- Oczywiście nie można powiedzieć, że miło zaczęliśmy mecz. Konieczność odrabiania strat już od 4. minuty na pewno utrudniła nam zadanie, lecz mieliśmy przecież mnóstwo czasu, by wyrównać. Mimo to biliśmy głową w mur, a nasze ataki były coraz bardziej chaotyczne. Zamiast uspokoić sytuację na boisku, niepotrzebnie szukaliśmy długich podań. Wiadomo, że trybuny naciskały, by atakować. Być może dlatego zabrakło nam chłodnej głowy - stwierdził Mateusz Możdżeń.
Zespół Mariusza Rumaka nie udźwignął w sobotę presji, co jest dość dziwne biorąc pod uwagę fakt, że był faworytem. - Może nie brakuje nam doświadczenia, ale gdy przegrywamy, to trudno nam się podnieść. Taka jest niestety prawda. Ciężko mi znaleźć w pamięci spotkanie, w którym potrafilibyśmy odrobić straty i wyjść na prowadzenie - dodał 21-letni pomocnik.
Podobny obraz gry obserwowaliśmy w wyjazdowym pojedynku Kolejorza z Lechią Gdańsk. Rezultat, jak i styl gry przeciwnika był taki sam. - Jagiellonia była nastawiona na kontrataki. Tydzień wcześniej, gdy mierzyła się z Wisłą, zastosowała ten sam środek i swój cel osiągnęła. W Poznaniu remis też by ją pewnie zadowolił, ale szybko zdobyła gola, a potem poprawiła wynik kapitalnym strzałem z dystansu. W całym spotkaniu spięć podbramkowych było niewiele, dlatego białostoczanie zgarnęli trzy punkty - zanalizował.
Sam Możdżeń także nie miał powodów do zadowolenia, bo przez większą część gry był niewidoczny. - Ocenę swojego występu pozostawiam trenerowi i dziennikarzom. Miałem ogromny głód futbolu i wielka szkoda, że skończyło się wpadką. Utrata kompletu oczek w takim momencie to dla nas bolesne doświadczenie. Moim zadaniem była gra za Bartoszem Ślusarskim. Niestety jeszcze w pierwszej połowie ten zawodnik musiał opuścić boisko. Ja na szpicę się nie nadaję, więc od tej chwili do przodu przeszedł Vojo Ubiparip, a ja zająłem jego miejsce na boku. Było jeszcze kilka rotacji, niestety nie przyniosły nam one żadnej zdobyczy - zakończył młody pomocnik.