Zrobili nam prezent. Ta reforma w skokach to najlepsze, co się mogło Polsce przytrafić [OPINIA]

Getty Images / Bjoern Reichert/NordicFocus / Na zdjęciu: Aleksander Zniszczoł
Getty Images / Bjoern Reichert/NordicFocus / Na zdjęciu: Aleksander Zniszczoł

Piątkowy konkurs duetów w Titisee-Neustadt udowodnił jedno - nie jesteśmy już potęgą. Z tej perspektywy reforma w świecie skoków daje Polakom nadzieję na olimpijski medal. Wciąż jednak jest sporo pracy do wykonania.

Wielu fanów było wściekłych, kiedy to rok temu ogłoszono, że na igrzyskach olimpijskich nie będzie już klasycznej rywalizacji drużynowej, lecz walka w duetach. Konkursy, w których czwórka skoczków z jednego kraju walczyła o medale, weszły już do tradycji tej dyscypliny.

Zwolennicy tej reformy wskazywali z kolei, że nowy format rywalizacji jest bardziej dynamiczny i przestępny dla kibica. Podnosili także argument, że mniejszym krajom łatwiej będzie zebrać dwójkę do walki o medal niż czwórkę. Tak naprawdę bowiem od 15 lat w walce o drużynowe laury największych imprez liczyło się tylko sześć krajów.

My, Polacy, patrzyliśmy na tę reformę z perspektywy potęgi, którą niewątpliwie byliśmy przez ostatnie lata. Słusznie traktowaliśmy negatywnie nowy format zawodów, bo zwiększa on liczbę konkurentów do medalu na mistrzostwach świata czy igrzyskach.

ZOBACZ WIDEO: Afera w polskiej kadrze. Trener z zawodniczką do dziś nie porozmawiali

Ostatnie dwa sezony odzierają jednak nas ze złudzeń. Polska nie jest już potęgą jak Austria, Niemcy, a nawet Norwegia czy Słowenia. Z nostalgią możemy wspominać te sezony, w których Biało-Czerwoni liczyli się w walce o zwycięstwo w klasyfikacji drużynowej Pucharu Narodów.

Czasy, w których nasi reprezentanci bili się o podium w konkursie drużynowym na każdej wielkiej imprezie odeszły już bowiem do lamusa. Na dziś nie mamy silnej grupy skoczków, z której możemy wybierać czwórkę do walki o medal igrzysk. Niestety, wyniki naszej młodzieży nie dają nadziei, że ta sytuacja się zmieni w najbliższych latach.

Dwójka skoczków na światowym poziomie? To już co innego. Doskonale udowodnił to piątkowy konkurs duetów w Titisee-Neustadt. Biało-Czerwoni zajęli ostatecznie szóste miejsce, ale do połowy zawodów mieli realne szanse na podium. Jeśli chodzi o zawody czwórki, to trudno byłoby marzyć o miejscu w czołowej trójce.

Należy jednak szczerze powiedzieć, że Paweł Wąsek i Aleksander Zniszczoł nie są jeszcze w swojej najlepszej formie. Tak naprawdę swoje maksimum pokazali w pierwszej części rywalizacji, kiedy to jeszcze można było marzyć o tym, że mogą włączyć się do walki o podium.

Widać jednak było to, czego brakowało na samym początku sezonu - stabilności. Wąsek dalej jest skoczkiem na poziomie pierwszej i drugiej dziesiątki w Pucharze Świata. Faktycznie, niewiele brakuje mu do ścisłej czołówki i być może już niedługo włączy się do walki o podium w Pucharze Świata, jak mówił Jan Szturc (więcej TUTAJ). Ale to jeszcze nie ten moment.

Z kolei Zniszczoł ma za sobą najlepszy początek sezonu, ale wciąż widać, że nie jest to ta forma z drugiej części ubiegłej zimy, kiedy to seryjnie zajmował miejsca w dziesiątce. Biało-Czerwoni muszą zrobić krok do przodu, by liczyć się w walce o podium duetów. Ale nie jest to poziom nieosiągalny dla Wąska i Zniszczoła.

To niezły prognostyk przed igrzyskami w Mediolanie za niewiele ponad rok. To właśnie dzięki duetom mamy największą szansę na podtrzymanie medalowej olimpijskiej serii, która trwa od 2010 roku. Niestety, medal w konkursie indywidualnym czy starym formacie drużynowym wydaje się być odległą perspektywą. Na dzisiejsze warunki niemal nierealną.

Arkadiusz Dudziak, dziennikarz WP SportoweFakty

Źródło artykułu: WP SportoweFakty