i z miejsca stał się liderem Śląska. W rozmowie z portalem SportoweFakty.pl, Keith Williams wraca wspomnieniami do czasów gry w Polsce.

W tym artykule dowiesz się o:

Mateusz Zborowski: Zacznijmy od tego czym się zajmuje teraz była gwiazda polskiej ligi koszykówki?

Keith Williams: Przez ostatnie 10 lat byłem kierownikiem bezpieczeństwa dla wojska Georgia National Guard. Jak na ironię teraz pracuję dla wojska i pracowałem również grając w Polsce w Śląsku Wrocław. Chyba już zawsze będę żołnierzem (śmiech).

Jaka był pana pierwsza reakcja kiedy dowiedział się pan, że zagra w Polsce?

- Byłem bardzo sceptycznie nastawiony. Wszystko co wiedziałem o waszym kraju to to że, Lech Wałęsa był liderem ruchu Solidarności oraz to, że Polska była za ścianą wschodniego ucisku, który został usunięty dwa lata wcześniej w Berlinie.

Pierwsze chwile w Polsce nie należały chyba do najłatwiejszych?

- (śmiech) Chciałbym mimo wszystko powiedzieć, że były bardzo "ciekawe". Śląsk wysłał po mnie na lotnisko osobę, która była tłumaczem języka holenderskiego, ponieważ byli przekonani, że skoro grałem w Holandii to muszę znać język. Wylądowałem na starym lotnisku w Warszawie, które wyglądało jak jakaś stodoła w gospodarstwie. Nie miałem pojęcia, że Wrocław jest 5 godzin jazdy od stolicy. I właśnie te 5 godzin spędziłem w aucie z osobą, która nie znała nawet słowa po angielsku i nawet nie miałem pojęcia gdzie mnie zabiera. Ulżyło mi kiedy dotarliśmy do Wrocławia, bo wszystko co mogłem podziwiać przez te 5 godzin w trakcie podróży to krajobrazy zza szyby samochodu.

Spędził pan w Polsce 8 lat. W dzisiejszych czasach amerykanie przyjeżdżają i odjeżdżają. Pan traktuje nasz kraj jako swój drugi dom?

- Zawsze będę myśleć o Polsce jako o swoim drugim domu. Mam wiele wspaniałych wspomnień z czasu spędzonego na parkiecie, z przyjaciółmi czy też z imprez, które miałem okazję przeżyć w Polsce. Nigdy nie myślałem, że zostanę tam aż 8 lat, ale poświęciłem się i spędziłem naprawdę fantastyczny czas w otoczeniu znakomitych i życzliwych ludzi. Starałem się żyć jak Polak. Chciałem poznać i zrozumieć wasz kraj i jego mieszkańców. Nie traktowałem Polski jako miejsce pracy, ale jako życiowe doświadczenie dlatego trwało to tak długo. W dzisiejszych czasach jest zupełnie inne podejście do koszykówki. Gracze powinni zrozumieć, że żyjąc w innym kraju powinni rozwijać się jako ludzie, a nie tylko skupiać się na kasowaniu pieniędzy za grę w koszykówkę.

Czy wiedział pan cokolwiek o polskiej koszykówce zanim przyjechał pan do Wrocławia?

- Przyznam z ręką na sercu, że nie wiedziałem niczego o polskiej koszykówce. Prawda jest taka, że nie trafiłbym do Polski i nie miałbym okazji grać w WKS-ie gdyby nie Dariusz Zelig. Grałem przeciwko niemu kiedy byłem w Holandii, a on w tym czasie grał w Belgii. Jego drużyna dała nam lekcje koszykówki, a Darek rzucił 30 punktów. Wtedy zapytałem kim jest ten człowiek. Powiedziano mi, że to jeden z najlepszych polskich koszykarzy.

W Polsce natychmiast stał się pan gwiazdą. Łatwiej się żyje kiedy ludzie rozpoznają cię na ulicy?

- To wszystko ma swoje wady i zalety. Kiedy przyjechałem byłem jedynym czarnoskórym graczem w lidze. Trafiłem do Śląska, który w ubiegłym sezonie zdobył tytuł mistrza Polski. Z miejsca staliśmy się nie do zatrzymania. Wszyscy zwracali na nas uwagę więc nie było miejsca we Wrocławiu czy też w innych miastach gdzie mogłem pójść żeby ktoś nie wiedział kim jestem. Najgorsze w byciu gwiazdą jest to, że niczego nie da się ukryć i praktycznie nie ma się prywatności. Każdego następnego dnia trener Łopatka doskonale wiedział, w której dyskotece lub klubie byłem ubiegłej nocy… (śmiech).

Które momenty w karierze zaliczyłby pan do tych najważniejszych?

