Manchester City. Wszystkie składniki Pepa Guardioli

Reuters / Andrew Couldridge / Na zdjęciu: Pep Guardiola
Reuters / Andrew Couldridge / Na zdjęciu: Pep Guardiola

W ubiegłym sezonie po raz pierwszy w historii zdarzyło się, że drużyna prowadzona przez Pepa Guardiolę nie wywalczyła żadnego trofeum. Manchester City został z niczym, a pomny tej lekcji szkoleniowiec zapowiedział, że wyciągnie wnioski.

Grzegorz Garbacik

Od początku trwających rozgrywek Manchester City zdobył w Premier League 22 punkty (na 24 możliwych), strzelając aż 29 goli. Po stronie strat drużyny Pepa Guardioli widać zaledwie cztery bramki, co jednak wcale nie potwierdza tezy, że na Etihad Stadium gra defensywna wskoczyła nagle na jakiś niewiarygodnie wysoki poziom. Nic bardziej mylnego. The Citizens jeszcze mocniej niż do tej pory zaczęli przekuwać w czyny filozofię swojego trenera, który od zawsze hołdował atakowi i posiadaniu piłki. W odróżnieniu od minionego sezonu, tym razem piętno, jakie Guardiola odcisnął na Manchesterze, jest już widoczne, a gra jego zespołu momentami ociera się o artyzm.

W trosce o tyły

Trochę ponad rok temu Guardiola podjął jedną z najbardziej kontrowersyjnych decyzji. Postanowił odsunąć na boczny tor Joe Harta, podstawowego bramkarza zespołu, który przez lata był pewniakiem u kolejnych menedżerów i wydawało się, że jego pozycja na Etihad jest niepodważalna. Nowy trener wysłał jednak jasny sygnał, że u niego nietykalnych nie będzie, i znalazł sobie takiego golkipera, który będzie pasował do jego koncepcji. Wybór padł na Claudio Bravo, który być może faktycznie gra dobrze nogami, jednak jego przygoda z City okazała się jednym wielkim niewypałem.

Egzaminu nie zdał również Willy Caballero, co na pewno było jedną ze składowych klęski zespołu na dystansie całego sezonu. Podczas tego lata Guardiola ewidentnie odrobił lekcje i kupił Edersona. Na Brazylijczyka trzeba było wydać krocie, jednak już początek rozgrywek pokazał, że właśnie kogoś takiego drużyna potrzebowała w tyłach. Młody, zwinny, niebojący się odważnych wyjść, w których trzeba zaryzykować nawet własne zdrowie (pamiętny faul Sadio Mane z meczu z Liverpoolem – przyp. red.). Wszystkie te cechy można przypisać właśnie 24-latkowi.

W opinii Simona Curtisa, dziennikarza ESPN, porządna obsada na pozycji nr 1 to coś, czego brakowało Manchesterowi. I coś, co - jak pokazuje historia - może dać mistrzostwo kraju. - Co łączy Briana Clougha, Aleksa Fergusona i Arsene'a Wengera? To, że w najlepszych sezonach mieli absolutne zaufanie do swoich bramkarzy. Peter Shilton, Peter Schmeichel czy David Seaman mieli ogromny wkład w zdobycie tytułów mistrzowskich, to gracze, którzy uratowali swoim drużynom po 10-15 punktów w rozgrywkach - mówił. Czy kimś takim dla City będzie właśnie Ederson? Wydaje się, że są na to duże szanse.

ZOBACZ WIDEO Romeo Jozak: To był najtrudniejszy dzień w mojej sportowej karierze

Oczywiście, Pep Guardiola byłby nadmiernym optymistą, gdyby liczył wyłącznie na dobrą formę i umiejętności Edersona, dlatego w lecie pozbył się piłkarzy, których poziom nie przystawał do jego koncepcji; także tych, którzy odpowiadali za linię obrony. Dziś w klubie nie ma już Gaela Clichy'ego, Bacary'ego Sagny czy Pablo Zabalety, a ich miejsce zajęli Kyle Walker, Danilo i Benjamin Mendy, na których trzeba było wydać bagatela około 140 milionów euro! Czy i w tym przypadku inwestycja ma szansę na zwrot? Na razie Mendy po zerwaniu więzadeł krzyżowych wypadł z gry na pół roku, z oceną trzeba będzie więc poczekać.

Atak, ale z głową

Znakomite wejście w sezon dla kibiców Manchesteru City to żadna nowość. Zapewne mają oni doskonale w pamięci ubiegłą kampanię, kiedy to ich pupile wygrali sześć kolejnych meczów i zatrzymali się dopiero w siódmej kolejce, przegrywając na White Hart Lane z Tottenhamem. Tym razem The Citizens wystartowali jeszcze lepiej, ponieważ w siedmiu spotkaniach nie doznali żadnej porażki. Bardzo dobry start sezonu i odprawianie z kwitkiem kolejnych przeciwników - to jednak nie wszystko.

