- Następnego dnia rano, na przekór żartownisiom, poszedłem na stadion. A tam tłum. Blisko 150 żądnych sławy i chwały chłopaków czekało na otwarcie bramy do parkingu. Każdy z nich chciał zostać Edkiem Jancarzem. Pewnie wielu z nich, podobnie jak ja dzień wcześniej, stało przed lustrem próbując oszacować swoje szanse.
Na dobry początek podzielono nas na trzy grupy. Pierwszą natychmiast wysłano do szatni. Dwie następne zaproszono na kolejne dni.
- Przebierzcie się i za piętnaście minut widzimy się ponownie - stwierdził Pogorzelski.
Pobiegliśmy do parkingu, bo liczba strojów była ograniczona. Ci, dla których zabrakło kostiumów ustawili się w kolejce. Reszta walczyła w szatni o jak najlepsze ciuchy. Chodziło bowiem o to, żeby dopasować w miarę najlepszy ubiór, tak żeby nie przeszkadzał on w trakcie jazdy. Cyrk w szatni niesamowity. Skórzane kombinezony, oficerki i getry fruwały w powietrzu. Jeden z drugim się wymieniał. Za chwilę każdy stał gotowy do egzaminu. Skórę miałem czarną jak Batman. Z butów wystawały skarpetki. Kolorowe. Takie jakich dzisiaj używa się do aerobiku. Do tego, przed samym wyjazdem na tor, doszedł kask tzw. orzeszek. Całość wyglądała komicznie, ale ja wtedy byłem zachwycony.
- Ty nazywasz się Plech? No to teraz twoja kolej - zwrócił się do mnie Pogorzelski po kilku godzinach wyczekiwania. - Tu masz motocykl. Trzymaj. No i pokaż co potrafisz. Olśnij mnie - chyba próbował dodać mi otuchy.
Za chwilę już stałem pod taśmą. Pode mną FIS, jedyny polski motocykl żużlowy produkowany w drugiej połowie lat 50-tych w Rzeszowie. Ważył 92 kilogramy. Jednak jakoś udało mi się nad nim zapanować. Powoli odkręciłem gaz. Nie strzeliłem sprzęgłem tak jak to się robi jadąc na normalnym motocyklu. Ruszyłem wolno, ale wchodząc w wiraż przyspieszyłem, żeby płynnie przejechać cały łuk. Niemal idealnie złapałem ślizg. Przypomniałem sobie starty na zamrożonym stawie. Oczywiście nie było wielkiej rewelacji. Parę razy zaliczyłem glebę. Gdy jednak zsiadłem z motocykla i podszedłem do Pogorzelskiego usłyszałem: - Przyjdź na następne zajęcia.
To był znak, że przeszedłem do kolejnego etapu wtajemniczenia. Słyszałem przecież jak do innych mówi: - "Ty już daj sobie spokój". Modliłem się, żeby nie usłyszeć tego samego. I stało się tak jak chciałem. Po otrzymaniu zaproszenia, musiałem jeszcze wytłumaczyć Pogorzelskiemu, że nigdy wcześniej nie jeździłem na żużlu. Jemu strasznie spodobał się mój profesjonalny ślizg na łuku. Jak trudna to sprawa przekonał się obecny prezes Lotosu Gdańsk, Maciej Polny. Kiedyś działacze zorganizowali integracyjnego grilla na stadionie i Polny stwierdził, że przejedzie się na motocyklu. Chętnych było zresztą wielu. Zaczął Marek Balicki, który w przeszłości był w szkółce. Jemu udało się zrobić kilka kółek bez żadnej katastrofy. I wtedy ruszył Polny. Zakończył jazdę na pierwszym łuku po twardym zderzeniu z bandą. Przez dwa miesiące nie mógł chodzić, taki był poobijany. Po występie prezesa już nikt nie miał odwagi wsiąść na motocykl.
Przytoczony fragment pochodzi z autobiografii Zenona Plecha - "W Cieniu Złota".
Książkę w cenie 45zł można będzie już wkrótce kupić m.in. w sieci Empik, księgarniach, podczas meczów żużlowych (w wielu miejscach Zenon Plech będzie ją podpisywał) oraz w sprzedaży wysyłkowej. Zamówić ją można też pod numerem tel. 65 526 14 81 lub e-mail: info@jagart.com.pl