Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty: Na początku skupmy się na pozytywach, bo tych nie było zbyt wiele. Na wyróżnienie z pewnością zasłużył Aleksander Zniszczoł, który udowodnił, że może być nawet liderem polskiej kadry.
Apoloniusz Tajner, były trener, prezes Polskiego Związku Narciarskiego, aktualnie poseł: Zgadza się. Nie jest najmłodszy, bo ma już 30 lat. Niemniej poprawił technikę, skorygował mankamenty i poszedł w górę. Granica skutecznego skoczka narciarskiego się przesunęła, więc można wiązać z Olkiem pewne nadzieje. Teraz powinien wzmocnić nogi. Sezon się zakończył. Należy uczciwie przyznać, że w naszym wykonaniu to jeden z najsłabszych w ostatnich dwudziestu latach.
Gorzej chyba było tylko za Michala Doleżala...
Nawet nie aż tak.
Po nieudanym roku czeski trener jednak został zwolniony. Thomas Thurnbichler przeciwnie. Przedłużenie współpracy z austriackim szkoleniowcem jest dobrą decyzją?
Dopiero się okaże. Osobiście uważam, że powinien zostać. Jest młody, ambitny, mieszka w Polsce, dba o zawodników. Nie obserwuję wszystkiego od środka, więc trudno mi oceniać atmosferę i wiarę skoczków. Niepokojący był na pewno sygnał ze stycznia i odejście Marka Noelkego. Nie wiem, co się wydarzyło i dlaczego. Sytuacja wskazuje na pewne perturbacje. Nie wiem, jaki pomysł ma Adam Małysz na uporządkowanie wszystkiego.
Wiem natomiast, że jeśli zawodnicy nie stracą wiary, a trenerowi Thurnbichlerowi uda się w nich ją utrzymać, są oni w stanie wrócić na właściwy poziom. Oczekujemy, że regularnie w czołowej dziesiątce będzie gościć trzech Polaków. To nie jest niemożliwe. Teraz trzeba zidentyfikować, co odpowiada za słaby wynik. Może coś zawiodło w treningu motorycznym, albo technicznym, a może w spójności.
ZOBACZ WIDEO: Herosi WP. Jóźwik, Małysz, Świderski i Korzeniowski wybrali nominowanych
Wszystko rozegrało się między sierpniem a listopadem ubiegłego roku. Ten okres trzeba dobrze przeanalizować. W okresie startowym nie ma już miejsca na korekty. Można zawodnika wycofać, ale jeśli brakuje elementarnych podstaw, nie da się temu zaradzić. Za przykład niech posłuży choćby Halvor Egner Granerud.
Trener nie może być kolegą. W tym przypadku chyba jednak stało się inaczej. Według pana, Thurnbichlerowi zabrakło twardej ręki?
Wypowiedzi skoczków wskazują na to, że zawodnicy nabrali wątpliwości co do tego, czy właściwie trenują. Być może to był powód ich niektórych kontrowersyjnych wypowiedzi. Jeśli zawodnik nie jest przekonany do metod trenera, skuteczność treningu spada. Ktoś realizujący założenia z wiarą trenuje według mnie na 120 procent. Kiedy zawodnik robi to samo bez wiary, skuteczność wynosi może 80 procent.
Nie wiem, co dzieje się w tym zespole. Nie mam żadnych informacji. Nie utrzymuję kontaktów w środowisku, z trenerami, ani Adamem Małyszem, bo w tej chwili nie mam na to czasu. W związku z tym nie czuję się upoważniony, żeby oceniać trenera Thurnbichlera. Przyczyny niepowodzeń musi znaleźć związek i trener. Przede wszystkim w porozumieniu z zawodnikami, bo są to znane i doświadczone nazwiska.
Na wyróżnienie zasłużył także Maciej Kot. Jego powrót do Pucharu Świata to chyba przełom, który pozwala nam mieć nadzieje, że jego przygoda ze skokami jeszcze nie dobiegła końca.
Podziwiam, że po kilku słabszych latach się nie wycofał i kontynuował karierę. Ktoś, kto pamięta zwycięstwa w Pucharze Świata, z jego dorobkiem jest w stanie znów przekuć to w sukces. Wciąż jednak stać go na więcej.
