"Mówił nam, gdzie są fajne dyskoteki". Tragiczna śmierć w walentynki

Getty Images / Franco Origlia oraz Tim De Waele / Sylwester Szmyd (małe zdjęcie) miał okazję poznać osobiście i wspólnie jeździć w jednym teamie z Marco Pantanim
Getty Images / Franco Origlia oraz Tim De Waele / Sylwester Szmyd (małe zdjęcie) miał okazję poznać osobiście i wspólnie jeździć w jednym teamie z Marco Pantanim

- W pewnym sensie dzięki niemu rozwinęła się moja kariera - tak o Marco Pantanim mówi Sylwester Szmyd. Polak był pomocnikiem "Pirata" podczas Giro d'Italia w 2003 roku. Na kilka miesięcy przed śmiercią.

Był wieczór 14 lutego 2004 roku, kiedy w hotelu "La Rosa" na przedmieściach Rimini obsługa lokalu znalazła ciało . Włoski kolarz zmarł w wyniku zatrucia kokainą oraz przedawkowania antydepresantów. Jeden z największych sportowych bohaterów Włochów, ostatni zawodnik, który był w stanie w jednym sezonie odnieść zwycięstwa w  oraz w , zmarł w wieku zaledwie 34 lat.

- Nawet nie wiedziałem, że wciąż ma problemy z narkotykami. Wtedy, w 2003 roku, mówiło się, że to jest już przeszłość, że oderwał się od tego świata i ma to już za sobą - przyznał w rozmowie z WP SportoweFakty , który dołączył do zespołu Mercatone Uno-Scanavino w 2003 roku i był pomocnikiem Marco Pantaniego w trakcie jego ostatniego Giro d’Italia.

Zdaniem Polaka w tamtym czasie Włoch kompletnie nie przypominał człowieka zagubionego. - Wręcz przeciwnie, zawsze był wesoły w autobusie. Kiedy z głośników było słychać piosenki włoskiej gwiazdy Vasco Rossiego, śpiewał razem z nim. Kiedy zahaczaliśmy o jego rodzinne strony, mówił, gdzie są fajne dyskoteki. Pamiętam, że kupił sobie porsche i żartował, że już nie może się doczekać, aż nim pojeździ. Nie było tak, że siedział smutny i odizolowany od reszty grupy. Zachowywał się jak normalny, młody facet, nie widać niczego niepokojącego.

ZOBACZ WIDEO: Rywal Hurkacza weźmie ślub. Ukochana powiedziała "tak"


Narodziny "Pirata"


Pantani za wielki talent uznawany był już jako junior. Na płaskich odcinkach chował się za plecami kolegów, ale gdy droga zaczynała się wznosić, natychmiast przesuwał się do przodu.

- Kiedyś zapytałem go, dlaczego zawsze rozpoczynasz podjazdy, jadąc z tyłu, a on odpowiedział mi: nie masz pojęcia, jak wielką sprawia mi przyjemność widok cierpienia na twarzach moich rywali - opowiadał jeden z trenerów Pantaniego.

W światowym peletonie zrobiło się o nim głośno w 1994 roku podczas Giro d’Italia, gdy we wspaniałym stylu wygrał dwa etapy w Dolomitach. W pamięci kibiców zapisało się szczególnie to drugie zwycięstwo z metą w miejscowości Aprica. Absolutnym królem kolarstwa szosowego w tamtych latach był Miguel Indurain, lecz tamtego dnia do Pantaniego stracił aż 3 minuty i 30 sekund.

W klasyfikacji generalnej Włoch pokonał Baska, ale przegrał z Rosjaninem Jewgienijem Bierzinem, który okazał się lepszy podczas jazdy indywidualnej na czas. Miesiąc później Pantani zadebiutował w Tour de France i ukończył ten najbardziej prestiżowy wyścig świata na na 3. miejscu.

Wtedy też zaczął być nazywany "Piratem", bo lubił jeździć w czarnej bandanie (wówczas nie było jeszcze obowiązku jazdy w kasku - przyp. red.) i z kolczykiem w uchu. "Piracki" był także styl jazdy Włocha na zjazdach. Przyjmował on nietypową pozycję, siadając niejako za siodełkiem z naprężonymi rękami w dolnym chwycie kierownicy. To bardzo niebezpieczna i zakazana obecnie forma prowadzenia roweru.

"Zrzuć tę bandanę"

Po czterech latach kłopotów z kontuzjami odrodzony Pantani w 1998 roku wprawił w euforię włoskich kibiców, wygrywając upragnione Giro d’Italia. Do historii przeszedł jego pojedynek z Pawłem Tonkowem na ostatnim górskim etapie, kiedy to podczas zaciętej walki zrzucił z głowy piracką bandanę oraz kolczyk i odjechał Rosjaninowi.

Kolarz pochodzący z Cesenatico miał zaledwie 5 tygodni na regenerację i przygotowanie się do startu w Tour de France. Początek Wielkiej Pętli nie zwiastował sukcesu. Zanim peleton wjechał w Alpy, zajmował 4. miejsce w klasyfikacji generalnej ze stratą 3 minut i 1 sekundy do prowadzącego Jana Ullricha, triumfatora wcześniejszej edycji.

