[b]
Maciej Szarek, WP SportoweFakty: Mateusz Kus w Kielcach to historia rodem z "American dream"?
Mateusz Kus, obrotowy PGE VIVE Kielce:[/b]
Po części myślę, że to wszystko było trochę nakręcone przez dziennikarzy. Nie wiem dlaczego niektórzy ludzie myślą, że trzeba być z zagranicy albo przyjść do Kielc z wielkiego klubu żeby tu coś osiągnąć. A ja uważam, że jestem takim przykładem, że każdy - nawet w nie najmłodszym wieku, bo jak przychodziłem do Kielc miałem już 28 lat, niektórzy myśleli, że to już schyłek kariery, że co miałem zrobić, już zrobiłem i całe życie będę grał w Puławach - po prostu może cały czas marzyć i piąć się w górę. Bo jeżeli uważasz, że jesteś w stanie coś osiągnąć, to jest to możliwe. Byle nie spocząć na laurach.
Dało się wycisnąć więcej z tych trzech lat spędzonych w Kielcach?
Zawsze można więcej. Myślę jednak, że gdyby ktoś mi powiedział, że w te trzy lata zdobędę - na razie - dwa mistrzostwa Polski, trzy Puchary Polski i złoto Ligi Mistrzów, to na pewno brałbym to w ciemno. Chyba jak każdy. Większość by w to w ogóle nie uwierzyła. Ale udało się.
Każdy zawodnik ma w karierze swój "prime time". Dla pana był to kontrakt w Kielcach?
Powiem tak: nie jestem jeszcze starym zawodnikiem, wierzę, że jeszcze dużo przede mną, ale wiem, że ciężko będzie powtórzyć takie wyniki, jak były w Kielcach. Motor ma też trochę inne ambicje niż VIVE i jeżeli je spełnimy, to też na pewno będzie ważne i satysfakcjonujące. Grunt, żeby wciąż się rozwijać i spełniać cele, które przed sobą stawiamy. Dla Motoru wejście do Top8 czy nawet Top16 Ligi Mistrzów to jest już super osiągniecie, takie jak dla VIVE wygranie całych rozgrywek.
W Kielcach przeszedł pan długą drogę: zaczynając z pozycji zawodnika anonimowego, do filaru obrony VIVE i reprezentanta Polski.
Naprawdę ciężko na to pracowałem. Myślę też, że musiałem trochę przeciwstawić się tej opinii, która przyszła już tutaj razem ze mną. Cieszę się, jeśli ludzie dzisiaj tak sądzą. Na pewno zespół i trener bardzo mi w tym pomogli. Tym, że we mnie wierzyli. Doświadczenie, które tu zdobyłem, pozwoliło mi wejść na odrobinę inny poziom.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: Wielkie serce Andrzeja Wrony
Gdyby spojrzał pan na Mateusza Kusa w tym 2015 roku i dziś, to czym się różni?
Właśnie tym doświadczeniem. To jest coś, czego nie da się ani nauczyć, ani kupić. Trzeba to po prostu przeżyć. To są setki rozegranych minut, przetrenowanych i wykonanych akcji, które się zrobiło dobrze, ale i źle. Z tych drugich trzeba wyciągnąć wnioski.
Panu się udało?
Choć jeszcze nie do końca, ale na pewno poprawiłem kilka rzeczy w obronie, na pewno jestem już trochę innym obrońcą, grającym w inny sposób. Taka jest też filozofia trenera Dujszebajewa. To on mnie tak naprawdę nauczył gry w obronie. Nie oszukujmy się: w Polsce, przynajmniej w moich czasach, gdy ja trenowałem i stawiałem pierwsze kroki, bo nie wiem jak jest teraz, mało kto uczył obrony. To było na zasadzie: "Stańcie, grajcie blokiem, a jak ktoś podejdzie, to go sfaulujcie albo złapcie!" i tyle. A na świecie od obrony się wszystko zaczyna i to nią się wygrywa. Dlatego to trzeba poprawiać.
Mówi pan, że wszystko działo się tu bardzo szybko, że zlało się to panu w jeden sezon, nie było czasu na odpoczynek. Aż tak wymagający był to czas?
Tak. W porównaniu z tym, co wcześniej grałem w Puławach, nie mówiąc już o Piekarach, to naprawdę było to przejście na zupełnie inny poziom. Liga Mistrzów to dodatkowe mecze, do tego doszła jeszcze reprezentacja, także było tego bardzo dużo. Mój pierwszy sezon w Kielcach był tym olimpijskim, gdzie nie było właściwie przerwy letniej, więc nie ukrywam, że było to bardzo wymagające. Natężenie spotkań było ogromne, ale trener na szczęście umie dobrze rotować składem i czasem na parkiecie i gdy tylko jest możliwe daje nam dużo odpoczynku, bo wie, że jest on tak samo ważny jak trening.
Ale za to doświadczenia zebrał pan jak za pięć sezonów albo i więcej.
No tak, to jasne, że gra w Lidze Mistrzów czy reprezentacji daje znacznie więcej niż gra tylko w polskiej lidze. Jeden rok w LM, to jak dwa, trzy jak nie więcej w Polsce, więc jeśli chodzi o doświadczenie to naprawdę zebrałem go bardzo dużo, ale mam nadzieję, że to nie koniec.
