Piotr Żyto: Wczoraj tato miał wyjść ze szpitala. W środę dostałem informację, że nie żyje (wywiad)

WP SportoweFakty / Piotr Żyto / Na zdjęciu: Piotr Żyto i działacze Kolejarza Opole zdejmują dmuchaną bandę
WP SportoweFakty / Piotr Żyto / Na zdjęciu: Piotr Żyto i działacze Kolejarza Opole zdejmują dmuchaną bandę

- Przechodził badania, podłączyli go do kroplówek. We wtorek miał wyjść. Lekarce coś się jednak nie podobało i został. Miało być dobrze, liczyłem, że wyjdzie - mówi Piotr Żyto po śmierci swojego taty Henryka, legendy żużla.

Dariusz Ostafiński, WP SportoweFakty: Henryk Żyto był dla pana?

Piotr Żyto, trener OK Kolejarza Opole, syn Henryka Żyto: Tatą. Na pewno nie idolem, ani żadną gwiazdą żużla, choć ten temat przewijał się w domu cały czas. Z podziwem patrzyłem na jego pamiątki, na puchary. Człowiek to oglądał, myślał, marzył, chciał robić to samo. Zresztą tata zabierał mnie na mecze. Pamiętam taki wyjazd do Wrocławia w 75 roku. Miałem wtedy trzynaście lat. Drużyna jechała autobusem, a motocykle ciężarówką. Tata był wówczas zawodnikiem Wybrzeża.

Zaczynał jednak w Unii Leszno.

Od 53. do 64. roku jeździł w tym klubie. Potem poszedł do Wybrzeża i tam startował do końca kariery.

Odszedł z Leszna, bo …?

Nie płacili. Zawodnicy się buntowali, a ojciec w końcu postanowił zmienić klub. Zanim do tego doszło, przez pół roku był zawieszony. Nie ma jednak co biadolić. Było, minęło. Najważniejsze, że tata coś po sobie w Lesznie zostawił. Miał już trenerskie papiery. Spod jego ręki wyszli Zbigniew Jąder i Zdzisław Dobrucki. Jako szkoleniowiec pracował w wielu klubach. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na to, że był ostatnim z wielkiej piątki, która zdobyła w 1961 pierwszy złoty medal dla Polski w Drużynowych Mistrzostwach Świata.

Złoto zdobył zespół w składzie?

Mieczysław Połukard, Stanisław Tkocz, Marian Kaiser, Florian Kapała i tata. To był pierwszy medal dla Polski w DMŚ, na dokładkę złoty. A rywale byli nie byle jacy, bo Anglicy, Szwedzi i Czesi. Rywalizowaliśmy z takimi gwiazdami, jak Peter Craven czy Ove Fundin.

Pan też był żużlowcem.

Kiedy tata kończył karierę, to ja zaczynałem. W jego ostatnim sezonie odjechałem bodaj dwa mecze. Nigdy jednak nie wystąpiliśmy razem.

Chciał, żeby pan jeździł?

Nigdy ze mną o tym nie rozmawiał. Nie mówił, że będziesz żużlowcem. To była moja decyzja. Oczywiście, że się ucieszył, ale nie pchał mnie w to. Sam zdecydowałem. Kupił mi taki stary motocykl, taką WFM-kę, którą dojeżdżałem na stadion. Zapaliłem się do tego.

Ojcu nigdy pan nie dorównał?

W porównaniu do mnie tata był super zawodnikiem. Coś tam jednak zrobiłem. Nikt mi nie dał za darmo medali w MDMP i mistrzostwach Polski juniorów. Z drużyną też coś zdobyłem, nieźle punktowałem. Mogę się natomiast pochwalić tym, że jako trener osiągnąłem więcej od ojca. On nie zdobył medalu.

Nie jest łatwo jeździć, mając sławnego ojca.

Na pewno. On był zawodnikiem światowej klasy, więc trudno było uniknąć porównań. Po dziesięciu latach dałem sobie spokój.

ZOBACZ WIDEO Wypadek Tomasza Golloba wstrząsnął Polską. "To najważniejszy wyścig w jego życiu"

Pośrednio już pan o tym wspomniał, ale zapytam, czy Henryk Żyto był lepszym zawodnikiem, czy trenerem?

Większe sukcesy odnosił jako zawodnik, czyli odwrotnie niż u mnie. Nie był jednak złym szkoleniowcem. Nadawał się do tego fachu. Może nie miał wielkich wyników z drużynami, które prowadził, ale potrafił wychować. Wspomniałem, że spod jego ręki wyszli Dobrucki i Jąder. To były gwiazdy polskiego żużla.

Kiedy tata dał sobie spokój z żużlem?

W połowie lat 90-tych. Miał dość życia w rozjazdach. Poza tym przyszła nowa trenerska fala.

Największy sukces ojca. Poza złotem z reprezentacją w 61 roku?

Był mistrzem Polski, startował w finale IMŚ na Wembley. Przez jeden sezon startował też w lidze angielskiej, w Coventry. Kibice tam go pamiętają. Jak byłem w Anglii i zaprosiłem tatę, to starsi fani podchodzili, robili sobie zdjęcia, brali autografy. On wygrał Puchar Środkowej Anglii, a tam jeździli zawodnicy ze światowej czołówki. Miał serce do walki, za to go kochali i szanowali. Przyjaźnił się z Nigelem Bocockiem, który zmarł w zeszłym roku. Odchodzą stare gwiazdy.

Jakieś inne wspomnienia?

Z Anglii nie przywiózł sobie samochodu, tylko części do motocykla. U nas był słaby dostęp, a chciał mieć wyniki, więc zainwestował z tego, co zarobił. Takie były czasy. Bardziej jeździło się dla chwały niż dla pieniędzy. Jeżdżąc dziś, byłby ustawiony do końca życia.

Za jakie stawki jeździł?

80 złotych za punkt. Kilo cukru kosztowało dychę, więc łatwo policzyć, ile mógł kupić torebek.

Ostatnia rozmowa z tatą?

Tydzień temu byłem u niego w szpitalu. Wczoraj miał być wypisany, lekarze mówili, że wszystko jest na dobrej drodze. No i tata wyszedł, ale nie tak, jak trzeba. Ogólnie dobrze się czuł, ale złapał zapalenie oskrzeli. Przechodził badania, podłączyli go do kroplówek. We wtorek miał wyjść. Lekarce coś się jednak nie podobało i został. Miało być dobrze, liczyłem, że wyjdzie. Jeszcze nie znam przyczyny śmierci. Jutro, tak myślę, będę wiedział więcej.

Źródło artykułu: