Tor w Jerez zazwyczaj wiąże się z zaciętą walką, a różnice czasowe są wręcz minimalne. Już w trakcie wrześniowych testów Jan Przyrowski okazał się najszybszym kierowcą w stawce Formuły 4. Wtedy aż 23 zawodników zmieściło się w zaledwie 0,9 sekundy. To zapowiadało zaciętą walkę podczas weekendu wyścigowego. Tak też było.
Polski reprezentant zespołu Campos potwierdził jednak, że jest szybki, kończąc sesje testowe na pozycjach numer cztery i pięć. Następnego dnia podczas treningu udało się znów pojechać dobre okrążenie, które dało czwarty rezultat.
Również w wyścigach było nieźle. Zaczęło się od trzynastej lokaty. W kolejnych udało się wywalczyć siódme i czwarte miejsce. W przypadku ostatniego z wyścigów szanse na jeszcze lepszy rezultat pogrzebały problemy ze sprzęgłem, które utrudniły start 16-latkowi z Rossoszycy.
ZOBACZ WIDEO: Magazyn PGE Ekstraligi. Gośćmi: Woźniak, Holder i Korościel
Niestety po zakończeniu rywalizacji sędziowie ukarali Jana Przyrowskiego cofnięciem o pięć miejsc za zdarzenie z Griffinem Peeblesem z początku wyścigu. Decyzja była dość kontrowersyjna, ponieważ w wielu przypadkach podobne akcje na torze kwalifikuje się jako incydent wyścigowy. Bywały też historie, kiedy to Polak był wyeliminowany z wyścigu, a jego rywal otrzymywał niższy wymiar kary.
Debiutancki sezon w hiszpańskiej Formule 4 nie układa się tak, jak sam Jan Przyrowski by sobie życzył. Mimo wszystko z takiego weekendu wyścigowego jak ten w Jerez można wyciągnąć pozytywy. To tylko bojowo nastraja przed finałem na obiekcie Catalunya pod Barceloną.
- Runda w Jerez była na pewno postępem względem tego, co było wcześniej, ale i tak przed nami dużo pracy. Jednak zawsze fajnie jest osiągnąć nawet mały sukces - ocenił polski kierowca.
- W Q1 nie udało mi się złożyć dobrego okrążenia, tempo było, ale nie udało się go wykorzystać, a w Q2 złożyłem wszystkie sektory i było dobrze, więc to zaważyło - podsumował kwalifikacje Przyrowski.
- W pierwszym wyścigu ja i mój inżynier wiedzieliśmy, że nie walczymy o duże punkty i że w mistrzostwach też nie ma, o co walczyć, więc spróbowaliśmy coś z ustawieniami bolidu, co nie zadziałało i przez to straciłem tempo na dystansie - tak o pierwszych zmaganiach mówił zawodnik ekipy Campos.
- Drugi wyścig uważam za dobry - nie miałem żadnych nowych opon, a mimo to byłem jednym z najszybszych zawodników na torze. Bardzo dobre 1. okrążenie pozwoliło mi na wskoczenia na 7. miejsce, potem tempo było lepsze niż kierowcy z przodu, ale nie na tyle, żeby spróbować manewru - z zadowoleniem wspominał drugie zawody protegowany Orlen Teamu.
- Niestety czas Coty z Q2 został usunięty przez złamanie limitów toru, ale potem jego zespół i on się odwołali, więc zwrócili mu czas, co oznaczało dla mnie start z czwartego, a nie trzeciego pola. Samą walkę ze Strauvebem i Al Azharimi nie oceniam dobrze, bo jechaliśmy jeden za drugim i przez efekt brudnego powietrza nic nie mogliśmy zrobić, więc było to po prostu oczekiwanie na błąd zawodnika, który finalnie się nie przytrafił. Wyścig ukończyłem na miejscu czwartym i jednocześnie trzecim wśród debiutantów, ale kara po wyścigu cofnęła mnie na dziewiątą lokatę. Nie zgadzam się z decyzją sędziów. Według mnie ta kara nie powinna być przyznana, ponieważ zdarzenie, w którym brałem udział, było zwykłym incydentem wyścigowym. Nic jednak nie możemy z tym zrobić i jedyne, co pozostaje to udanie zakończyć sezon w Barcelonie. Kibicujcie i trzymajcie kciuki. Dziękuję za wsparcie firmie Orlen! - zakończył 16-latek z Rossoszycy.
Obecnie Jan Przyrowski zajmuje dziesiąte miejsce w klasyfikacji generalnej hiszpańskiej F4. Na trzy wyścigi przed końcem kampanii pozostało do zdobycia 68 punktów. Biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia z toru, istnieje szansa na poprawę pozycji.