Manchester praktycznie w każdym meczu daje pokaz siły i bez względu na to, kto odpowiada za kreowanie gry i zdobywanie bramek, pewien schemat się nie zmienia. Dążeniem Guardioli jest pobicie rywali najwyżej jak tylko się da. I granie swojego futbolu, nawet wtedy, gdy prowadzi się różnicą trzech lub czterech goli. Nie ma z tym większych problemów, szczególnie jeśli dysponuje się takim wyborem wśród graczy z najwyższej światowej półki.

Znakomity poziom cały czas utrzymują David Silva oraz Kevin De Bruyne, rozwinęli się Leroy Sane i Raheem Sterling, jednak prawdziwym odkryciem jest fakt, że Sergio Aguero oraz Gabriel Jesus mogą grać razem i - nie będzie to chyba zbyt ryzykowna teza - tworzą aktualnie najlepszy duet napastników w Premier League. Znakomity Argentyńczyk, któremu miało przecież nie być po drodze z Guardiolą, strzelił od początku sezonu siedem goli i dołożył do tego dorobku trzy asysty, natomiast znacznie młodszy Brazylijczyk ma już na koncie pięć trafień i jedno decydujące podanie przy bramce kolegi.

Zgodnie ze wspomnianą taktyką, Manchester od początku każdego meczu próbuje chwycić rywala za gardło i nie puszcza, dopóki całkiem nie pozbawi go ochoty na grę. Tak było w starciach z Liverpoolem (5:0), Watfordem (6:0), Crystal Palace (5:0) czy też Feyenoordem w rozgrywkach Champions League (4:0). Przeciwnik nie miał w tych spotkaniach żadnych szans na nawiązanie skutecznej walki.

W opinii Simona Bajkowskiego z "Manchester Evening News", tak wysokie zwycięstwa i świetna gra drużyny to efekt pracy Guardioli, który musiał nauczyć się tego, jak swoją filozofię zaadaptować do angielskich warunków: - Pep mówił, że nie zamierza niczego zmieniać i nie zdradzi futbolu, któremu hołduje od lat. Wielu uważało, że Manchester będzie grał ciągle to samo, bez względu na rywala, czy skalę trudności, ale trwający sezon dobitnie pokazał, że Guardiola potrafi się dostosować, jednocześnie nie zabijając tego, co jest w jego koncepcji najważniejsze.

Świat jest twoim homarem

City jest dziś wielkim klubem i wcale nie chodzi wyłącznie o pieniądze. Jest rzecz jasna prawdą, że na Etihad Stadium tylko podczas minionego już lata wydano na nowych graczy blisko 250 milionów, jednak trzeba pamiętać, że to nie wyłącznie sumy, które przeznacza się na zawodników, świadczą o wielkości. To tylko jeden z etapów drogi, którą musi przejść klub. Do kolejnych należy zaliczyć wypracowanie własnego stylu oraz zachowanie osobowości na boisku, ale także poza nim. Arsene Wenger powiedział kiedyś, że piłka nożna powinna być sztuką, i z tego samego założenia wychodzi Guardiola, dla którego wygrywanie dla samego gromadzenia punktów nigdy nie było priorytetem. On zawsze był innowatorem w futbolu i nic dziwnego, że z podziwem o jego pracy wypowiadają się także klubowe legendy Manchesteru.

Jedną z najważniejszych postaci w dziejach The Citizens jest bez dwóch zdań Francis Lee, który jako piłkarz z klubem zdobył mistrzostwo Anglii, a po zakończeniu kariery był prezesem. Jego zdaniem, Guardiola zbudował najlepszy zespół, jaki kiedykolwiek mieli okazję oglądać kibice po błękitnej części rzeki Medlock.

- To, co prezentuje drużyna Pepa Guardioli, to futbol na najwyższym poziomie, jaki oglądałem w swoim życiu. Co więcej, myślę, że pod jego wodzą Manchester może grać jeszcze lepiej - powiedział Lee na łamach dziennika "Daily Mail". - Piłkarze, którzy u niego grają, są po prostu szczęśliwi. Sam chciałbym występować w jego zespole i jestem przekonany, że większość kolegów, z którymi grałem w przeszłości, powiedziałaby dokładnie to samo. Tego się jednak po jego przybyciu do klubu spodziewaliśmy. W ubiegłym sezonie było dobrze, chociaż w decydujących momentach brakowało konsekwencji. Teraz Pep ma już wszystkie potrzebne składniki, a być może w jego posiadaniu znalazł się nawet kamień filozoficzny, dzięki któremu przemieni metal w prawdziwe złoto.