Marco Pantani w barwach Mercatone Uno. Fot. Lars Ronbog/FrontzoneSport via Getty Images
Marco Pantani w barwach Mercatone Uno. Fot. Lars Ronbog/FrontzoneSport via Getty Images

Wszystko zmieniło się podczas 15. etapu prowadzącego przez słynną przełęcz Col du Galibier. Pogoda była fatalna, kolarze byli zmarznięci i przemoczeni, ale Pantani zaatakował. Nikt nie zdołał go powstrzymać. Kiedy dojechali do mety, okazało się, że Włoch nadrobił nad liderem wyścigu aż 9 minut i przejął żółtą koszulkę z rąk Niemca. Kilka dni później na Polach Elizejskich Pantani został 7. kolarzem w historii, który w jednym sezonie wygrał Giro d’Italia oraz Tour de France. Jak na razie ostatnim.

Ten jeden dzień


Wszystko zmieniło się 5 czerwca 1999 roku. Przed śniadaniem Pantani wziął udział w rutynowej kontroli antydopingowej. Badanie wykazało, że poziom hematokrytu we krwi Włocha przekroczył dozwoloną wartość 50 proc. Hematokryt to wyrażony w procentach stosunek objętości czerwonych krwinek do objętości całej krwi. Im większa objętość erytrocytów we krwi, tym większy stopień natlenienia krwi, a co za tym idzie lepsza wydolność organizmu.

Włoch dostał przymusową dwutygodniową przerwę od startów. Otrzymanie łatki dopingowicza w oczach pinii publicznej było ogromnym ciosem dla Pantaniego. Kolarz zawiesił karierę.

- To było dla Marco większym ciosem, niż którykolwiek z jego upadków - mówiła po latach Tonina, matka zawodnika.

Pantani wpadł w głęboką depresję, zaczął zażywać kokainę.

Ostatni przebłysk jego geniuszu miał miejsce podczas Tour de France w 2000 roku. Pantani na osławionej górze Mont Ventoux, zwanej olbrzymem Prowansji, walczył do ostatnich metrów o zwycięstwo etapowe z Lancem Armstrongiem. Amerykanin oddał mu wygraną i przyznał się do tego w wywiadzie na mecie, czym upokorzył Pantaniego. Włoch bardzo chciał udowodnić światu, że jego triumf na 12. etapie nie był prezentem, dlatego kilka dni później zostawił za plecami Armstronga i odniósł solowe zwycięstwo - jak się później okazało ostatnie.

Pożegnalne Giro d’Italia


W pożegnalnym Giro d’Italia w 2003 roku Marco Pantani zajął 14. miejsce w klasyfikacji generalnej. Sylwester Szmyd wspomina, że jego stosunki z "Piratem" podczas wyścigu były bardzo dobre.

- To był najlepszy lider, z jakim przyszło mi pracować, jeśli chodzi o charakter. Nie był dominujący, był spokojny, dostosowywał się do innych kolarzy. Nawet zdarzyło się, że mnie pochwalił. Na jednym z etapów z metą na szczycie byłem jedynym kolarzem, który został z nim przodu. Potem po wyścigu był zły na swoich kolegów, że tylko ja młody, z nim zostałem. Choć kiedy już po śmierci Pantaniego rozmawiałem z dyrektorem, z czasów kiedy on wygrywał, powiedział mi, że w tym ostatnim sezonie Marco się zmienił, że wcześniej nie był taki miły dla innych - dodał Szmyd.

- W pewnym sensie dzięki niemu rozwinęła się moja kariera, bo samo to, że kręciłem się wokół Pantaniego, powodowało, że dyrektorzy różnych ekip zwracali na mnie uwagę - stwierdził kolarz z Bydgoszczy.

Ostatnie dni


Po rywalizacji we Włoszech (sezon 2003) drużyna Pantaniego nie otrzymała przepustki na start w Tour de France. Wkrótce potem kolarz zapadł się pod ziemię.

Marco Pantani i jego styl: bandana lub czapeczka oraz kolczyki w uszach. Fot. Pascal Rondeau /Allsport / Getty Images
Marco Pantani i jego styl: bandana lub czapeczka oraz kolczyki w uszach. Fot. Pascal Rondeau /Allsport / Getty Images

Jak się później okazało, o tym, co działo się z Pantanim, nie wiedziała nawet jego najbliższa rodzina. Śledztwo w sprawie śmierci kolarza wykazało, że w ostatnich tygodniach życia miał spotykać się już jedynie z prostytutkami i dilerami narkotyków.

9 lutego 2004 roku Ciro Veneruso, 31-letni robotnik fabryczny z Neapolu miał dostarczyć mu ostatnią porcję kokainy. Następnie kolarz na 4 dni zaszył się w hotelowym apartamencie i pod wpływem delirium kokainowego rozmawiał sam ze sobą, o czym opowiadali później świadkowie. Zdawało mu się, że nieustannie jest przez kogoś obserwowany, dlatego rozmontowywał meble w poszukiwaniu kamer i podsłuchów oraz barykadował drzwi. Kiedy obsługa hotelu wtargnęła do pokoju, było już za późno.

Zobacz też:
Doping wcale nie zniknął? Wiedzą, kiedy mogą się "szprycować"

Jako jedyny się zatrzymał. O tym geście jest głośno

Komentarze (3)
avatar
Ires
14.02.2024
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
40 lat temu kolarze jeździli bez elektroniki, bez spd, bez trenażerów, bez carbonu i dawali radę. A teraz wyglądają jak małpy ;D wszystko poszło w rewie mody. Reklama dźwignią handlu 
avatar
otojaja
14.02.2024
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Następny ćpun bohaterem, jak nie ćpun i pijaczyna aktorzyna , to kolarz , to juz chyba piąty w ostatnim czasie... 
avatar
JAnekSerce
14.02.2024
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Armstrong - to jest przyczyna wielu tragedi.