Obecność częstochowskiego Włókniarza w PGE Ekstralidze wielu ludziom wadziła. I wadzi nadal. Gdyż, jak to tak, trzecia drużyna I ligi nagle znajduje się w elicie. No i te długi, które za Michałem Świącikiem i resztą jego ekipy będą pewnie ciągnęły się w nieskończoność, choć obecnie rządzący nie przyłożyli do tego bagna dłoni.
Częstochowianie pokazali, dlaczego są tak potrzebni najważniejszym żużlowym rozgrywkom na świecie. Raz, że przy Olsztyńskiej jest znakomity tor, umożliwiający kapitalne ściganie, który notabene zaprojektował Sławomir Drabik. Chapeau bas Sławek, zrobiłeś kapitalną robotę. Druga rzecz to żywiołowa publiczność, dla której nie ma przegranych. Trzecia sprawa to atmosfera. Zapoczątkował to Marian Maślanka. We Włókniarzu zawodnikom się po prostu ufa, nie strofuje.
Nawet moi redakcyjni koledzy, Dariusz Ostafiński i Jarosław Galewski pukali się w głowę widząc kogo Włókniarz zakontraktował. Ten tytuł do przedsezonowego tekstu, że "Włókniarz bez lidera, bez juniorów, bez nadziei" chyba będzie się za nimi ciągnąć. Niechciany w Gorzowie Matej Zagar, szukający zatrudnienia po spadku tarnowskiej Unii Leon Madsen czy Rune Holta, o nadgarstkach którego kibice mogliby napisać książkę. Do tego rokrocznie "jadący na nazwisku" Andreas Jonsson, bojowy Karol Baran, startowiec bojący się własnego cienia Sebastian Ułamek, który zadał kłam tej tezie co najmniej kilkukrotnie. No i ta młodzież. Miała być najsłabsza. To nie miało prawa się udać. A tu zonk.
Włókniarz zrobił na złość bardzo wielu źle życzącym mu osobom. Mieli nie wygrać meczu a jedynie walczyć o zachowanie twarzy. Tymczasem proszę. Pokonali mistrzów Polski, dwukrotnie wicemistrzów, kandydatów do mistrzowskiej korony. Lwom uległa nawet ta znakomita wrocławska Betard Sparta, która do tego czasu przegrała tylko dwa razy. Bo biało-zieloni jak nie Holtę czy Madsena, to posłali do boju Zagara. Zawodnicy Włókniarza dali częstochowskim kibicom mnóstwo emocji, radości i wzruszeń. Teoretycznie, pod pewnymi warunkami, jeszcze mogą myśleć o fazie play-off, ale to już bardziej fantasmagoria. Cel był jeden: utrzymanie. Ten osiągnęli w sposób pewny, zdecydowany. Nikt nie ma prawa powiedzieć, że Włókniarz utrzymał się dzięki kłopotom ROW-u Rybnik.
ZOBACZ WIDEO Zobacz na czym polega praca kierownika startu (WIDEO)
Jak komuś chciałoby się dociekać, jak to możliwe, że biało-zieloni pojechali w tym roku w Ekstralidze tak dobrze, jak sprawili, że wydarzyło się na przekór wielu eksperckim prognozom, podpowiadam: Lech Kędziora. To człowiek, który w mediach zgrywa pokornego, choć i swoje różki już pokazał. Faktycznie jednak jest człowiekiem znakomicie znającym się na swoim fachu. Przede wszystkim wie, jak zrobić tor, który będzie jego zawodnikom pasować, a to wielka sztuka. Kogoś takiego we Włókniarzu dawno nie było.
I ta frekwencja na meczu z liderem PGE Ekstraligi. Mimo że Włókniarz prawdopodobnie jechał już o nic, kibice wypełnili trybuny w podzięce za tak udany sezon. Bo przecież Lwy ostatnio wygrały z zielonogórskim Ekantor.pl Falubazem, Get Well Toruń, zaś z wrocławską Spartą jechały tak, jakby chciały powiedzieć: "Spójrzcie, utrzymaliśmy się sami, nikt nam nie pomógł. Doceńcie nas w końcu!". Doceniamy.