[b][tag=62126]
Jarosław Galewski[/tag], WP SportoweFakty: W Gorzowie mamy awanturę o miejskie pieniądze. Czy to przesada, że Moje Bermudy Stal wnioskuje o cztery miliony złotych z budżetu miasta?[/b]
Władysław Komarnicki, były prezes Stali Gorzów: Zacznę od tego, że nie mówiłbym o żadnej awanturze.
A o czym?
Pan radny Jerzy Synowiec, który odpowiada za te ataki, nie wymyślił niczego nowego. Od lat działa tak samo, więc lepiej to zostawmy. W całej tej dyskusji warto sobie odpowiedzieć na inne pytanie.
Jakie to pytanie?
Trzeba się zastanowić, czy wszystkie pieniądze ze sportu dajemy na rekreację i zabawę, czy wspieramy profesjonalne kluby. Rada miasta Gorzowa Wielkopolskiego na to pytanie już sobie kilka razy odpowiedziała i doszła do wniosku, że profesjonalny sport to najlepsza promocja. Poza tym to normalne, że prezes klubu chce otrzymać jak największe środki z miasta. To samo dzieje się przecież w każdym innym ośrodku. W Polsce mamy kilka dyscyplin, które coś znaczą na arenie międzynarodowej. Żużel do tego grona się zalicza. Piłka nożna jest najbardziej popularna, ale na świecie za bardzo nie istniejemy. W Gorzowie ten poziom też nie jest obecnie najwyższy, choć nie wykluczam, że z czasem będzie, jeśli pojawi się odpowiedni menedżer.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Te wspomnienia są szczególne dla Macieja Janowskiego i Bartosza Zmarzlika
Przypomnę również, że przez kilka lat w Gorzowie nie dostaliśmy na klub ani złotówki. Prezydent Tadeusz Jędrzejczak powtarzał mi wtedy, że nie da, bo klub jest zadłużony. To pokazuje, że najpierw trzeba wyciągnąć organizację na wysoki poziom, jak ma to obecnie miejsce w Stali, a później można wyciągać rękę do miasta. Poza tym w Gorzowie mamy dwukrotnego mistrza świata. To kluczowy argument w tej dyskusji.
A co ma z tym wspólnego Bartosz Zmarzlik?
Mądry prezydent i mądra rada miasta wiedzą, jaką on stanowi wartość. Jeśli ktoś taki ma tu jeździć, to Stal musi być silna i walczyć o najwyższe cele. W związku z tym klub potrzebuje wsparcia. A Marek Grzyb zasłużył na to, żeby go wspierać. Znalazł pieniądze na żużel. Nieważne, czy wyłożył je z własnej kieszeni, czy pozyskał. Grunt, że wróciła dobra energia i zmieniło się postrzeganie klubu. A te wszystkie ataki? Doskonale wiem, dlaczego mają miejsce i skąd się biorą.
Skąd?
Ze zwykłej zawiści, ale na szczęście prezes patrzy na takich ludzi z góry. Niech pan zresztą zobaczy, jak śmieszne są zarzuty w jego kierunku. Wszyscy wnioskują o miejskie pieniądze, ale tylko w Gorzowie robi się z tego wielką aferę. Poza tym niektórzy zarzucają prezesowi, że być może będzie robić karierę w polityce. A ja zapytam: czy to naprawdę byłoby coś złego?
A nie byłoby?
Lepiej, żeby do polityki szli tacy ludzie, niż robiły to miernoty. To wszystko jednak pokazuje, że mamy do czynienia z czepianiem się na siłę, że brakuje podstaw do ataków. Czasami sobie myślę, że prezes za chwilę będzie musiał przepraszać za to, że oddycha. Dziwnym trafem jakoś zapomina się, że Marek Grzyb nie bierze z klubu ani złotówki, że ma zaufanie kibiców i środowiska sponsorów. Ta sytuacja jest już naprawdę śmieszna. Wygląda to komiczniej niż w komediach Barei. Mamy bezpodstawne ataki ludzi, którzy z zazdrości nie mogą spać po nocach. Kibice jednak nie dadzą się na to nabrać, bo widzą, co się dzieje. Zwłaszcza jeśli chodzi o działania na rynku transferowym.
O jakich działaniach pan mówi?
Mam na myśli wywiązywanie się z obietnic i skuteczność. Prezes zrobił wszystko, co obiecał, a nawet jeszcze więcej.
Czyli?
Rok temu obiecał, że zatrzyma Krzysztofa Kasprzaka i zatrzymał. Fakt, że ten nie spłacił później tego kredytu zaufania, ale to już nie jest winą prezesa. Później mówił, że przyjdzie strzelba i jest Martin Vaculik. Zapewniał, że Bartosz Zmarzlik nigdzie się nie ruszy i dopiął swego. Po drodze była jeszcze sprawa Rafała Karczmarza, który chciał kończyć karierę, ale został namówiony do jazdy właśnie przez Grzyba. Jego obecność miała przecież ogromny wpływ na to, że Stal wjechała w zeszłym roku do finału. Ludzie to naprawdę widzą, a inni mają problem, żeby pogodzić się ze skutecznością prezesa. Tak to widzę.
Zobacz także:
Metoda na Kowalskiego pomogła w transferze Bartkowiaka
Przejechał busem aż 60 tys. kilometrów