Żużel to nie piłka nożna, a to od lat torpeduje pomysł Ligi Mistrzów w naszej ukochanej dyscyplinie. Trudno wytłumaczyć sens klubowej rywalizacji na europejskim szczeblu, skoro taki Jason Doyle jednego dnia potrafi punktować dla Swindon Robins, kolejnego dla Get Well Toruń, a trzeciego dla Rospiggarny Hallstavik.
Starsi kibice doskonale bowiem pamiętają taki twór jak Klubowy Puchar Europy, który w żaden sposób nie przyciągał kibiców na trybuny. Nikt też nie dbał o jego odpowiednie wypromowanie, ale to osobny temat. Zdarzało się, że w KPE wygrywały polskie kluby. W ostatnich latach jego funkcjonowania prym wiedli jednak Rosjanie, którzy kusili wielkimi pieniędzmi gwiazdy światowego speedwaya. Efekt był taki, że najlepsi na jeden dzień ubierali plastron rosyjskiego klubu, by w kolejną niedzielę zgarniać kolejne wielkie pieniądze w Polsce. Bez sensu, bez logiki.
Trudno wymyślić takie przepisy, które uczyniłyby Żużlową Ligę Mistrzów atrakcyjną i zrozumiałą dla kibica. Jeśli każdy zawodnik musiałby deklarować na pewnym etapie sezonu, który z klubów będzie reprezentować, najlepsi i tak postawiliby na Polskę. Bo to u nas zarabia się największe pieniądze. Z kolei Brytyjczycy, Szwedzi czy Duńczycy nie będą widzieć sensu w takiej rywalizacji, w której z góry są skazani na porażkę i stanowią tło dla Biało-Czerwonych.
Skoro FIM jednak tak bardzo chce, to proszę bardzo. Kłopotu można się łatwo pozbyć. Wkrótce trzeba będzie negocjować warunki nowego kontraktu na organizację Speedway Grand Prix, to niech strony się wykażą. Tym bardziej że zainteresowanie mistrzowskim cyklem mają wyrażać dwie firmy - brytyjskie BSI oraz polski One Sport. Wystarczy wpisać w umowę, że zwycięski podmiot musi też zorganizować Żużlową Ligę Mistrzów.
ZOBACZ WIDEO Jakub Jamróg: Był taki rok, że widziałem pięć trupów
W przypadku rywalizacji dwóch podmiotów o Grand Prix, to każdy z nich powinien się na to zgodzić, bo będzie się obawiać, że konkurencja poszła na rękę FIM. Jeśli praw do Żużlowej Ligi Mistrzów nie połączymy z SGP, to impreza nadal będzie traktowana jak kukułcze jajo. Każdy będzie ją odrzucał, bo nie da się zarobić wielkich pieniędzy na czymś, co odbywa się raz w roku.
Jeśli FIM chce mieć Żużlową Ligę Mistrzów z prawdziwego zdarzenia, to impreza musi mieć rozpisany plan na kilka, kilkanaście lat. Może wyjściem byłoby organizowanie takiego finału dzień po którymś z turniejów Grand Prix? Tak jak mecze sparingowe polskiej reprezentacji, które odbywały się na PGE Narodowym czy Stadionie Śląskim. To jednak spore wyzwanie, bo zapełnienie takich molochów nie należy do najłatwiejszych.
Musimy pamiętać, że Żużlowej Ligi Mistrzów nie da się wypromować w sezon czy dwa. Niemożliwym też będzie zarabianie na niej w pierwszej fazie projektu. Trzeba mieć tego świadomość. Projekt może się jednak przyczynić do popularyzacji speedwaya, więc nie można go z góry skreślać.
Wybranie jednego promotora dla obu imprez ma plusy. Bo potencjalni sponsorzy zyskaliby możliwość ekspozycji swoich produktów nie tylko podczas Grand Prix, ale też w trakcie Żużlowej Ligi Mistrzów. Łatwiej byłoby też o transmisję telewizyjną, bo stacja zainteresowana transmisjami z SGP kupowałaby pakiet, w skład którego wchodziłaby też rywalizacja klubów.
Jestem tylko ciekaw, jak w takiej sytuacji zachowałoby się BSI. Brytyjczycy od lat nie zrobili zbyt wiele z korzyścią dla speedwaya. Bardziej mamy do czynienia ze statusem quo i upewnianiu się, by wyciągnąć jak najwięcej pieniędzy z organizacji Speedway Grand Prix, zwłaszcza w polskich miastach. A promocja żużla? Zdobywanie nowych rynków? Kto by się tym przejmował.