Lipiec był dobrym miesiącem na to, aby podsumować dotychczasowe poczynania poszczególnych drużyn, a następnie by odetchnąć podczas wakacji i naładować baterie na cztery najistotniejsze spotkania rundy zasadniczej PGE Ekstraligi. Już przed wakacyjną przerwą sytuacja Get Well Toruń w tabeli wyglądała mizernie, bo w ciągu dziesięciu spotkań torunianie zdobyli tylko 3 punkty, wygrywając z truly.work Stalą Gorzów i sięgając po bonus w tymże dwumeczu. Tym samym każde kolejne starcie to dla Aniołów jazda z nożem na gardle.
Tymczasem właściciel toruńskiego klubu, pan Przemysław Termiński, znany z tego, że nie gryzie się w język, postanowił jeszcze dorzucić do pieca. W jednej z wypowiedzi dla lokalnych toruńskich mediów stwierdził, że: "nawet my nie mamy chyba tak słabych zawodników, jak ci nasi dwaj, co odeszli do Częstochowy", mając oczywiście na myśli Adriana Miedzińskiego i Pawła Przedpełskiego, którym rzeczywiście sezon w polskiej lidze się nie układa.
Czytaj więcej: Spięcie na linii Termiński - Miedziński. Żużlowiec odpowiedział na słowa właściciela Get Well
W moim odczuciu był to komentarz niesmaczny przede wszystkim dlatego, że mowa o ludziach, którzy mają imiona, a wg mnie zostali potraktowani obcesowo i bez szacunku. "Ci dwaj" dla klubu z Torunia przez wiele lat zdobywali mnóstwo punktów, poświęcali się dla toruńskiej drużyny niekiedy łamiąc kości, sięgali z nią po sukcesy i sprawiali radość toruńskim kibicom. Czyli wszystko to, czego o obecnym teamie Get Well powiedzieć nie można.
ZOBACZ WIDEO Trudny sezon Stali Gorzów. Bez poprawy skończy się w barażach
Słowa pana Termińskiego na obu wychowanków klubu z Torunia podziałały jak płachta na byka. W piątek doszło do rywalizacji forBET Włókniarza Częstochowa z Get Well Toruń, która zakończyła się wygraną gospodarzy 52:38. Adrian Miedziński i Paweł Przedpełski w sumie, z bonusami, zdobyli 19 punktów. Byli zawzięci, nieustępliwi, jakby wstąpiła w nich dodatkowa moc. Moim zdaniem ta moc to właśnie komentarz pana Termińskiego, by za wszelką cenę, na przekór jego opinii pokazać mu jak bardzo się mylił.
Adrian Miedziński w swoim pierwszym starcie był jak wygłodniały pitbull. Wprost rzucił się do gardła prowadzącego na prostej przeciwległej startowej Chrisa Holdera. Skurczył ramiona i wcisnął się przy bandzie. Podobnie w późniejszej fazie meczu Paweł Przedpełski, który rozdarł podwójnie prowadzącą parę Holder - Iversen. Po prostu ta dwójka tego dnia nie brała jeńców. Dawali z siebie absolutne maksimum.
Po meczu obaj, czyli Miedziński i Przedpełski, byli uśmiechnięci od ucha do ucha. Swoją robotę wykonali. Pojechali tak, jak się tego od nich we Włókniarzu oczekuje. Stąd myśl, że może pan Przemysław Termiński powinien w klubie z Częstochowy pełnić rolę mentora. Wystarczy, aby "wspierał" tylko tę dwójkę. Dwa zdania i już są zaprawieni w boju. Bo najwidoczniej, tak już z przymrużeniem oka, chyba jego słowa najbardziej biorą sobie do serca.
Przemysław Termiński najwyraźniej nie uczy się na błędach. Kilka sezonów temu w podobny sposób, czyli poprzez swoją dosadną wypowiedź, "zmotywował" Martina Vaculika. Słowak, który przyjechał do Torunia w barwach gorzowskiej Stali, pojechał na Motoarenie koncertowo, zdobył najwięcej punktów dla swojej drużyny i przesądził o wygranej.
Zobacz także: Włókniarz ciągle w grze o czwórkę. Zobacz tabelę i statystyki PGE Ekstraligi
I na to wszystko z rozżaleniem spoglądają toruńscy kibice. Wszystko na to wskazuje, że są świadkami historycznego, bo pierwszego, spadku z elity ich ukochanego klubu, a "gwóźdź do trumny" przybijają niechciani wychowankowie. Na taki stan rzeczy zbierało się jednak latami. To nie jest kwestia bieżącego sezonu. Nieodpowiednie ruchy transferowe, zarządzanie zespołem czy niezliczone nieprzemyślane wypowiedzi w mediach. W końcu pękło.