Przyznał to także sam zawodnik. Trudno natomiast wejść do Pucharu Świata razem z drzwiami i od razu bić się o najwyższe cele.
Przez podobne historie przechodził także Adam Małysz. Przez trzy lata mu się nie wiodło i nawet chciał iść do pracy, a potem ni z tego ni z owego, wskoczył na swoje Himalaje. Skoki narciarskie są specyficzną, nieprzewidywalną dyscypliną. Takie sytuacje się zdarzają. Dlatego szkoda rezygnować, gdy przez jakieś czas nie idzie.
Podobny był przypadek Andrzeja Stękały, który skacze dalej, ale nie potrafi wrócić na właściwe tory. Niemniej przetrwał trzy lata, w trakcie których powinien w zasadzie skończyć. Myślę, że Maciek motorycznie i mentalnie dojrzał do tego, by po sezonie, w którym wrócił do Pucharu Świata, przebić się znów do czołówki. To będzie dla niego przełom. I nie jest bez szans. Moim zdaniem to możliwe.
Czasy się trochę zmieniły. Zawodnicy odczuwają większą presję. We wspomnianych sytuacjach hejt nie pomaga, a niekiedy jest on wręcz obrzydliwy.
To nie jest żadna nowość. Świat teraz tak niestety wygląda. Trudno nie rozumieć tej sytuacji. Można się dziwić, skąd biorą się takie osoby wypisujące anonimowo niektóre rzeczy. Skoczkowie przecież trenują z pełnym zaangażowaniem. Im najbardziej zależy na poprawie wyników. Czasami zrobi się wszystko dobrze, ale efekty można pokazać dopiero za rok.
Nie ma na to recepty, bo wówczas wszyscy byliby zawsze w najwyższej formie. To dotknęło nie tylko naszą reprezentację. Pod koniec sezonu zaczęli zawodzić Niemcy, a przecież trenują z Horngacherem, który wie wszystko o dyscyplinie. W naszej kadrze od problemów uciekł tylko Olek Zniszczoł. Ten sezon może okazać się dla niego przełomowy i pozwoli wejść na kilka lat do czołówki światowej.
Może obciążenia treningowe były za duże? Zniszczoł jest kilka lat młodszy. Zawodzili przede wszystkim ci najstarsi. Thurnbichler mógł przeszarżować?
Nie znam programu, który realizowali. Widać natomiast było, że Polacy przystąpili do sezonu podmęczeni. Myślałem, że po kilku tygodniach przyjdzie świeżość. Zawodnicy już odbywają tylko lekkie treningi i skupiają się na zawodach. Przyczyna jednak musiała leżeć głębiej. Zmęczenie poza pojedynczymi przebłyskami można było dostrzec przez cały sezon.
Dawid Kubacki w poprzednim sezonie był jednym z najlepszych skoczków świata. Uważa pan, że kłopoty w życiu prywatnym z końcówki minionego sezonu mogły dać mu się we znaki?
Myślę, że tak. Problemy, które miała jego żona Marta, należy określić jako te z gatunku najpoważniejszych. Cała sytuacja na pewno mentalnie w sposób znaczny odciągnęła uwagę Dawida od skoków i trudno mu się dziwić. Poza tym zaburzyła rytm przygotowań. Być może któregoś etapu w ogóle zabrakło.
Tego nie wiem. Kiedy dzieją się takie rzeczy, trzeba być bardzo blisko drugiej osoby, która wychodzi z trudnej sytuacji. Rodzina jest ważniejsza od zawodowego sportu. Dawid się starał, robił, co mógł, ale nie był w stanie uniknąć pewnych zaburzeń. Niemniej jest usprawiedliwiony. Każdy z nas zrobiłby podobnie, nie da się od takich rzeczy odciąć. Jak jego sprawy rodzinne się uregulują i będzie mógł przejść cały proces przygotowań z czystą głową, z powrotem będzie mógł wrócić na szczyt.
Zresztą to dotyczy całej trójki, także Kamila Stocha i Piotra Żyły. Według mnie cały polski tercet dotrwa do Zimowych Igrzysk Olimpijskich w 2026 roku. Po nich być może pojawią się już pewne decyzje. Nawet nie jest tak, że wyciągam wspomniane wnioski na podstawie wypowiedzi zawodników. Po prostu dla mnie to jest najbardziej logiczne, z perspektywy trenera i osoby, która od wielu lat jest blisko skoków.