A trofeów jeszcze więcej, wymieniał je już pan. Umknął nam jeszcze brąz Super Globe. Do kompletu zabrakło tylko medalu z kadrą.
To by było spełnienie wszelkich marzeń, gdybyśmy z Rio przywieźli medal. Ten rok byłby wtedy niesamowity i szkoda, że się nie udało. Czwarte miejsce nie jest jednak najgorsze. Może kiedyś bardziej je docenię niż teraz?
Ja naprawdę długo na to pracowałem. Choć to wszystko udało się zdobyć w zaledwie trzy lata, to nie stało się to od tak. Długo do tego dochodziłem i myślę, że to było zwieńczenie jeszcze tamtej drogi. A teraz następna przede mną, już zagranicą.
Z Polski wyjedzie pan jako mistrz kraju? Po pierwszym meczu z Wisłą jest to bardzo prawdopodobne.
Niby pięć bramek to dużo, ale to nie może nas rozluźnić, musimy jeszcze postawić kropkę nad "i". Teraz to my mamy atut własnego boiska, ale Wisła nie ma nic do stracenia, oni przyjadą i na pewno będą jeszcze walczyć, co pokazali też w pierwszym meczu. Informacje o kontuzjowanych i niezdolnych do gry zawodnikach były z ich strony jedynie zasłoną dymną, a większość była jednak zdrowa i pokazali, że są drugą siłą w Polsce.
My jesteśmy zadowoleni z tego meczu, choć w pierwszej połowie było dużo naszych błędów jak złe podania, kroki, słupki, a to wszystko napędzało ich kontry. Potem jednak wróciliśmy na dobre tory. Nie byliśmy też niczym specjalnie zaskoczeni, wiedzieliśmy, czego się spodziewać.
Teraz przed panem ostatni mecz w Hali Legionów. Za czym będzie pan tęsknił najbardziej?
Cieszę się, że mogę zakończyć przygodę w Kielcach meczami o mistrzostwo i mam nadzieję, że pożegnam się z publicznością zdobywając złoty medal. Będę tęsknił za grą w tej hali, przed tymi kibicami, razem z tymi zawodnikami, za trenerem Dujszebajewem. Będę też tęsknił za polską ligą, bo opuszczam ją po raz pierwszy w karierze. Całe życie tu grałem, więc to będzie dla mnie coś zupełnie nowego, nowy etap życia i kariery.
Chciał pan spróbować się zagranicą?
Tak, chciałem spróbować czegoś nowego. Kiedy jak nie teraz? Odejście z VIVE daje mi możliwość wyjazdu zagranicę i bardzo chciałem z tego skorzystać. Miałem oferty i z Polski, i spoza kraju, ale nie uważam, żeby wyjazd na Ukrainę był wyjazdem na siłę. Mogłem zostać w Polsce, miałem jeszcze inną opcję, ale jestem zadowolony z tego, co wybrałem.
Wschód, a zwłaszcza Ukraina, to w piłce ręcznej wciąż dość egzotyczny kierunek.
Jeśli chodzi o krajową ligę, to na pewno. Liga ukraińska nie jest zbyt mocna, ale ja nie jadę tam pomóc Motorowi wygrywać w lidze, bo to udaje się im i beze mnie, ale jadę tam pomóc im jak najlepiej grać w Lidze Mistrzów, wychodzić z tych niższych grup, gdzie ostatnio rywalizują. To było dla mnie też jedno z najważniejszych kryteriów, by wciąż występować w Lidze Mistrzów.
Dużą rolę odegrali też Polacy w składzie mistrza Ukrainy?
Na pewno, łatwiej się wyjeżdża za granicę, gdy są tam jakiś znajome twarze. I Patryka (Rombla, trenera Motoru Zaporoże - red.) i Pawła (Paczkowskiego, rozgrywającego Motoru, wypożyczonego z PGE VIVE - red.) oczywiście znam, więc mam nadzieję, że Patryk pozostanie jak najdłużej trenerem, a jaką drogę wybierze Paweł po wypożyczeniu, to od niego zależy. Cieszę się natomiast, ze na początku obaj będą tam ze mną, bo na pewno trochę mi pomogą.
Był pan w Zaporożu?
Byłem tam raz na turnieju razem z VIVE, ale odkąd podpisałem kontrakt, nie. Rozmawiałem za to z chłopakami, i z tego, co wiem, to raczej stereotyp jeśli chodzi o kwestie bezpieczeństwa albo wizję kraju "trzeciego świata". To nie jest żadna afrykańska dzicz. Jest tam wszystko dostępne, jest bezpiecznie, jadę tam z rodziną, więc to też dla mnie był priorytet i przed podjęciem decyzji zaciągnąłem języka w tej sprawie.
To z jakim nastawieniem jedzie pan na Ukrainę?
Traktuję to jako kolejne doświadczenie w moim życiu oraz karierze i myślę, że gra w Lidze Mistrzów znów zaprocentuje.
Na Twitterze: Obserwuj @Maciek_Szarek!