- Było ich bardzo dużo. Oczywiście mój pierwszy tytuł w Polsce był szczególny, ponieważ mieliśmy znakomity zespół i miałem świetnych ludzi wokół siebie był tym pierwszym. Gra w europejskich pucharach przeciwko takim graczom jak: Nikos Galis, Roy Tarpley, Walt Berry czy też wielu innym. Mistrzostwo w Pruszkowie, ponieważ był to pierwszy tytuł Marka Sobczyńskiego i Adama Wójcika i okazało się, że jestem motorem napędowym, bo gdzie nie trafiam tam wygrywamy mistrzostwo. Byłem również dumny z czasu spędzonego w Stargardzie Szczecińskim, bo w przeciągu 6 lat wprowadziłem do finału 3 różne kluby.

Który mecz w Polsce był dla pana najważniejszy?

- Każdy rozegrany przeciwko Igorowi Griszczukowi był dla mnie tym najważniejszym. Obaj byliśmy znakomitymi zawodnikami i tworzyliśmy historię polskiej ligi. Niektóre z tych spotkań były naprawdę niesamowite i trzymające w napięciu. Towarzyszyła im energia, którą zawsze będę miał w swojej pamięci. To był szczególny czas, ponieważ później z Igorem staliśmy się przyjaciółmi.

Jak po tylu latach oceniłby pan swoją karierę na polskich parkietach?

- Moja kariera w Polsce była wyjatkowa. Musiałem pokonać wiele przeciwności losu, a także byłem takim pionierem, który otworzył drzwi w polskiej koszykówce dla innych obcokrajowców. Mój sukces mówi sam za siebie. Poprowadziłem 3 różne kluby do 5 finałów, z których 4 wygrałem i to z rzędu. Zawsze byłem w Top 5 jeśli chodzi o klasyfikację strzelców, a to wszystko osiągnąłem mając zaledwie 1,83 cm wzrostu (śmiech).

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!
[nextpage]Trafił pan na pokolenie Macieja Zielińskiego i Adama Wójcika. Może pan powiedzieć kto był pana najlepszym przyjacielem z czasów gry w Polsce?

- Trzeba przypomnieć, ze kiedy trafiłem do Polski to Zieliński i Wójcik dopiero wchodzili do wielkiej koszykówki. Zelig kończył swoją karierę i cały koszykarski świat w Polsce miał ulec zmianie. Miałem wspaniałych przyjaciół zarówno w drużynach których grałem jak i tych, którzy nie mieli nic wspólnego z basketem. Miałem to szczęście poznać na swojej drodze ludzi, którzy nie tylko lubili mnie za to, ze grałem w koszykówkę, ale przede wszystkim doceniali to jakim jestem człowiekiem. Ale bez wątpienia moim najlepszym przyjacielem był Marek Sobczyński. Był typem człowieka i przyjaciela i nie miało znaczenia, że byliśmy dwóch innych narodowości i mówiliśmy innymi językami. Jestem pewien, że nawet jeśli byśmy nie grali w koszykówkę i tak byśmy zostali przyjaciółmi. Bardzo mi go brakuje i do dzisiaj noszę go w swoim sercu.

Śledzi pan obecnie rozgrywki polskiej ligi? Większość ma przekonanie, że jej poziom z roku na rok spada w dół…

- Tak oczywiście. Staram się śledzić rozgrywki TBL jak tylko mogę. Widzę, że Zielona Góra jest teraz bardzo mocna. Pamiętam swoje pierwsze 2 lata w Polsce kiedy zielonogórzanie musieli stale walczyć o swój byt, ale czasy się zmieniły. Jestem w stałym kontakcie z moimi znajomymi z Polski, którzy często przez Facebooka relacjonują mi co się dzieje w lidze. To wszystko sprawia, że mam poczucie dumy, że mogłem być częścią początku popularności i rozwoju koszykówki w Polsce. Teraz jest to popularny sport i wiele osób śledzi zarówno TBL jak i NBA. Poziom konkurencji idzie w górę i spada w dół, ale koszykówka zawsze będzie popularna w Polsce. Kto wie może kiedyś wrócę jako trener i poprowadzę WKS Śląsk z powrotem do dni dawnej chwały (śmiech).

Chris Mullin i Mark Price. Wie pan dlaczego pytam akurat o tych dwóch graczy?

