Pełnoprawny debiut Martina Smolinskiego w cyklu Grand Prix pamięta prawie każdy. W kwietniu 2014 roku w dalekiej Nowej Zelandii Niemiec sprawił nie lada sensację i na torze w Auckland okazał się najlepszy. Jego życiowy sukces w karierze w klasycznej odmianie żużla wspominany jest do dziś, choć w ówczesnym sezonie zajął w klasyfikacji 12. miejsce i nie utrzymał się w elicie.
Bawarczyk nie spoczął jednak na próbach powrotu do najlepszych. Regularnie brał udział w światowych kwalifikacjach i wprawdzie nigdy nie udało mu się ich przebrnąć, to dość nieoczekiwanie zwykle wysoko stały jego akcje wśród rodzimych i światowych decydentów. Nominacja do pierwszego rezerwowego na sezon 2020 umożliwiła mu ostatecznie wskoczenie na główną listę po zakończeniu kariery przez Amerykanina Grega Hancocka.
Indywidualny mistrz świata na długim torze z roku 2018 zdaje sobie sprawę, że początki w mistrzostwach są trudne dla każdego. - Mój pierwszy rok w cyklu był bardzo trudny. Kiedy zaczynasz, to jest tak jak pierwszy rok w nowej pracy. Nikogo nie znasz. Tak samo jest w GP - tłumaczy Smolinski cytowany przez speedwaygp.com.
35-latek, który nie ma podpisanej umowy z polskim klubem na ten sezon, z optymizmem spogląda w przyszłość. - Teraz wszystko idzie ku dobremu, jestem w tej chwili bardzo pewny siebie i bardzo skoncentrowany na nowym sezonie. Myślę, że wiele może się w nim wydarzyć. Czuję się zrelaksowany, a mój zespół dobrze pracuje - mówi.
Podkreśla się, że obecność Niemca w stawce, choć jest on w niej zdecydowanie najniżej notowany, jest dobrą wiadomością dla całego środowiska żużlowego w ojczyźnie. - Wszyscy moi sponsorzy są bardzo zadowoleni z tego, że pojadę na stałe w serii GP. Wspierają mnie, a to znacznie ułatwia mi życie - kończy Smolinski.
CZYTAJ WIĘCEJ:
W Scunthorpe zbierali pieniądze. Daniel King wygrał Ben Fund Bonanzę (wyniki)
Troy Batchelor ze spokojem o ewentualnej próbie powrotu do Grand Prix
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film