Przyznawanie plusów i minusów zaczniemy jednak od piątkowych zawodów w Gustrow, czyli 2. finału Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów. Na śliskim i zdradliwym torze zwyciężył Bartosz Smektała i bezsprzecznie jest to pozytyw minionego weekendu. Pogodził on w finale bardzo szybkiego Brady'ego Kurtza oraz wprawionego w jeździe na przyczepnych nawierzchniach Roberta Lamberta. Sukces wychowanka leszczyńskiej Unii rodził się w bólach i to dosłownie, bowiem w swoim pierwszym starcie zanotował on upadek. Rozkręcał się jednak z wyścigu na wyścig i w finale dał prawdziwy popis swoich umiejętności.
Zostajemy w wątku leszczyńskim, bo na pochwałę zasługują też zawodnicy Fogo Unii w rewanżowym meczu półfinałowym w Zielonej Górze. Zwłaszcza początek konfrontacji był w ich wykonaniu imponujący. Przy W69 wręcz fruwał Janusz Kołodziej. Gościom pasował tor, który zrobił się przyczepny po opadach deszczu. Przypominał ten leszczyński z zeszłego tygodnia, na którym Fogo Unia rozprawiła się z Ekantor.pl Falubazem i postawiła się w komfortowej sytuacji przed rewanżem. Tymczasem miejscowi byli wyraźnie zaskoczeni własnym owalem i szukali odpowiednich ustawień, momentami decydując się na rewolucyjne zmiany w sprzęcie.
No i naszym zdaniem największy plus należy się zawodnikom Betard Sparty Wrocław. To wręcz nieprawdopodobne, w jaki sposób ekipa prowadzona przez Rafała Dobruckiego wróciła do gry w Gorzowie i wywalczyła sobie awans do finału PGE Ekstraligi. Być może Cash Broker Stal poczuła się już zbyt pewnie prowadząc dwunastoma punktami, za co została skarcona. Potwierdza się tym samym to, że w dwumeczu w żużlu zdecydowanie łatwiej bronić jakiejkolwiek różnicy, niż ją odrabiać. Czasami wystarczy jeden bieg, by przewrócić sytuację do góry nogami. Tak właśnie było w Gorzowie.
Minusy też zaczniemy od piątkowej imprezy w Gustrow. Tor po długich opadach deszczu był bardzo wymagający a niekiedy, zdaniem niektórych zawodników, niebezpieczny. Nakazano im jednak jazdę. - Szkoda, że nie potrafimy się przeciwstawić FIM-owi - komentował na gorąco w wywiadzie dla Eleven Kacper Woryna. W efekcie oglądaliśmy nudne zawody, w których nierzadko o kolejności na mecie decydował przypadek. Godny zainteresowania był jedynie bieg finałowy.
[b]ZOBACZ WIDEO Doyle wylądował pod bandą. Zobacz skrót meczu Wolverhampton - Swindon [ZDJĘCIA ELEVEN EXTRA]
[/b]
Zostajemy w Niemczech, bo dzień później, w Teterowie, odbyło się tam Grand Prix. Ledwo co, bo tam też wiele godzin padał deszcz i organizatorzy musieli włożyć katorżniczą pracę, aby doprowadzić owal do stanu jako takiej używalności. Zawody były nudne, bo nawierzchnia nie umożliwiała pięknego ścigania. Na domiar złego zepsuł je sędzia. Debiutujący Aleksander Latosiński zaliczył potworną wtopę. Włączył zielone światło w momencie, gdy na torze znajdował się jeszcze operator kamery. Dopiero interwencja zawodników wzbudziła jego czujność. W ogóle jego sędziowanie zostawiało wiele do życzenia.
Na koniec Jason Doyle. Prezes zielonogórskiego Falubazu, Zdzisław Tymczyszyn, ma rację, że pozostaje tylko usiąść i płakać, szczególnie gdy przeanalizuje się postawę Australijczyka w obu półfinałowych meczach. W Zielonej Górze w rewanżu kompletnie się pogubił. Nie mógł dopasować się do toru po opadach deszczu, zaczęły się nerwowe ruchy. To nie pierwszy raz, gdy Doyle zawodzi a dzień wcześniej skutecznie jedzie w Grand Prix. Wyraźnie widać, co jest w tym roku dla niego priorytetem - Indywidualne Mistrzostwo Świata.