- Pewnie że tak. Pamiętam doskonale tych dwóch graczy, ponieważ były to dwie największe gwiazdy przeciwko, którym miałem okazję zagrać. Kiedy grałem na uczelni Mark Price był najlepszym strzelcem jakiego kiedykolwiek widziałem i absolutnie nie dziwi mnie, że jest teraz trenerem od rzutów w NBA. Chris Mullin to zupełnia inna historia. To było lato 1992 roku kiedy wróciłem z Wrocławia z moim pierwszym tytułem. Wiedziałem, że jestem w dobrej formie i zostałem zaproszony przez znajomego do gry w lidze letniej. Pierwszy mecz rozegrałem właśnie przeciwko Mullinowi, który szykował się do wyjazdu z Dream Teamem na Igrzyska Olimpijskie do Barcelony. Zagrał fenomenalnie. Zdobył 58 oczek i nawet się nie spocił. Zdecydowanie był to jeden z najlepiej rzucających i najbardziej inteligentnych zawodników na parkiecie przeciwko, którym grałem.

Mówiło się, że jest pan Amerykaninem, ale ma europejską koszykówkę we krwi.

- Cóż grałem kilka lat z powodzeniem w Europie przed przyjazdem do Polski. Moje marzenia o grze w lidze NBA szybko się skończyły, ale ja byłem bardzo zadowolony z życia i pobytu w Europie. Tęsknię bardzo za tą inną kulturą, a przede wszystkim za jedzeniem. Myślę, że byłem osobą, która otworzyła się do bycia Europejczykiem. Nawet dziś nadal uważam, że część mnie jest Amerykaninem, a ta druga część należy do Polski.

W Polsce był pan tak popularny, że nawet dostał pan rolę w filmie. Jak do tego doszło?

- To zabawne, że wspomniałeś o tym filmie, bo właśnie córka Marka Sobczyńskiego - Kasia wysłała mi link do fragmentu filmu z moim udziałem. Skontaktował się ze mną reżyser i zapytał czy chciałbym zagrać epizod w filmie i użyczyć swojego głosu. To było ekscytujące przeżycie, że mogę zagrać w polskim filmie więc to zrobiłem. Miałem sporo zabawy przy wspólnych nagraniach kiedy spotkałem tez wszystkie gwiazdy i zjadłem z nimi obiad. Kto mógłby kiedykolwiek powiedzieć, ze ten film stanie się polskim klasykiem i że ja w nim zagram? Niezbyt wielu amerykańskich graczy może się tym pochwalić.

Jak obecnie wygląda życie Keitha Williamsa?

- Cóż jeśli pytasz jak wygląda moje życie obecnie to powiem, że jestem człowiekim oddanym rodzinie, który pracuje na dwa etaty i dba o żonę i dzieci. Od 10 lat jestem żonaty z wspaniałą kobietą o imieniu Emma i mamy dwoje dzieci. Moja córka Alexes ma 4 lata, a syn Jevon 10. W koszykówkę gram już tylko z synem na podwórku. Mimo wszystko staram się dbać o swoją formę i dobrze się prowadzę ćwicząc każdego dnia. W 2007 roku przeszedłem operację biodra i doskonale pamiętam powrót do Wrocławia w 2005 roku kiedy przyjechałem na swój pożegnalny mecz, ale z powodu kontuzji nie mogłem zagrać. Teraz po kontuzji nie ma już sladu i prawdopodobnie mógłbym jeszcze zagrać kilka minut w lidze (śmiech).

Wie pan, że Śląska przez dłuższy czas nie było wśród najlepszych drużyn w Polsce?

- Moja wiedza na temat Ślaska sięga Mieczysława Łopatki. Był wielką gwiazdą w latach 60-tych i pokazał na mapie koszykarskiej Europy, że istnieje taki klub jak Śląsk. Kiedy przyjechałem to WKS zaczynał swoją wielką dominację w lidze i cieszę się, ze mogłem w tym pomóc. Później do głosu doszli Zieliński i Wójcik, którzy prowadzili ten klub aż do lat 2000. Po zakończeniu kariery słyszałem, że Śląsk upadł z powodu braku sponsorów i dobrych graczy. Ale nie mam żadnych wątpliwości, ze pewnego dnia WKS znów będzie w centrum koszykówki w Polsce.

Często jeszcze sięga pan pamiecią do Polski?

- Bardzo często myślę o Polsce, ponieważ mam wiele wspaniałych wspomnień związanych z tym krajem. Prawie każdego tygodnia znajduje się ktoś nowy, który dowiaduje się, że grałem w Europie i Polsce i potrafie powiedzieć kilka zdań w języku polskim. Często wielu przyjaciół i fanów napisze do mnie na Facebooku, a ja sam chętnie wracam do filmów ze starych mistrzostw na YouTube. Mój czas spędzony w Polsce, zdobyte doświadczenie w trakcie kariery w tym kraju zawsze będzie częścią tego kim jestem. Moja miłość do Polski i jej wielkich ludzi oraz historii zawsze będzie dla mnie czymś wyjątkowym. Zawsze staram się jak najlepiej mówić o Polsce kiedy poruszam z kimś ten temat podczas rozmowy.

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

Źródło artykułu: