Polski żużel, choć od lat ciągnie dyscyplinę do przodu i utrzymuje cały ten biznes, ma niebywałego pecha, jeśli chodzi o kolekcję złotych medali mistrzostw świata. Kolejne sukcesy w juniorskim czempionacie są dowodem na to, że w ostatnich latach system szkolenia działa prawidłowo, a mimo to w seniorskiej rywalizacji czegoś nam brakuje. W efekcie do tej pory dwa złote "krążki" w porównaniu do bilansu Brytyjczyków, Szwedów czy Australijczyków wyglądały blado.
Postanowił to zmienić Bartosz Zmarzlik, który w sobotę został trzecim żużlowym mistrzem świata z Polski. Pierwszym polskim żużlowcem, który sukces z IMŚJ (rok 2016) przekuł później w cyklu Speedway Grand Prix i został również najlepszym wśród seniorów.
Czytaj także: Zmarzlik jechał po tytuł patrząc w telebim
Nie należy bowiem zapominać, że przed nim po tytuły IMŚJ sięgali Maciej Janowski (2011) czy Patryk Dudek (2013), a im jednak ciągle czegoś brakowało i brakuje w seniorskim speedwayu. Widać to zwłaszcza w SGP, w którym trzeba mieć to "coś", aby sięgnąć po ostateczny triumf. Ten cykl brutalnie oddziela żużlowców świetnych od wybitnych.
ZOBACZ WIDEO: Madsen wysyłał innym sms-y zanim dogadał się z Włókniarzem
Tego "czegoś" przed laty też nie miał Jarosław Hampel, który po sukcesie w IMŚJ w roku 2003 dołożył "tylko" srebro w IMŚ w sezonach 2010 i 2013. Nigdy nie został i raczej już nie zostanie mistrzem świata, choć jeszcze w czasach juniorskich wielu widziało w nim naturalnego następcę Tomasza Golloba.
Los chciał, że następcą Golloba w SGP okazał się właśnie Zmarzlik, który uczył się żużlowego rzemiosła właśnie pod okiem mistrza z Bydgoszczy. Może to jest ten brakujący element, którego brakuje Janowskiemu czy Dudkowi.
Zmarzlik w kluczowym momencie nie pękł. Wprawdzie jego przewaga nad rewelacyjnym w sobotę Leonem Madsenem topniała z wyścigu na wyścig, ale w decydującym momencie zrobił swoje. Nie pozwolił na to, aby o losach złotego medalu decydował bieg finałowy, w którym mogłoby się wydarzyć wszystko. Gdy w podobnej sytuacji przed rokiem znajdował się Janowski podczas walki o brąz, wrocławianin niemal od razu skapitulował w konfrontacji z Fredrikiem Lindgrenem.
Czytaj także: Zmarzlik przejął pałeczkę po Gollobie
Jesteśmy żużlowym hegemonem i po triumfie Zmarzlika mamy prawo otwarcie mówić, że chcemy więcej. Czas, aby statystyki złotych medalistów IMŚ były nieco bardziej biało-czerwone. Zwłaszcza że Gollob przez lata był osamotniony na arenie międzynarodowej. Cała żużlowa Polska musiała liczyć właśnie na bydgoszczanina.
Teraz jest inaczej. Kibice w Gorzowie mają Zmarzlika, we Wrocławiu - Janowskiego, w Zielonej Górze - Dudka, w Lesznie - Piotra Pawlickiego. Mamy mniejsze lub większe obozy w różnych miastach, ale na końcu najważniejsze jest to, że reprezentują oni Polskę. I pozostaje życzyć im, aby kiedyś też doczekali się swojej chwili triumfu. Zmarzlik pokazał, że można. Niech on stanowi dla nich motywację do jeszcze większej pracy, do większej determinacji.
W tej chwili na pole position znajduje się jednak Zmarzlik, co jest zrozumiałe. Po tytuł sięgnął mając 24 lata i ma wszystko, by zapisać się w historii jako kilkukrotny mistrz świata. Byłby to wyczyn historyczny, bo przecież takiego żużlowca w polskim speedwayu jeszcze nie mieliśmy. Zmarzlik może to jednak zmienić.