Po pierwszej kampanii, w której Guardiola zaliczył pusty przebieg, tym razem Hiszpan nie może sobie pozwolić na wymówki i po prostu musi dołożyć do klubowej gabloty nowe trofea. Wiadomo jednak, że na Etihad nie zadowolą się Pucharem Ligi, czy nawet FA Cup, gra toczy się o tytuł mistrzowski i triumf w Lidze Mistrzów, w której Manchester w końcu gra pewnie i wydaje się, że nie będzie musiał drżeć do ostatnich kolejek fazy grupowej o awans. Francis Lee jest przekonany, że przy odrobinie szczęścia do Manchesteru może trafić więcej niż jeden nowy puchar: - Nie zdziwiłbym się, gdyby wygrał dwa lub trzy trofea. Jak powiedział Arthur Daley w komedii "Minder", świat jest twoim homarem. Oczywiście, do tego trzeba szczęścia, ale wyobrażam sobie, co muszą czuć piłkarze, którzy mierzą się obecnie z City, na przykład z Watfordu. Pamiętam, kiedy w przeszłości grałem przeciwko Holandii Johana Cruyffa. Wydaje mi się, że wówczas odczuwałem coś podobnego. Myślę, że to najbliższe porównanie do obecnego zespołu Guardioli.

[b]

Rekordziści
[/b]
Nie tylko pod względem zespołowym Man City przeżywa najlepszy okres. Dobrze jest również na płaszczyźnie indywidualnej, a może być jeszcze lepiej, jeśli kilka kolejnych goli do swojego dorobku dorzuci Aguero. Argentyńczyk, którego już dziś określa się mianem jednego z najlepszych napastników w historii Premier League, jest o krok od dwóch sporego kalibru osiągnięć. Po pierwsze, 29-latkowi wystarczy już tylko jedno trafienie, by awansować na trzecie miejsce w klasyfikacji najskuteczniejszych obcokrajowców ligi w historii i zrównać się z Jimmym Floydem Hasselbainkiem (129 goli). Jeśli tak się stanie, to przed Aguero pozostaną już tylko Robin van Persie (144 bramki) oraz Thierry Henry (176 trafień).

To jednak nie wszystko. Napastnikowi brakuje już tylko gola, by zrównać się z Erikiem Brookiem, który jest najlepszym strzelcem Obywateli w dziejach (177 goli we wszystkich rozgrywkach).

Rekord, nieco innej wagi, ustanowił także Leroy Sane, podczas meczu z Chelsea na Stamford Bridge bijąc osiągnięcie Jamiego Vardy’ego, jeśli idzie o prędkość pojedynczego sprintu. Młody reprezentant Niemiec w trakcie jednego z ataków pobiegł z prędkością 35,48 km/h.

W dłuższej perspektywie najlepsze dotychczasowe osiągnięcie może poprawić również sama drużyna, która poluje na wynik Chelsea z sezonu 2009-10. Londyńczycy strzelili wtedy podczas całej kampanii ligowej 103 gole (średnia 2,7 na mecz). Manchester może się obecnie pochwalić średnią 3,5 na spotkanie i gdyby takie tempo utrzymał, zakończyłby rozgrywki ze 133 trafieniami.

Łyżka dziegciu

Żeby nie było tak kolorowo, warto wspomnieć o tym, że nie wszystko układa się po myśli Pepa Guardioli. Są takie sytuacje, których nawet genialny hiszpański strateg nie jest w stanie przewidzieć i należy do nich zaliczyć momenty, kiedy jego piłkarze doznają kontuzji. Los chciał, że w ostatnim czasie Manchester stracił aż trzech ważnych zawodników, w tym jednego na niemal cały sezon. Pechowcem okazał się wspomniany już Mendy, który zerwał więzadła i niejako wpłacił wydane na niego 57 milionów na dość niepewną dla klubu lokatę. O szczęściu w nieszczęściu mógł z kolei mówić Aguero, który podróżując taksówką po Amsterdamie, miał wypadek samochodowy. Skończyło się na potłuczeniach i połamanych żebrach, ale konsekwencje zdarzenia mogły być znacznie poważniejsze.

No i w końcu Vincent Kompany, a więc etatowy bywalec gabinetów lekarskich w Manchesterze. Przypadek Belga jest szczególny, ponieważ cały czas określa się go mianem jednego z najlepszych stoperów na świecie. Tymczasem prawda jest taka, że od czasu dołączenia do ekipy Obywateli, czyli od 2008 roku, Kompany z powodu różnych urazów pauzował przez - uwaga! - 669 dni, a więc prawie dwa lata, i opuścił aż 114 meczów. Nic dziwnego, że fani klubu coraz częściej traktują jego pojawienie się na boisku jako okazjonalne wydarzenie, a nie stałą część programu.

O ile z nieobecnością Mendy’ego i Kompany’ego Guardiola powinien sobie poradzić, o tyle powrót do gry Aguero wydaje się konieczny, jeśli hiszpański menedżer naprawdę chce mieć wszystkie niezbędne do osiągnięcia sukcesu składniki.

Źródło artykułu: