W tym artykule dowiesz się o:
Silna konkurencja nie pozwoliła wedrzeć się do dziesiątki piłkarzom Lazio, którzy w czwartek (17.03) nie sprostali jakże niebezpiecznej Sparcie Praga.
Cezura czasowa nie jest przypadkowa i to z dwóch powodów. Po pierwsze - już pierwszy sezon nowego wieku zachwiał włoskim kolosem, który wcześniej w Europie raz po raz chwytał za jakiś puchar. Niejako więc zwiastował nadejście chudszych i nawet chudych lat dla Serie A. Po drugie - to wtedy po raz ostatni aż do teraz włoskie kluby nie pokonały poprzeczki zawieszonej na wysokości ledwie ćwierćfinałów. Aha, kto lubi spiskowe teorie dziejów, temu będzie pasowało do koncepcji, że zarówno wtedy, jak i teraz finał Ligi Mistrzów zaplanowano na mediolańskim San Siro.
Nasza Top 10 obejmuje szesnaście sezonów, wliczając ten trwający, zarówno w Lidze Mistrzów, jak i Pucharze UEFA/Lidze Europy. Przypominane poniżej mecze i porażki miały różny ciężar gatunkowy, ale każda z nich wywoływała swego czasu, albo nawet całkiem niedawno, trzęsienie ziemi. W niektórych klubach jego skutki są ciągle odczuwalne.
10. Juventus - Hamburger SV 1:3, 24 października 2000
W tamtym sezonie od początku wszystko było postawione na głowie. Ze względu na mistrzostwa Europy, igrzyska olimpijskie i Bóg wie co jeszcze. Początek rozgrywek ustalono na 30 września, a zaraz później nastąpiła przerwa reprezentacyjna i druga kolejka została rozegrana 15 października. W rezultacie Juventus do przyjazdu HSV na Stadio delle Alpi miał zaliczonych więcej meczów w Lidze Mistrzów (cztery) niż w Serie A (trzy). I szło mu jak po grudzie, ale sześć punktów stanowiło niezłą bazę do wyjścia z grupy. Wystarczyło pokonać Niemców i nie przegrać w Atenach z Panathinaikosem. Tymczasem mecz z HSV okazał się przygrywką do finału mistrzostw świata w 2006 roku.
W 29 minucie, już przy stanie 0:1, Zinedine Zidane uziemił uderzeniem z główki niejakiego Jochena Kientza i podobnie jak za celowe czołowe zderzenie z Marco Materazzim wyleciał z boiska z czerwoną kartką. Juventus przegrał 1:3, poprawił takim samym wynikiem w stolicy Grecji (ostatniego gola strzelił Krzysztof Warzycha) i nie było go w pucharach. Pół roku później nie było Zizou w Turynie, który w pełni zrehabilitował się w następnym sezonie. Już w barwach Realu Madryt.
Zobacz wideo: Adam Nawałka: Błaszczykowski wykorzystał szansę
{"id":"","title":"","signature":""}
9. Napoli - Viktoria Pilzno 0:3, 14 lutego 2013
Podopieczni Waltera Mazzarriego wprawdzie lekko pokiereszowani wyszli ze zmagań grupowych Ligi Europy (3 porażki w 6 meczach), ale na swoje szczęście mieli Edinsona Cavaniego (7 goli). Licząc na niego i pełną koncentrację całego zespołu, przecież grupowe żarty się skończyły i zaczynał system pucharowy, byli zdecydowanym faworytem dwumeczu z Viktorią i nieśmiałym do zdobycia trofeum. A tu: raz, dwa, trzy i 0:3. Jak parę dni temu Lazio, co też pokazuje, że Czesi wczesną wiosną lubią Włochom udzielić srogiej lekcji. Podrażnione lwy z Neapolu pojechały na rewanż do Pilzna, spięły się na całego i przegrały 0:2.
8. BATE Borysów - Roma 3:2, 29 września 2015
Przegrać z mistrzem Białorusi, jakichkolwiek postępów by nie zrobił i jakimkolwiek budżetem by nie dysponował, to zawsze wstyd dla przedstawiciela Serie A. A w przypadku Romy chodziło i o wynik, i o styl. Momentami Białorusini wyglądali przy rzymianach na ludzi z innej planety: szybsi, silniejsi, bardziej zdecydowani. Jak mężczyźni przy dzieciach. Do przerwy 3:0 i Marsjanom z Borysowa paliwo się skończyło. Na oparach dojechali do mety z historycznym wynikiem. Dostępu do bramki Włochów bronił w tym meczu Wojciech Szczęsny.
7. Inter - Arsenal 1:5, 25 listopada 2003
Hector Raul Cuper szerzej otworzył przed Interem drzwi Ligi Mistrzów. Niebiesko-czarni weszli przez nie do półfinału zaledwie parę miesięcy wcześniej, gdzie już nie przebili się przez Milan. Nowy sezon rozpoczęli w wielkim stylu od pokonania Arsenalu na Highbury 3:0 i nic nie zapowiadało późniejszej katastrofy. W lidze jednak wyniki kulały i dlatego rewanżu nie doczekał Cuper, którego zastąpił Alberto Zaccheroni. W Interze wrzało, piłkarze i kibice podzielili się na zwolenników jednego i drugiego trenera. Prezydent Massimo Moratti nie panował nad bałaganem i złymi emocjami. I w takich okolicznościach pojawił się na San Siro Arsenal. Do przerwy na gola Thierry’ego Henry’ego odpowiedział Christian Vieri, dopiero później Kanonierzy rozstrzelali bezbronnych gospodarzy. Inter dał się jeszcze wyprzedzić Lokomotiwowi Moskwa.
