Po raz pierwszy finałowe rozgrywki, bez podziału na klasy, rozegrano w 1949 roku w Lesznie. Zakończyły się one bezapelacyjnym zwycięstwem reprezentanta miejscowego LKM-u - Alfreda Smoczyka.
Szalony dzień Huszczy
33 lata później, dokładnie 22 lipca, kibice zgromadzeni na stadionie przy ulicy Wrocławskiej po raz pierwszy obserwowali na własne oczy walkę o tytuł najlepszego zawodnika w kraju nad Wisłą. Dla zielonogórskiego klubu organizacja finału była nagrodą za wywalczenie w sezonie 1981 tytułu Drużynowych Mistrzów Polski. Był to szczególny dzień nie tylko dla fanów Falubazu, ale przede wszystkim dla jednego z ich zawodników - Andrzeja Huszczy. Najwybitniejszy z żużlowców, który kiedykolwiek przywdziewał plastron z Myszką Miki właśnie o tym dniu śmiało opowiada, jako o najszczęśliwszym w swoim życiu. I zapewne jednym z najbardziej szalonych. Najpierw, kilkanaście godzin przed zawodami został szczęśliwym ojcem córki Mai, natomiast już podczas samych zawodów wywalczył pierwszy i jedyny w swojej długiej i przebogatej karierze złoty medal IMP. Potrzebował do tego aż sześciu wyścigów, gdyż po rundzie zasadniczej zarówno ulubieniec, nie tylko zielonogórskich kibiców speedewaya, jak i żużlowiec Kolejarza Opole - Leonard Raba mieli na swym koncie po czternaście punktów. "Oczko" mniej od nich zgromadził leszczyński Byk - Roman Jankowski. Co ciekawe trójka medalistów już w pierwszej serii startów spotkała się w bezpośredniej rywalizacji. Zwyciężył Raba przed Huszczą i Jankowskim. W pozostałych swoich wyścigach wyżej wymienieni, poza Rabą, który uległ Janowi Krzystyniakowi, inkasowali zwycięskie "trójki". To właśnie dzięki Krzystyniakowi, który wystartował jako rezerwa toru tylko w tym jednym biegu, popularny "Tomek" mógł stanąć wraz z Rabą do wyścigu barażowego. W gonitwie decydującej o najważniejszym rozstrzygnięciu nie było wielu emocji. Huszcza wygrał start i został mistrzem Polski.
Jaworek, czyli powtórka z rozrywki
Mimo, że zielonogórski zespół w roku 1982 ponownie został najlepszą drużyną w kraju, to dopiero cztery lata później, po trzecim w historii klubu złotym medalu DMP, finał Indywidualnych Mistrzostw Polski znów zawitał na obiekt w Zielonej Górze. I także tym razem własny tor okazał się sprzymierzeńcem reprezentanta gospodarzy. Maciej Jaworek właśnie w tym roku osiągnął apogeum swojej formy, o czym mogli przekonać się wszyscy zgromadzeni na trybunach zielonogórskiego stadionu. W żadnym z pięciu startów nie znalazł on pogromcy i w wielkim stylu został Indywidualnym Mistrzem Polski w sezonie 1986. Do walki o pozostałe dwa medale w biegu dodatkowym stanęła trójka jeźdźców. Obok legendy toruńskiego sportu żużlowego - Wojciecha Żabiałowicza oraz Grzegorza Kuźniara z rzeszowskiej Stali na starcie pojawił się także Andrzej Huszcza. Niestety, podobnie jak to miało miejsce rok wcześniej na torze w Gorzowie Wielkopolskim, także i tym razem trzyosobowy bieg dodatkowy okazał się pechowy dla kapitana Falubazu. Drugi rok z rzędu rozgrywki o medale IMP Huszcza ukończył na czwartej pozycji. Srebro przypadło Żabiałowiczowi, brąz na szyi Kuźniara powędrował do Rzeszowa .
Nic nie zdarza się trzy razy
W 1991 roku, wraz z przejęciem klubu przez Zbigniewa Morawskiego, zielonogórska ekipa, już pod zmienioną nazwą, znów wróciła na sam szczyt polskiego speedwaya. W rywalizacji o Drużynowe Mistrzostwo Polski zespół Andrzeja Huszczy po raz czwarty sięgnął po medale z najcenniejszego kruszcu. W związku z tym finał Indywidualnych Mistrzostw Polski sezonu 1992 rozegrany został ponownie na owalu w stolicy ówczesnego województwa zielonogórskiego. Już po dwóch seriach startów widać było, że dwójka zawodników, Jarosław Szymkowiak ze strony gospodarzy finału i junior bydgoskiej Polonii - Tomasz Gollob, mający w wieku dwudziestu jeden lat na swoim koncie już dwa brązowe medale w rywalizacji wśród seniorów, wyraźnie góruje nad pozostałymi rywalami.
