Jerzy Szczakiel zdobył pierwsze złoto dla Polski w 1973 roku. To był jednak całkiem inny żużel niż ten, który oglądamy obecnie. Najprościej rzecz całą ująć, zaglądając do portfela. Szczakiel za tytuł dostał 36 tysięcy 200 złotych. - Starczyło na ogrzewanie domu, który kończyłem budować - wyjaśnia Szczakiel, który w polskiej lidze jeździł za 20 tysięcy rocznie. 80 złotych miał za punkt, 200 za najlepszy czas, 500 za rekord toru (zawodnicy jeździli jako amatorzy, nie kupowali sprzętu).
Teraz gwiazdorskie kontrakty w PGE Ekstralidze, a taki ma Bartosz Zmarzlik, zaczynają się od 1,8 miliona złotych. Stawki za punkt wynoszą oficjalnie 4 tysiące, ale najlepsi mają nawet 7,5. A w Grand Prix płacą "zielonymi". Wygrywając wszystkie rundy, można zarobić nawet 120 tysięcy dolarów (w latach 70-tych złoto wyceniano na 500 funtów). To się Zmarzlikowi nie udało, ale po przeliczeniu na złotówki i tak dostanie 10 razy więcej niż 46 lat temu Szczakiel.
Czytaj także: Rodzinny biznes mistrza Zmarzlika. Tata złota rączka, mama tygrysica, a on już nie chodzi na wysokich obcasach
Zmiany widać jednak nie tylko na kasie, ale przede wszystkim w sprzęcie. Kiedyś Zenon Plech mówił nam, że w pierwszych latach startów jeździł na przestarzałym modelu motocykla, miał kanapę zamiast eleganckiego siodełka, na głowę zakładał kask tzw. orzeszek, a na dokładkę używał okularów, jakie rolnicy zakładali przy młóceniu zboża.
ZOBACZ WIDEO: Madsen wysyłał innym sms-y zanim dogadał się z Włókniarzem
To oczywiście mocno ekstremalny opis żużla przełomu lat 60-tych i 70-tych. Zachód miał już wtedy całkiem niezły sprzęt. Szczakiel jadąc po złoto faktycznie siedział na czymś co przypominało kanapę, ale miał już także elegancki kask Bella. Silnik, z którego korzystał Polak, też był całkiem niezły. Wielki mistrz Ivan Mauger, słysząc jak pracuje, zaczął kręcić się przy boksie Szczakiela. Nasłuchiwał i próbował dojrzeć, co takiego ma polski zawodnik.
- Wtedy Mauger i Ole Olsen byli fabrycznymi jeźdźcami Jawy - wspomina Marek Cieślak, trener kadry. - Jeździli do czeskiej fabryki na hamownię i selekcjonowali sobie najlepsze silniki. W nich były zastosowane też nowinki, na które inni musieli dłużej czekać. W silnikach dla gwiazd były inne skoki korbowodów, inne cylindry. Nie żeliwne, lecz takie kryte nikasilem. Były one bardziej śliskie, tłok lżej chodził, kręcił więcej obrotów.
Szczakiel wiele razy opowiadał, że aby zniwelować sprzętową przewagę zachodu musiał uciekać się do brawurowych akcji. Orbitował po szerokiej, czy wręcz jeździł po dechach. Takie akcje w obecnym żużlu też się zdarzają, ale technika jazdy zasadniczo bardzo się zmieniła. - Właściwie, to technika żużlowa zanika - zauważa Cieślak. - Kiedyś trzeba było przymknąć gaz, żeby wyprzedzić rywala. Teraz zawodnicy nie używają na trasie manetki gazu. Jadą cały czas na pełny gaz.
Przez te wszystkie lata zmieniły się silniki. Szczakiel jeździł na dwuzaworowym, Zmarzlik jeździ na czterozaworowym (po drodze była m.in. Jawa, silnik Neila Streeta czy Weslake). Najważniejszą zmianą, jaka zaszła w samym silniku, było schodzenie ze skokiem w dół. Kiedyś silnik kręcił 7, maksymalnie 8 tysięcy obrotów. Teraz kręci 13 tysięcy. - Obecnie mamy krótki skok i w jeździe liczy się ułożenie ciała oraz detale jak ustawienie zapłonu czy gaźnika. Nie ma miejsca na pomyłkę, bo moc bierze się z obrotów, a dawniej brała się z tego, że był duży, ciężki wał - opisuje Cieślak.
Czytaj także: Zmarzlik po finale: Gdybym nie zdobył złota, połowa ludzi by mnie zjadła
Zmieniły się silniki, ale też sprzęgła. - Kiedyś wsiadłem na motocykl Madsena i powiedziałem krótko, jakbym miał Leona takie sprzęgło w czasie, kiedy startowałem, a to była też era Szczakiela, to byłbym mistrzem świata. Sprzęgła, które są teraz, mają większe przełożenie mocy na tylne koło, co jest bardzo ważne przy starcie - komentuje Cieślak, bo też sprzęgła kiedyś strasznie ciągnęły, a taki Szczakiel nie raz i nie dwa ruszał z lotnych startów. Dziś za taką jazdę zbierałby ostrzeżenie jedno za drugim.
Większość zmian, jakie zaszły w żużlu, to przemiany na lepsze. Dziś jednak wiele dalibyśmy za to, żeby dyscyplina miała taką otoczkę jak kiedyś. - Dawniej żużlowcy byli wielkimi gwiazdami, ludźmi z innej galaktyki - stwierdza Cieślak. - Finały odbywały się na dużych stadionach. 100 tysięcy na Wembley i na Stadionie Śląskim w Chorzowie to było coś, czego dziś brakuje. Inna sprawa, że tamci starzy mistrzowie mieliby problem rywalizować w obecnych czasach na śliskich i twardych torach. Zresztą obecne gwiazdy miałyby kłopot kiedyś, gdy rywalizowano na trudnych i przyczepnych torach.