To już ostatnie dni, gdy żyjemy przeszłością. Zaczynają się pierwsze treningi, a później sparingi, turnieje... Zaczną się i pierwsze kontuzje, bo sport żużlowy nikogo nie oszczędza. Choć, oczywiście, niektórzy mają szukanie guza w naturze, natomiast inni potrafią wyjątkowo skutecznie antycypować torowe niebezpieczeństwo. Jeszcze nie tak dawno potrafił to Greg Hancock, a z obecnie jeżdżących ma to w genach Maciej Janowski. Rywale jeszcze nie wiedzą, że zaraz przydzwonią, a on już kładzie motocykl, by uniknąć karambolu, bo czuje pismo nosem. Bywało tak nie raz.
Ma też Janowski charakterek, co przyznał w ostatniej rozmowie z Jarkiem Galewskim. Ten charakterek sprawił, że lutowe zgrupowanie reprezentacji Polski na Malcie opuścił bez zgody selekcjonera. A co było dalej, to już świetnie wiemy.
Oczywiście, że selekcjoner mógł pójść zawodnikowi na rękę, lecz miał też pełne prawo, by uznać, że żadna jednostka nie stoi wyżej drużyny narodowej. Oczywiście, w kontekście spraw błahych, bo poważne kłopoty natury prywatnej to, rzecz jasna, zupełnie inna sprawa niż zmiana stanu cywilnego przez kolegę.
ZOBACZ WIDEO Maciej Janowski: Nie spodziewałem się takiego piekła
Niespecjalnie żyję tym, czy Maciej Janowski kogoś przeprosił, czy nie. Choć czasu na ochłonięcie obie strony miały już wystarczająco. Zawodnik znalazł się na rok poza kadrą i co się stało, to się nie odstanie. Natomiast szefowie polskiego żużla mogą teraz udowodnić, że nie są ani mściwi, ani mali. Jak? Wystarczy, że znajdą dla Janowskiego miejsce na liście startowej "finału" Złotego Kasku. Tak jak muszą je znaleźć dla kilku innych zawodników niebędących reprezentantami kraju. No bo przecież seniorska kadra - bez Janowskiego i z przedstawicielami formacji U24 - liczy teraz ledwie siedem nazwisk.
To oczywiście mit, że Złoty Kask jest dla kadry narodowej. Guzik prawda, jest dla tych, których wskaże Główna Komisja Sportu Żużlowego, podpierając się sugestiami selekcjonera. Rozumiem i akceptuję, że Janowski nie będzie brany pod uwagę przy ustalaniu składu kadry na Speedway of Nations, Drużynowe Mistrzostwa Europy czy mecze towarzyskie narodowej drużyny. Jest wina, musi być kara. Natomiast nie rozumiem, dlaczego miałby nie powalczyć na swoje konto w Złotym Kasku. Bez względu na to, czy wyraził przed kimś skruchę, czy nie. Jeśli działacze go pominą, pokażą, że sport liczy się dla nich najmniej. I przegrają na tym wszyscy: panowie decydenci, Janowski oraz kibice, którzy dostaną wybrakowany Złoty Kask. Zresztą, nie bez przyczyny biorę ten "finał" w cudzysłów, skoro lista startowa powstaje na bazie nominacji, a nie eliminacji. Co pokazuje, jak mało jest tam sportu w sporcie. Wystarczy zatem błędów.
Wielokrotnie podkreślałem, że Janowski to swego rodzaju fenomen, bo ta jego wyobraźnia na torze przekłada się na ograniczenie ryzyka doznania kontuzji do minimum. Choć w tym roku kapitan Betard Sparty będzie obchodził 34. urodziny, to jedna rzecz pozostaje niezmienna. Jeszcze nigdy nie złamał na torze żużlowym kości w ferworze walki. Podkreślam, w ferworze walki, gdybyście mi chcieli wypomnieć, że nie dalej jak na koniec sezonu 2023 złamał nogę. Owszem, tak było, ale jeszcze przed rozpoczęciem wyścigu, wskutek złośliwości rzeczy martwych. Został niefortunnie uderzony przez spadający na niego motocykl. Kilka lat temu w Grudziądzu nabawił się z kolei urazu więzozrostu barkowo-obojczykowego, a więc części miękkich. Natomiast zdarzyło mu się, to fakt, złamać obojczyk na torze motocrossowym.
Bez wątpienia jedno zwycięstwo w tym sezonie ma już Janowski na koncie. Został najbardziej medialną postacią martwego sezonu. Nie pozostaje nic innego, jak powtórzyć to latem. Bo tu się z nim zgadzam. Otóż działacze nie powinni mu ograniczać indywidualnej ścieżki kariery. Byłaby to bolesna porażka sportu. A dla takich decydentów nie powinno być w nim miejsca.
Dajcie Janowskiemu raz jeszcze pokazać charakterek. Tym razem na torze. W tym nieszczęsnym Złotym Kasku, z którego i tak już zrobiliście karykaturę.
Wojciech Koerber