Bieg dziesiąty tego finału był ozdobą całych zawodów. Na starcie od krawężnika ustalili się Gollob, Sławomir Dudek z Morawskiego Zielona Góra, Piotr Leśniowski z Unii Tarnów i Szymkowiak. Najlepiej ze startu wyszedł Gollob, na którego szeroko pod bandą próbował założyć się Szymkowiak. Zawodnik bydgoskiej Polonii zablokował ten atak, na czym skorzystał Dudek wyprzedzając kolegę z drużyny. Tuż przed zakończeniem pierwszego okrążenia śmiałym manewrem po dużej Szymkowiak przedarł się na drugie miejsce. Przez niemal całe trzy kolejne "kółka" trwała pogoń zielonogórzanina za młodszym z braci Gollobów. Niesiony fanatycznym dopingiem miejscowych fanów Szymkowiak na ostatnim wirażu zdecydował się na szaleńczą szarżę po szerokiej, dzięki której na samej linii mety zdołał wyprzedzić swojego głównego konkurenta. W tym momencie to Szymkowiak pozostawał jedynym niepokonanym żużlowcem w całej stawce. Gollob z dorobkiem ośmiu punktów dzielił drugą lokatę wraz z zawodnikiem Apatora Toruń - Mirosławem Kowalikiem. Niestety dla zielonogórskich kibiców historia po raz trzeci nie zatoczyła koła i tym razem tytuł najlepszego zawodnika Polski nie przypadł zawodnikowi gospodarzy. Szymkowiak w pozostałych dwóch biegach dwukrotnie na metę przyjeżdżał jako drugi. Gollob natomiast już do końca zawodów nie znalazł pogromcy i z czternastoma oczkami zapoczątkował serię mistrzowskich tytułów. Szymkowiak z trzynastoma punktami ostatecznie był drugi. Na najniższym stopniu podium stanął rówieśnik Golloba, wychowanek toruńskiej szkoły speedwaya, Robert Sawina. Kowalik w ostatnich dwóch biegach zgromadził tylko trzy oczka i ukończył rywalizację na piątym miejscu, tuż za plecami Jana Krzystyniaka.
1 > 9?
Osiemnaście lat zajął żużlowcom z Winnego Grodu powrót na szczyt polskiego żużla. Po osiemnastu latach ponownie najlepsi polscy zawodnicy zawitają na stadion w Zielonej Górze, by walczyć o złoto Indywidualnych Mistrzostw Polski. Wśród uczestników tegorocznego finału jeszcze do piątku znajdowało się nazwisko, które widniało na liście startowej w 1992 roku. Tomasz Gollob mógł spiąć piękną klamrą ten okres, jednak ostatecznie zrezygnował z udziału w zielonogórskim czempionacie. Zapewne ma jeszcze w pamięci rok 1999, gdy kolizja w Złotym Kasku pozbawiła go walki o złoto Indywidualnych Mistrzostw Świata. Swoją decyzją główny pretendent do tytułu najlepszego żużlowca globu zapewne rozczarował wielu fanów speedwaya, lecz cóż trzeba to uszanować. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że pierwszy w karierze złoty medal IMŚ smakuje o wiele bardziej niż ewentualne dziewiąte złoto IMP. Pod nieobecność Golloba wśród największych faworytów wymienia się Jarosława Hampela, Janusza Kołodzieja i Piotra Protasiewicza. Nie można też zapominać o Krzysztofie Kasprzaku, który w ostatnich tygodniach prezentuje wyśmienitą formę i zapewne będzie chciał przynajmniej obronić srebro wywalczone przed rokiem w Toruniu.
Spoglądając w program zawodów można śmiało stwierdzić, że jeśli wszystko potoczy się po myśli faworytów, to ozdobą całego turnieju powinien być wyścig zamykający serię zasadniczą, w którym ujrzymy Kasprzaka, Protasiewicza i Hampela.
Wstęp dla pełnoletnich?
Jak każdy kibic czarnego sportu wie, żużlowa pełnoletniość zaczyna się w wieku dwudziestu dwóch lat. W 1992 roku na podium mistrzostw znalazło się dwóch juniorów - Gollob i Sawina. Niestety, ale w tym roku na liście startowej próżno szukać zawodnika, który w metryce ma mniej niż owe "dwie dwójki". Szkoda, że polska młodzież w tak wolnym tempie wspina się w hierarchii naszego rodzimego speedwaya.
Tegoroczny finał z powodu opadów deszczu nie został rozegrany w pierwotnym terminie, czyli 7 sierpnia. Kolejne podejście już w najbliższą sobotę. Najważniejsze aby pogoda nie rozdawała kart, gdyż zapewne każdy kibic chciałby obejrzeć emocjonujące zawody, obfitujące w wiele mijanek. Start i krawężnik to trochę za mało, jak na najważniejszą żużlową imprezę w kraju.
Damian Woźniak