6. Deportivo - Milan 4:0, 7 kwietnia 2004
Już ponad dekadę temu przebąkiwano o klątwie Ligi Mistrzów. Że obrońca tytułu przepada z kretesem w następnym sezonie. Tymczasem Milan długo szedł w zaparte tej teorii. W walce o półfinał jechał na rewanż do La Corunii uspokojony zwycięstwem 4:1 nad Deportivo na San Siro. I nawet dziś trudno sobie wyobrazić, jak defensywa w składzie Dida, Cafu, Alessandro Nesta, Paolo Maldini i Giuseppe Pancaro dała sobie wlepić cztery gole, a ofensywa składająca się z Andrei Pirlo, Kaki, Clarence’a Seedorfa i Andrija Szewczenki nie umiała odpowiedzieć choć jednym.
5. Inter - Schalke 2:5, 5 kwietnia 2011
W 1/16 finału niebiesko-czarni dokonali rzeczy wielkiej i mimo porażki 0:1 u siebie z Bayernem w pierwszym meczu, w Monachium wygrali 3:2. Dlaczego więc mieliby sobie nie poradzić z uboższym krewnym Bawarczyków z Bundesligi, czyli Schalke 04. Nie upłynęła minuta, a Dejan Stanković strzałem niemal z połowy boiska zaskoczył Manuela Neuera (tak, tak już wtedy ciągnęło go do przodu). Zaczęło się jak spacerek, a skończyło koszmarem. Stosunek bramkowy 2:7 w dwumeczu zatrzymał obrońcę trofeum na etapie 1/8 finału.
4. Roma - Slovan 1:1, 25 sierpnia 2011
Rzymianie już pod amerykańską flagą trzymaną w ręku Thomasa di Benedetto, którego z czasem podmienił James Pallotta. I idee fixe: chcemy być drugą Barceloną. Katalońskiego ducha przyleciał więc wpajać Luis Enrique, który mógł wybierać, dobierać i kupować. Nagle w trakcie tych wielkich zmian i robót, zapatrzeni w świetlaną przyszłość wszyscy zorientowali się, że już na starcie są jakieś baraże do rozegrania w walce o Ligę Europy. Nie szkodzi, Slovan miał zostać łyknięty w biegu na przystawkę. Nawet wynik 0:1 w Bratysławie nie zmącił optymizmu, przecież nie takie straty i nie z takim przeciwnikiem odrabiało się na Stadio Olimpico. A tu klops i 1:1. Na awans Słowaków zapracowali nasi późniejsi dobrzy znajomi, jak: Matus Putnocky, Erik Cikos, Erik Grendel i Kristian Kolcak.
3. Manchester United - Roma 7:1, 10 kwietnia 2007
Roma była piękna, rozpieszczana komplementami z każdej strony i rozochocona pokonaniem Czerwonych Diabłów na Stadio Olimpico. Piękną rzymską widokówkę chłopcy sir Alexa Fergusona podarli na strzępy. Michael Carrick nigdy w życiu nie strzelił dwóch goli, a wtedy tego dokonał. Ponoć w trakcie drugiej połowy zabiegani goście prosili rywali, żeby zwolnili i okazali trochę litości. W domu na pokonanych czekało jedenaście skrzynek. W każdej nich po dziesięć kilogramów marchewki. Jak dla tchórzliwych królików.
2. Inter - Helsingborg 0:0, 23 sierpnia 2000
O fatalnym kalendarzu było już w punkcie 10. On Interowi z pewnością nie pomógł, ale nawet wyrwany do gry w środku wakacji miał obowiązek pokonać mistrza Szwecji. Tym bardziej że stawką był awans do Ligi Mistrzów, a dodatkową motywacją wyjazdowa porażka 0:1. Rewanż był istną męczarnią, bardziej zmaganiami z własnymi słabościami niż przeciętnym przeciwnikiem. I jeszcze rzut karny w doliczonym czasie gry, którego nie wykorzystał Alvaro Recoba. Parę dni później trener Marcello Lippi powiedział, że najchętniej skopałby tyłki kilku swoim piłkarzom i podał się do dymisji.
1. Roma – Bayern Monachium 1:7, 21 października 2014
Grom z jasnego nieba. Roma, która w pierwszym sezonie pracy Rudiego Garcii napędziła strachu Juventusowi, a na początku drugiego dotrzymywała mu kroku i powrót do Ligi Mistrzów zaznaczyła rozgromieniem CSKA Moskwa i remisem z City w Manchesterze, została znokautowana. I to w momencie, kiedy sama szykowała się do zadania ciosu. To był ciężki nokaut. Miał w nim udział Robert Lewandowski, który zdobył bramkę na 2:0. Francuski trener już nie postawił drużyny na nogi, wcześniejsza pewność siebie i zuchwałość odleciały bezpowrotnie. Teraz próbuje je odnaleźć Luciano Spalletti. Jest na dobrej drodze.
Tomasz Lipiński Czytaj więcej w "PN":