Jarosław Galewski: Dlaczego zdecydowałeś się na starty w Toruniu?
Martin Smolinski: W Toruniu jest naprawdę świetny klub. Nie ukrywam, że bardzo chciałem startować w drużynie, która da mi możliwość podnoszenia swoich umiejętności. Zależy mi na tym, żeby uczyć się od innych zawodników, którzy są aktualnie na topie. Poza tym, bardzo podobał mi się sposób podejścia toruńskich działaczy do mojej osoby i ich profesjonalizm. Jestem naprawdę pod wielkim wrażeniem. Żużel w tym mieście staje się coraz lepszy. Wystarczy spojrzeć na nowy stadion, żeby dojść do takich wniosków.
Pojawia się tylko pytanie, czy w takim klubie będziesz miał okazje do częstych startów...
- Nie mam żadnych obaw. W każdym polskim klubie od zawodnika wymaga się wyników. Jeżeli nie jesteś wystarczająco dobry, to po prostu nie jeździsz. Presja w waszym kraju jest naprawdę duża.
Dlaczego nie wybrałeś pierwszej ligi, w której miałbyś z pewnością pewne miejsce w składzie?
- Z prostego powodu. Nie otrzymałem żadnej dobrej oferty. Poza tym, jak już powiedziałem, chciałbym uczyć się od najlepszych. Tylko to może sprawić, że zrobię krok w przód. Tak naprawdę można podnosić swoje umiejętności tylko w sytuacji, kiedy startujesz z najlepszymi zawodnikami.
Jakbyś podsumował miniony sezon w Polsce?
- Jestem bardzo niezadowolony z minionego sezonu. Wszystko z powodu moich problemów z silnikami, które były naprawdę ogromne. Przez cały ostatni rok nie byłem wystarczająco szybki. Powiem jednak szczerze, że spoglądam z dużym optymizmem w przyszłość i liczę na udane starty w nadchodzących rozgrywkach.
Jakie zatem stawiasz sobie teraz cele?
- Przede wszystkim kwalifikacje do Grand Prix w Pocking. Nie ukrywam, że naprawdę lubię ten tor. W Niemczech będę startował w barwach Landshut. Mamy naprawdę silny zespół i dlatego bardzo bym chciał, żebyśmy triumfowali w całych rozgrywkach. Wcześniej, bo w latach 2006, 2007 i 2008, wygrywałem ligę z Olching i mam wielką nadzieję, że teraz będzie podobnie.
Cofnijmy się nieco w czasie. Kiedy startowałeś w Rybniku wiele wskazywało, że twoja kariera może być bardzo owocna. Niestety, później nie spełniałeś podkładanych w tobie nadziei. Czy myślisz, że Martin Smolinski popełnił w ostatnim czasie sporo błędów?
- Nie popełniłem jakoś wiele błędów, ale należy pamiętać, że w 2006 roku miałem trzy przykre wypadki. Kiedy budzisz się rano i nie masz czucia w nogach, nie możesz chodzić, to zaczynasz się zastanawiać i zadawać sobie pytanie: co ja właściwie tutaj robię? Powiem szczerze, że uporządkowanie pewnych spraw w mojej głowie zajęło mi sporo czasu. Doszedłem do siebie w stu procentach praktycznie po czterech miesiącach. Później było wiele problemów z silnikami i tunerem. Chyba nie powinienem ufać moim tunerom, ponieważ moje motocykle nigdy nie były takie same, kiedy wracały z serwisu. To wszystko sprawiło, że nie czułem się pewnie. W efekcie usiadłem do rozmów z moim menadżerem M. Hackerem i wprowadziliśmy kilka nowych rozwiązań. Sam zacząłem pracować więcej przy moim sprzęcie, żeby rozpoznać problemy. Znaleźliśmy naprawdę wiele drobnych niedociągnięć. W tej chwili czuję się naprawdę pewnie pod względem sprzętowym, a także ufam osobie, która mi pomaga. To dla mnie ktoś wyjątkowy, kto siedzi w tym sporcie od 50 lat.
Porozmawiajmy o speedwayu w twojej ojczyźnie. W ubiegłym sezonie nie doszło do skutku Grand Prix w Gelsenkirchen. Czy zgodzisz się, że to wydarzenie nie przynosi chwały osobom odpowiedzialnym za jego organizację?
- Tak, zgadzam się. My, czyli młodzi niemieccy zawodnicy, pracowaliśmy bardzo ciężko przez ostatnie 10 lat, żeby doprowadzić speedway w naszym kraju do takiego punktu. Cały nasz entuzjazm, który wkładaliśmy w to, żeby przyciągnąć fanów na stadiony, został zaprzepaszczony praktycznie jednego dnia. Nie chciałbym jednak tego więcej komentować. Dla mnie osobiście był to bardzo drogi weekend. Nie ukrywam, że przygotowywałem się do tego startu. Chciałem, żeby ten dzień był bardzo udany dla mnie, całego teamu i mediów. Jak się okazało, zainwestowałem pieniądze w coś, co okazało się niczym. Ta sytuacja bardzo mnie dotknęła.
Czy poziom żużla w twoim kraju w ostatnich latach uległ poprawie?
- Cały czas zmierzamy do tego, żeby być coraz lepsi. Potrzebujemy jednak mistrza świata lub zawodnika w cyklu Grand Prix, który ponownie wypełniłby stadiony.
Jak oceniasz poziom ligi niemieckiej?
- Liga staje się naprawdę coraz lepsza. Bardzo ważne jest to, że młodzi zawodnicy są już naprawdę bardzo szybcy. Wszyscy mamy jednak jeden wspólny problem. Żużel nie jest szczególnie wypromowanym sportem i dlatego pojawia się kłopot ze sponsorami. Niemcy nie są krajem speedwaya. Jestem jednak przekonany, że dzięki wspólnej pracy jesteśmy w stanie sobie poradzić.
Czego potrzeba w tej chwili najbardziej żużlowi w Niemczech?
- Ludzie w naszym kraju pracują dobrze. Potrzebujemy tylko jednego zawodnika w cyklu Grand Prix. Wtedy pojawią się kibice, a także wzrośnie zainteresowanie ze strony mediów. Macie tego doskonały przykład w Polsce. Wystarczy spojrzeć na Adama Małysza. Kiedy ten skoczek był na topie, oglądało go naprawdę wiele osób w twojej ojczyźnie.
I już na koniec. Kiedy zobaczymy cię w Polsce?
- Wystartuję w meczach sparingowych pod koniec marca lub na początku kwietnia.