34 - letni żużlowiec Stelmetu Falubazu Zielona Góra nigdy nie poznał swoich biologicznych rodziców. Los sprezentował mu nowych, po tym jak pewnego dnia został znaleziony na ulicy w okolicach Sao Paulo z kartką, na której widniał napis "Meu nome e Antonio" (mam na imię Antonio). Policja zawiozła go do domu dziecka, gdzie spędził dwa lata. Jego wiek udało się określić dzięki badaniom lekarskim, ale datę urodzenia wybrał sobie sam. To 5 maja, który w Brazylii jest pierwszym dniem wiosny.
Lindbaeck został adoptowany przez szwedzkie małżeństwo. Biologicznych rodziców nigdy nie poznał, choć próbował ich szukać w Brazylii. Najpierw pokochał narciarstwo, które porzucił po obejrzeniu pierwszego meczu żużlowego. Wtedy wsiadł na motocykl i szybko okazało się, że jest stworzony do jazdy na żużlu. Jego kariera nabierała rozpędu. Wydawało się, że Antonio to materiał na żużlowca ze ścisłej światowej czołówki.
Zobacz także: Trwa walka o prawa telewizyjne. Polsat i inne stacje w grze
Niestety, w pewnym momencie kompletnie się pogubił. Nie dość, że zaczął zaglądać do kieliszka, to jeszcze został trzykrotnie zatrzymany za jazdę pod wpływem alkoholu. Jakby tego było mało, Antonio nie zatrzymał się do kontroli i próbował uciekać przed policją. Wtedy wydawało się, że jego kariera zakończy się przedwcześnie, bo zawodnik ogłosił, że kończy z żużlem.
ZOBACZ WIDEO Żużel. #MagazynBezHamulców. Prezes Włókniarza w ogniu pytań o Drabika, Cieślaka i Doyle’a
Później Lindbaeck obwieścił światu, że cierpi na odmianę ADHD. To miało po części tłumaczyć jego "dziwne" zachowania. Ostatecznie nie tylko wrócił do ścigania, ale zdołał także uporządkować swoje życie osobiste. Przełomowy okazał się dla niego sezon 2015, w którym brylował w barwach pierwszoligowego Lokomotivu Daugavpils. Był wtedy jednym z najlepszych zawodników rozgrywek, co zaowocowało podpisaniem kontraktu w MRGARDEN GKM-ie. Szwed wrócił do PGE Ekstraligi po trzech sezonach przerwy i do dziś w niej startuje.
Zobacz także: Staszewski przyciąga jak magnes. Cyfer sam się zgłosił, bo chciał pracować z tym trenerem
Skrzydeł dodała mu rodzina. Jedno ze swoich najlepszych spotkań w barwach grudziądzkiego klubu odjechał w sezonie 2017, kiedy zdobył 13 punktów w zremisowanym na wyjeździe meczu z Włókniarzem Częstochowa. Kilka dni później Antonio wziął ślub. W klubie mówili, że był tym wydarzeniem tak podekscytowany, że wstąpił w niego nowy duch. Od dłuższego czasu żyje bardzo spokojnie. O wyskokach nie ma już mowy.
W Grudziądzu Lindbaeck spędził cztery sezony. Odszedł do Stelmetu Falubazu, ale działacze GKM-u zapewniają, że nigdy nie powiedzą o nim złego słowa. Dodają, że jego historia to materiał na niezły film i zapewniają, że wykupią miejsca w pierwszym rzędzie, jeśli kiedykolwiek taka produkcja powstanie.
- To jeden z naszych ulubionych zawodników, choć nie wiem, czy słowo zawodnik jest w tym przypadku właściwe. Traktujemy go trochę jak członka rodziny - mówi nam Zdzisław Cichoracki, członek rady nadzorczej w klubie z Grudziądza.
- Nigdy nie rozmawialiśmy z nim na temat przeszłości, choć doskonale wiemy, co przeżył. Wydaje mi się, że to wszystko ukształtowało jego charakter. Najpierw we wszystkich relacjach jest bardzo nieufny. Do ludzi podchodzi ostrożnie, bo nie chce, żeby ktoś zrobił mu krzywdę. Gdy już uda się do niego zbliżyć, to staje się bardzo otwartym i dobrym człowiekiem. Będzie nam go w Grudziądzu brakować - podkreśla Cichoracki.
Działacze GKM-u wierzą, że Lindbaeck pewnego dnia do nich wróci. Zapewniają, że na pewno będą z nim w kontakcie. Zawodnik jest już umówiony na kolację z rodziną Zbigniewa Fiałkowskiego. Dojdzie do niej przy okazji przyszłorocznego Grand Prix Szwecji. Antonio zapraszał na nią już dawno. Obiecał, że zaserwuje posiłek na pięknej zastawie, którą otrzymał od działaczy GKM-u w ramach prezentu ślubnego. Panowie stwierdzili, że trzeba się w końcu spotkać i w zeszłym tygodniu ustalili termin.