Stochowi już nie idzie któryś rok z rzędu. Jak długo można zaciskać zęby i wierzyć w poprawę?
Myślę, że ostatnie, czego brakuje Kamilowi, to silna wola. Uważam że kluczem do sukcesu jest wiara w opracowany program. Mam poczucie, że nie do końca tak było. Jeżeli zawodnik wypowiada się w takim tonie, iż coś mu nie pasuje, to oznacza, że traci wiarę. Teraz wszystko zależy, jak związek poukłada sprawy organizacyjne i wpłynie na Kamila.
Przypominam sobie karierę Adama Małysza. Kibice byli do niego nastawieni przyjaźnie. Mówili, że osiągnął wiele i już więcej nie musi. On z kolei odwdzięczył się kolejnymi medalami, pokazał się z bardzo dobrej strony na igrzyskach olimpijskich w Vancouver. Ze Stochem może być podobnie. Nie ma zawodnika, który cały czas utrzymuje się na szczycie, a dotyczy to wszystkich bez wyjątku.
Niektórzy zarzucają Stochowi brak pokory.
Nie zgodzę się z tym. Myślę, że niektóre wypowiedzi wynikają z rezygnacji. Kamil już czeka na następny sezon. Musimy wszystko ułożyć na zasadzie symbiozy, zachowując Thurnbichlera, zadowalając przy tym starszych zawodników. Potrzeba więcej indywidualnego podejścia.
Co się stało z Piotrem Żyłą? Trudno ignorować jego chimeryczną postawę.
Same przebłyski to mało. Jedno jest pewne. Piotrek kocha skakać, dlatego zapewne będzie kontynuował karierę. Ciągle ma umiejętności, świetne odbicie z progu, bogaty dorobek. Wszystko przemawia za tym, by jeszcze nie schodził ze sceny. Na pewno przyszły sezon z mistrzostwami świata daje motywację, żeby wrócić na szczyt.
Kontrowersyjne wypowiedzi zawodników sprawiły, że w pewnym momencie się pan skrzywił?
Nie. Granica dobrego smaku nie została przekroczona. Sportowa złość jest pozytywna. Być może nie wszystko musiało wychodzić na światło dzienne, ale jeśli skoczkom nie idzie, pojawiają się emocje, może się tak wydarzyć. Byli zrezygnowani, sfrustrowani. Jako osoba związana z zawodowym sportem w pełni ich rozumiem. Jestem daleki od krytyki.
Przyznaje pan, że wierzy w polskich skoczków. Na ile realne jest to, że Biało-Czerwoni wrócą na szczyt już w przyszłym sezonie? Polscy kibice zostali rozpieszczeni, oczekują nawet nie tylko miejsc w czołowej dziesiątce, ale przede wszystkim podiów.
Zgadza się. Jestem zdania, że nadchodzące rozgrywki będą zdecydowanie lepsze. Dobre sezony czasami rozpieszczają, ale słabsze też są potrzebne, bo mobilizują do poprawy. Czasami mogą wyeliminować rozluźnienie. Trzeba zacząć od zmian w treningu, ułożenia wszystkiego we właściwy sposób. Ja naprawdę rozmawiałbym z zawodnikami i dochodził do konsensusów. Nasi skoczkowie są nawet bardziej doświadczeni niż ich trener, który jednak również jest dobrym fachowcem.
Thurnbichler ma przedłużony okres próbny, a PZN kłopotliwą sytuację. Rok przed igrzyskami nie powinno się zmieniać trenera, z kolei jeśli drugi sezon z rzędu będzie słaby, zmiany mogą wydawać się nieuniknione.
Mam zaufanie do jego warsztatu trenerskiego. Powinien zostać. Na pewno po owocnym dialogu znajdą się rozwiązania. Sytuacja nie jest prosta, ale nie popadałbym w rozpacz, bo nie jest ona beznadziejna.
Rozmawiał Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty
Zobacz także:
- Wielkie nazwisko w reprezentacji Polski? "Jesteśmy zdeterminowani. Trwają rozmowy"
- "Ręce mi opadły". Ekspert nazywa po imieniu zachowanie Żyły