Pewnego razu dwóch reporterów jednej z gazet wybrało się do Santander na umówiony wywiad z Euzebiuszem Smolarkiem. Była to dość kosztowna wyprawa, więc dziennikarze na miejscu zdziwili się, że Ebi na spotkanie nie dotarł. Zaczęło się nerwowe poszukiwanie wspólnych znajomych, którzy mogliby jakoś do zawodnika dotrzeć.
Dziennikarze przypomnieli sobie nawet opowieść swoich kolegów po fachu, którzy jechali kilkanaście godzin samochodem z Hiszpanii do Dortmundu, by w Niemczech usłyszeć od zawodnika Borussii tylko jedno zdanie: "Nie umawialiśmy się, nie chce mi się gadać". Ostatecznie wywiad z piłkarzem Racingu Santander doszedł do skutku, choć dopiero następnego dnia. Ale dziennikarze przekonali się o prawdziwości porzekadła o jabłku i jabłoni. Tak jak i ojciec, Ebi Smolarek lubił okazywać swoją wyższość i lekceważenie czy nawet pogardę wobec dziennikarzy, których chyba nigdy nie uważał za równych sobie. Zawsze był trochę wyniosły, do czego z pewnością przyczyniło się uwielbienie tłumów.
Gdyby podzielić historię polskiego futbolu na okresy, czasy przed Robertem Lewandowskim można zaliczyć niemalże do ery pogańskiej. Co prawda od 2002 roku mieliśmy już pierwsze sukcesy reprezentacyjne po kilkunastu latach przerwy, ale polska publiczność wciąż poszukiwała swoich bogów i półbogów, co z czasem prawie zawsze kończyło się rozczarowaniem.
ZOBACZ WIDEO Primera Division: FC Barcelona znów bez zwycięstwa! Zła seria trwa [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Jednym z takich zawodników był Euzebiusz Smolarek. "Ebi", poza tym, że miał nazwisko po ojcu, pojawił się w kadrze narodowej nagle. Trzeba pamiętać, że było to w czasach przed eksplozją mediów społecznościowych. Smolarek po raz pierwszy objawił się rodakom w czasach, gdy ich wyobraźnią zawładnął Emmanuel Olisadebe, Nigeryjczyk z polskim paszportem.
W klasyfikacji talentów "Piłki Nożnej", młody Smolarek zajął pierwsze miejsce wśród bocznych napastników. Po debiucie w zespole Jerzego Engela (4:1 z Irlandią Północną w Limassol na Cyprze), tygodnik pisał o nim: "Ebi jest mniej pożyteczny w defensywie, ale braki te nadrabia niekonwencjonalnym dryblingiem, szybkością oraz improwizacją w ataku".
Miłe złego początki i Smolarek wkrótce, przez kontuzję, wypadł z kadry na ponad dwa lata. Pojawił się w niej w drugiej połowie kadencji Pawła Janasa, pojechał na mundial do Niemiec i był wtedy nawet uważany za topowego polskiego piłkarza, ale prawdziwy boom rozpoczął się już u Leo Beenhakkera, właśnie od meczu z reprezentacją Portugalii, rozegranego dokładnie 12 lat temu, 11 października 2006 roku. To wtedy rozpoczął się proces włączania Smolarka w poczet piłkarskich bogów, ustawiania go na równi, albo i wyżej od ojca, Włodzimierza. Jak się potem okazało, było to działanie mocno na wyrost.
Po wielkim rozczarowaniu wynikami kadry Janasa podczas mundialu w Niemczech, drużynę objął Leo Beenhakker. I wydaje się, że to właśnie on jak nikt inny umiał dotrzeć do piłkarza. Widzieli to wszyscy oprócz samego zainteresowanego, który był niemalże wściekły.
Myślisz, że u polskiego trenera grałbyś tak samo dobrze? - pytali dziennikarze.
- Myślę, że tak, to akurat zależy tylko ode mnie jak gram. U Polaka grałbym tak samo. Każdy trener potrafi coś innego. Akurat Beenhakker umie rozmawiać, tak byśmy wiedzieli o co chodzi w piłce. Każdy mecz jest finałem. Tak trzeba myśleć.
Jak Beenhakker trafił do ciebie?
- Chyba nie trafił, bo sadzał mnie na ławce - odpowiadał piłkarz. A Beenhakker doskonale wiedział, że "głodny Ebi to zły Ebi" i starał się go pobudzić do gry.
Może właśnie chciał, byś się wkurzył?
- Kto wie. Ale raczej to była kwestia szczęścia. Albo nieszczęścia Jacka Krzynówka, który doznał kontuzji przed meczem z Kazachstanem. Ja zagrałem na lewym skrzydle, strzeliłem bramkę, więc później wyszedłem w pierwszym składzie na Portugalię. A tam wiadomo…
Portugalia w tym czasie była czwartym zespołem świata, po okresie dominacji Luisa Figo rządy w drużynie przejmował Cristiano Ronaldo, wtedy jeszcze zawodnik Manchesteru United. Tymczasem Polska była w trudnym momencie. Zaczęła eliminacje od katastrofalnego meczu z Finlandią, przegranego 1:3. Potem był remis z Serbią i już okresy dobrej gry. I w końcu wymęczona wygrana z Kazachstanem. Ale na mecz z Portugalią na Stadionie Śląskim nasi zawodnicy wyszli skazywani na porażkę.
A jednak w 9. minucie Smolarek dobił strzał Mariusza Lewandowskiego z dystansu i zza chmur zaczęło wyglądać słońce. A po 18 minutach było już 2:0. Smolarek dostał podanie od Rasiaka, spojrzał w stronę arbitra liniowego, czy ten nie sygnalizuje spalonego i huknął pod poprzeczkę. Ostatecznie wygraliśmy 2:1, ale nie chodziło tylko o wynik a o styl. Polacy przeważali w meczu z jedną z najsilniejszych drużyn świata, grali koncertowo. Mogli wygrać znacznie wyżej. Michał Listkiewicz, prezes PZPN, powiedział potem w rozmowie z TVP, że tak grająca Polskę ostatni raz widział za czasów Antoniego Piechniczka i Kazimierza Górskiego. Oczywiście, z czasem zaczęło powstawać sporo legend o tym, jak Portugalczycy spędzili wieczór poprzedzający mecz. Ale dla nas to nie miało wielkiego znaczenia.
Dla Ebiego Smolarka był to przełom. - Oczywiście dziennikarze tak to widzieli. Mecz z Portugalią jest dla nich wielki, bo i rywal był wielki. Ale dla mnie przełomem był Kazachstan. Gdybym wtedy nie zagrał dobrze i nie strzelił bramki, nie zagrałbym być może z Portugalią - wyjaśniał.
Ale Portugalia była najważniejsza też dla jego ojca. Włodzimierz Smolarek strzelił bramkę Portugalczykom podczas mundialu w 1986 roku, a syna nazwał Euzebiusz oczywiście na cześć legendarnego Eusebio, bezdyskusyjnie najlepszego portugalskiego piłkarza aż do czasów Luisa Figo.
- Szczerze, to ja nawet nie widziałem jak Eusebio gra, ale mam z nim zdjęcie. Spotkałem go, gdy był w Rotterdamie z Benficą - opowiadał piłkarz. Choć po latach w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" przyznał, że dwa dni przed meczem z Portugalią obejrzał bramkę ojca z mundialu w Meksyku.
Był to moment zwrotny dla kadry Leo Beenhakkera, która szybko porwała tłumy i ostatecznie wygrała arcytrudną grupę z Portugalią, Serbią, Belgią i Finlandią. Zapotrzebowanie na decydujący mecz z Belgami na Stadionie Śląskim sięgnęło 250 tysięcy biletów. A więc szczęście miał jedynie co piąty fan.
Smolarek zakończył eliminacje z 9 bramkami, ale jego gwiazda wkrótce zgasła. Jeszcze w eliminacjach mundialu w RPA miał kilka pięknych chwil, choćby wtedy, gdy strzelił 4 bramki San Marino, jednak to był już łabędzi śpiew. Karierę kończył dość młodo, jako 30-letni raczej przeciętny piłkarz Jagiellonii Białystok. Ale tamtych eliminacji i okresu gdy przywrócił Polsce godność, nikt mu nie odbierze.